MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 31 grudnia 2009

my side of the mirror

to może mały bilans.to był rok zmian. rok wielu 'kamieni milowych'. śluby (haha!!! hurtowo brzmi ;) ), Egipt, Moskwa dwa razy, no i Turkuć jako uwieńczenie 'sezonu'. tempo niezłe, musicie przyznać. nadal staram się mu sprostać. z jakim skutkiem? różnym : powiedzmy to tak.
wnioski?
- małżeństwo? po mojej stronie lustra jest trochę inaczej. może dlatego, że jestem kobietą. przecież oni stworzeni są do rzeczy wielkich.
- macierzyństwo? niesamowite przeżycie, do którego trzeba dorosnąć, oswoić się. ale puk puk ... idziemy kroczkami maleńkich stópek w dobrą stronę. i pięknie się uśmiechamy.
- życie za wschodnią granicą? w lecie i w dalekiej perspektywie zawsze lepiej ;)
- zawodowo? w burokach
podsumowując: grzechem byłoby narzekać.
ale... tak pozwalam sobie mieć 'ale'. czasem ten cały 'pozytyw' nie przeraża. za szybko, za dużo naraz, zbyt poważnie. głęboka woda. tak tak - wygodniej było wcześniej. 'ja' na pierwszym miejscu. potem 'my' . a teraz Aleksandra.
nadzieje związane z Nowym Rokiem? na razie niewypowiedziane.
do zobaczenia w 2010 !!!!!!!!!! lepszym, pewniejszym, radośniejszym. oby!!!!!
с Новым годом!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

poniedziałek, 28 grudnia 2009

luuuuuuuuuuuuuuulajże Jezuniuuuuuuuuuuu!!!!

jak co roku - już po Świętach. to nic, że szalonych i zupełnie innych, bo w szerszym gronie. z dzieciątkiem - może nie Jezus, ale zawsze bliżej klimatu stajenki ;). wydarzył się nawet mały cud: Wiewiór dał się 'w płaczu utulić' na czas Wigilii i dał głos dopiero przy serniku. tak więc mama zjadła pierwszy normalny posiłek od ... dawna. bez pośpiechu i połykania za gorącego lub nie jedzenia wcale.
no i wreszcie wypędziliśmy z małej diabła ;). bałam się, że na chrzcie da koncert, którego nikt nie zapomni, ale nie. obudziła się na chwilę, otwarła oczyska i ... oczarowała księdza. tak tak ;) i wujka Filipa, bo wujek Jerzy już dawno zwariował na jej punkcie.
ale czemu ja się dziwię? przecież w czwartek skończę 2 miesiące ;)....jeśli jej wcześniej nie zjem. i nie zostawię nikomu nawet kosteczki, nawet uszka.

piątek, 25 grudnia 2009

Święta, Święta

wszystkim czytelnikom życzę radosnych, pełnych nadziei Świąt BN w rodzinnym gronie i niech się darzy !!!!!!!!!!!
aha - i przespanych nocy ;)))))))))

środa, 23 grudnia 2009

оттепель

chciałabym tyle napisać, wyrzucić z siebie tyle myśli, spostrzeżeń. ale kiedy tylko siadam do laptopa, tracę wenę. a czasu, by zebrać myśli nie mam.
ale tą refleksją muszę się podzielić: tylko facet (ksiądz to facet, prawda?) mógł wymyślić spotkanie informacyjne przed chrztem na dwa dni przed Wigilią. pomijając oczywiście fakt, że chrzci się niemowlęta i ktoś musi z nimi siedzieć, a nie biegać po nocy. ja nie kwestionuję konieczności takiego spotkania, ale czas. nie można było tydzień temu?
halny wieje. ciekawe, kto będzie to bardziej przeżywał: Ol, czy ja?
i jeszcze deszcz pada - no tak, logiczne. w końcu umyłam okna w naszym pokoju. хрень!
.....................................................................................

poniedziałek, 21 grudnia 2009

sposób na ...

sposób na Turkucia Podjadka: nakarmić (pod korek) i na spacer. ona uwielbia świeże powietrze. i śpi jak zabita. i jest normalna: nie podoba jej się, że nie odmiatają chodników. któż lubi, jak nim trzęsą? a mama zamieni się w Pudziana, jak tak dalej pójdzie: trzeba dużej siły, by pchać wózek z dzieckiem po błocie pośniegowym.
eh, szkoda, że to nie lato: można by siedzieć cały dzień w parkach, książki czytać. i wracać na karmienie i przewijanie. cóż: pomarzyć sobie wolno! a tak: oby mróz zelżał, to do chrztu pojedziemy w wózeczku :)

niedziela, 20 grudnia 2009

jak marzną mi paluszki bim-bom

cmentarz Rakowicki rano (yyyy, no o 9'tej) wygląda jak w bajce. śniegowe czapeczki na każdym grobie, alejki bez śladów, szczypiący mróz... już chciałam napisać 'ani żywej duszy', ale to już lekka przesada, prawda? romantyka w miejscu zadumy i refleksji.
gdyby tak było w Święta. ale raczej się na to nie zanosi - we wtorek ma już być -1. i wiać halny. i chociaż wcale nie czuję atmosfery BN, to jednak nie jest to okoliczność łagodząca. o wiele lepiej ubrać się ciepło i wyglądać jak Buka, niż rozdeptywać breję.
a Turkuć przespał dziś od 21 do 7 rano. chyba zgłosimy go do Księgi Rekordów Guinessa ;)

sobota, 19 grudnia 2009

nie-wiadomo-co

czy tego chcemy, czy nie stajemy się podobni do naszych rodziców. dziwiłam się Mamie, że zagląda do każdego wózka i zagaduje wszystkie napotkane matki z dziećmi. heh. ja chyba robię to samo. a potem wracam do domu i nie mam siły/czasu by cieszyć się chwilą, która trwa. dzieckiem w domu cieszą się wszyscy, oprócz jego rodziców. oni po prostu w ferworze walki nie mogą sobie na to pozwolić. przynajmniej na początku.
pytanie: ile trwa początek? czy kończy się wraz z magicznym 3-cim miesiącem? czy po pół roku? odpowiem później.
a póki co wykradam dla siebie kilka chwil, by poćwiczyć (mamusia musi być w formie), zjeść i zajrzeć do internetu (co piszczy w trawie)- oglądanie TV przy karmieniu się nie liczy. dlaczego? wstyd się przyznać, ale chyba zaczęłam się orientować w ... 'Modzie na sukces'. to boli. znaczy oglądanie Foresterów. ale za to 'Brzydula' jest ok. tylko czemu kończy się, kiedy ja się wciągnęłam? no czemu?

środa, 16 grudnia 2009

я так ждала Тебя .......

niedługo zapomnę rosyjski. naprawdę. między przewijaniem, karmieniem i bieganiem po mieście (życie płynie dalej, nie?) nie mam czasu na filmy, książki czy nawet rozmowę z Mishą. dłuższą niż 10 minut, kiedy opowiadam mu w telegraficznym skrócie jak minął dzień i czemu znów spałam za krótko. kiedyś bym się załamała, ale nie teraz. trudno. i już. nadrobimy. kiedyś.
hmmm. słowo 'kiedyś' nabrało drugiego znaczenia: albo związane jest z tym, co było, albo z tym, co będzie w -bliżej-nieokreślonej-przyszłości.
ale nie ma co wybiegać zbyt daleko myślami: ostre hamowanie na dniu dzisiejszym. wczoraj Wiewiór pierwszy raz się uśmiechnął nie śpiąc :)))) i już nas widzi!!! i dzięki cioci Marzenie ma kreację na sylwestra. ja też taką chcę!!!!!!!!!!!!!!

poniedziałek, 14 grudnia 2009

bezsenność w Krk

noc z cyklu 'i Bóg o nas zapomniał'. kiedy nie wiesz, co jeszcze możesz zrobić, by ulżyć dziecku w bólu. gdy walczysz z ołowianymi powiekami i przemożną ochotą by wyjść i nie wrócić. lub zwinąć się w kulkę i po prostu spać: nie słyszeć i nie czuć. gdy patrzysz na zegar i to wcale nie pomaga, bo do rana coraz bliżej, a poprawy nie ma. tak więc na naszej osi życia znów nieco w dół (sinusoida się kłania).

sobota, 12 grudnia 2009

let it snow, let it snow, let it snow

mała w wózku na balkonie. pranie do zawieszenia czeka, trzeba pokroić pieczarki, umyć butelki, wyprasować itd, nieźle by było nieco się przespać i ogarnąć. tylko kiedy?
w tym kieracie już mi się dni mylą i nie wiem, który dziś jest. celowałam w 10'tego, a tu proszę- już 12'ty. znaczy, że Misha przyjedzie za 12 dni. czyli w Wigilię. CO??????????? Już tak niewiele zostało do świąt? pięknie!

piątek, 11 grudnia 2009

potwory i spółka

wczoraj odkryłam swoje kolejne oblicze - niewyspanej zołzy. i niewiele mnie właściwie tłumaczy. krótko mówiąc, po koszmarnie dłuuuugim dniu bez snu (Turkuć), nadeszła noc (hmm...no nie odkryłam Ameryki, co?) i .... uwaga uwaga: Mała, a my wraz z nią, spała około 7 godzin bez budzenia!!!! wow. dziwne, ale człowiek tak się przyzwyczaił do wstawania co 3 -4 h, że automatycznie otwierałam oczy przynajmniej 3 razy w tym czasie.
recepta na sen? nakarmić dziecko 'pod korek'. proza życia- kto dobrze śpi głodny? Turkucie na pewno nie ;)))
i spacer nam się udał, mimo, że dopiero przy drugim podejściu, bo prądu nie było (winda).
a ja? nadal tęsknię do czasu i przestrzeni i mam nadzieję kiedyś (w miarę szybko oczywiście) dorosnąć. mni. do roli mamy.

wtorek, 8 grudnia 2009

kap, kap, płyną łzy

mamy za sobą pierwszy spacer. nawet odpukać, poszło dobrze. najedzony pod korek Turkuć Podjadek wytrzymał krakowskie wertepy i rozryczał się dopiero w windzie. dobre i to. i zebrał entuzjastyczne 'recenzje' sąsiadek ;).
niestety nie polubiła mechanicznej pozytywki. w sumie, to się nie dziwię - melodyjka koszmarna. ale może da się przekupić wibracją ;). tak tak - taka mała, a już ma swój wibrator (a serio mówiąc: dzieciom pomaga wibracja przy bólu brzuszka i kolce). i kropelki przeciw wzdęciom - niestety.
teraz widzę, że Misha miał rację. trzeba było założyć nowy blog. bo to już definitywnie nie jest życie Mani w Moskwie. zrobiłam się monotematyczna, co pewnie jest zrozumiałe. jeśli mam jakieś 'złote myśli' w innej dziedzinie, nie mam najzwyczajniej w świecie czasu ich zapisywać, a potem zapominam.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

pozytywKA

zmechanizowałam się. dosłownie. Wredny dziś kaprysi i żeby usnął trzeba mu nakręcać - NON STOP - pozytywkę. grrrr!!!!!!! już mi od tego ręka usycha. ale czegóż się nie robi dla chwili spokoju? pytanie retoryczne przy małym dziecku. ale na dźwięk wygrywanej kołysanki mam dziką ochotę wywalić ustrojstwo przez okno. calm down!!!!
ale są dobre strony - zdążyłam/mogłam umyć głowę i mam zamiar wyprać pranie. nadal ręcznie - kryzys pralniczy trwa.
ironia losu: Jerzy pracuje w Nowym Targu do lutego. u samiuśkich Tater!!!! a ja nie mogę się wyrwać. poczuć przestrzeń i odetchnąć - dosłownie i w przenośni.
i koncert Raz Dwa Trzy też poza zasięgiem.
może lepiej nauczę się cieszyć chwilą -
......trwaj chwilo trwaj, jesteś taka piękna ....

niedziela, 6 grudnia 2009

faceci są z Marsa

i planują sylwestra. w sensie, że to do nas przychodzą. no jasne. ze szczęścia się nie posiadam. i szpagatami lecę w kierunku przygotowań. grrrr!!!!litości!!!! moje życie i zainteresowania kręcą się wokół - dosadnie rzecz ujmując - tyłka. no dobra- małej, kochanej pupci, ale jednak. przewijanie, pranie, podcieranie.tak więc sylwester jakoś nie bałdzo wpisuje się w realia.
hmmm - kobiety podobno są z Wenus. tyle, że to też jakoś nie mój klimat. już nie i jeszcze nie. to skąd jestem ja? z Ziemi: ostatnio bardzo twardo po niej stąpam.

sobota, 5 grudnia 2009

gubiąc wątek i dni

dziś 05. 12, czyli Wiewiór ma miesiąc. kosmos. trochę trudno w to uwierzyć, ale jednak - kalendarz nie kłamie. i śpioszki też- w połowę już się nie mieści. i coraz więcej je.
prawie już zapomniałam, że rano udało nam się wybić do Bonarki. powitał nas widok już mi znany - pielgrzymki gotowych-na-wszystko-kupująco-ciekawskich.i zero miejsc na parkingu po 10'tej. kiedy prawie się zgubiliśmy szukając wyjścia, doszłam do wniosku (do kilku):
- szkoda, że przy tej budowie nie pracowałam ;) (nie było by problemu z orientacją w terenie)
- do Auchana tylko z kartką i nie przed świętami
- dwie godziny to za mało
- gdzie tu jest WC????????????????????
eh, narzekam, a gdyby nie Wiewiór, to pewnie też bym peregrynowała - zmiana perspektywy. a zakupy? zamiast kolejnych bluzeczek (patrz: a to dla mnie) - termos na butelki i kolejne śpioszki. ale z Hello Kitty ;)

piątek, 4 grudnia 2009

nie dokazuj miła, nie dokazuj

święte słowa. choć następne strofy już nie pasują: Wiewiór to nasz mały cud. i wszyscy domownicy mają na jej punkcie świra. lekkiego ;).
i na tyle było by tego dobrego - budzi się ....
później: jakkolwiek bywa czasem ciężko: mało snu, zwykłe ludzkie zmęczenie itd, to nigdy bym nie uderzyła takiego malucha. a tu w radio mówią o opiekunkach w domu dziecka, które brutalnie zmuszały takie maleństwa do jedzenia. aż dreszcze przechodzą. ja wiem - kapryszenie i płacz bywają męczące. ale maluchy inaczej nie potrafią!!! uważam, że takich ludzi powinno się izolować od społeczeństwa. i nie nazwałabym ich zwierzętami. zwierzęta tak nie robią.

czwartek, 3 grudnia 2009

i tak warto żyć

dziś liczę swój sen w minutach. Olci zresztą też. ból brzuszka wyprowadził nas obie z równowagi. noc nieprzespana pierwszy raz w takim wymiarze, ale daje do myślenia. to swoiste perpetuum mobile: dziecko płacze z bólu, ja z bezsilności i zmęczenia. a zegar nieubłaganie tyka tik -tak tik -tak -tik -tak odmierzając nieliczne chwile niespokojnego snu. i razem witamy pierwsze promienie wschodzącego słońca. z ulgą i nadzieją. na poprawę i chwilę dla siebie.
....скоро рассвет, выхода нет...
a żeby nie było za dobrze, psuje się pralka. złośliwość rzeczy martwych. a mnie nie pozostaje nic innego, jak zakasać rękawy i 'zaprzyjaźnić się' z miednicą.
i nie zapomnieć:
don't say that later will be better

środa, 2 grudnia 2009

teraz my



no i figa :)


zamiast snu - szeroko otwarte olbrzymie niebieskie oczyska. i wielki apetyt. w końcu mam już prawie 4 tygodnie. prawie panna na wydaniu jestem.

hmmm.... zaczęłam pisać posty z pozycji Wiewióra. zły znak? rozdwojenie jaźni? tak szybko? heh - przyjmijmy lepiej, że to moje 2'gie ja.
ok?

wtorek, 1 grudnia 2009

sinusoidalnie

kiedy człowiek ma nadzieję, że już już będzie dobrze, że wchodzimy na dobre tory - bach. wczoraj spała jak w zegarku szwajcarskim, dziś- jak w ruskim :>. znaczy różnie. próbuję nie zwariować i tłumaczę sobie, że to może przez pełnię. a więc dziś lekko w dół.
ale wiem, że nie jestem sama. i to krzepi. gdyby nie mama .... eh, nie warto nawet mówić.
a w skrzynce list od Csilli. i aż ciepło się na duszy robi.i ze wzruszenia moczę łzami główkę Wiewióra, co mu się wcale nie podoba. żałośnie postękuje i wypluwa smoka. to jej 'jedyny przyjaciel', gdy mama ociąga z karmieniem, albo coś ją boli.
nasz mały człowieczek. trochę, jak lalka, ale już z charakterem i potrzebami.
i jakoś tak niepostrzeżenie przyszedł grudzień.nie chce się wierzyć. może przez tę pogodę? a może przez Wrednego? nie umiem dokładnie powiedzieć.
i już choinki, i mikołaje i jemioła.
i mały Elfik w koszyczku. Święta to czas cudów. zdecydowanie.

niedziela, 29 listopada 2009

stuck in the moment



obecnie jesteśmy na etapie walki z 3-tygodniową szantażystką. trudno w to uwierzyć, ale tak jest. maluchy potrafią doskonale okręcić sobie rodziców (domowników) wokół palca. z ciężkim sercem wpycham jej do buzi zatyczkę (patrz: smoczek), zamiast piersi/butelki. Aleksandra je jak smok i prawdopodobnie się przejada. a w czasie karmienia po prostu sobie śpi. eh.
dzięki niej wiem, a raczej przypominam sobie, jak wygląda wschód słońca i dlaczego tak wcześnie ;).
wczoraj, gdy usnęła, udało nam się wybić do GK po leżaczek dla niej. tłumy ludzi w sklepach, na parkingu, na ulicach. i nagle olśnienie: przecież to andrzejki. wow. teraz tego typu rozrywki mnie nie dotyczą. podobnie jak bieganie za prezentami na Mikołaja. w tym roku nie mam (i nie będę raczej mieć) nic dla nikogo. co ja chciałabym dostać? jedną, przespaną cięgiem noc. nic więcej.
no... może. dożyć momentu, kiedy będę szła z Wiewiórem za rączkę. jak najprędzej.

wtorek, 24 listopada 2009

nabici w butelki

dzień w stylu Bollywood - raz świeci słońce, raz pada. czyli jak w kwietniu ;)
Wiewiór śpi w swoim koszyczku. co chwilę zakradam się na palcach i patrzę na nią. jest taka maleńka i bezbronna. aż boję się ją pocałować, by się nie zbudziła. bo przecież ma/powinna spać co najmniej 2 godziny między karmieniami. znów faza z zegarkiem - heh.
na suszarce schną jej maleńkie ubranka, na szafie leży wanienka, w kuchni pełno butelek i smoczków.
i ten charakterystyczny zapach niemowlaka i jego jedwabna skóra... i te pucate policzki :) - zjem w całości.

poniedziałek, 23 listopada 2009

I'm: a child / a mother / wife / lover

korzystam z chwili spokoju (puk puk). patrzenie na zegarek jest już u mnie chorobliwe. ile śpi? a śpi? czy uda mi się wyskoczyć na spacer? umyć włosy? odetchnąć? boję się przyłożyć głowę do poduszki - to działa na Aleksandrę magicznie- natychmiast się budzi.
kiedyś spałam tak mocno, że mogłyby przy moim uchu walić armaty, a ja i tak bym nie podniosła powieki. teraz jestem czuła na najmniejszy szelest kocyka, piśnięcie i oddech.
day by day
i hmmm - chyba zamieniam się w galeriankę - tylko tam udaje mi się dotrzeć w ciągu moich magicznych 1,5 h :). tyle, że teraz odwiedzam nieco inne sklepy... i już się dorobiłam zniżki w Smyku.
вот оно чё ...

sobota, 21 listopada 2009

Rome wasn't built in a day

I could stay awake just to hear you breathing
Watch you smile while you are sleeping
Far away and dreaming
I could spend my life in this sweet surrender
I could stay lost in this moment forever
Well, every moment spent with you
Is a moment I treasure

I don't wanna close my eyes
I don't wanna fall asleep

zmęczona i pełna wątpliwości. czy to co i jak robię jest ok? trochę sama się nakręcam - przecież trzeba czasu.
i tęsknię za Mishą... ale Święta tuż tuż - Krejzol ubierał przecież choinki w Galerii :)

czwartek, 19 listopada 2009

szeptem i na palcach

już dwa tygodnie jesteśmy razem. tydzień w domu. dzień podobny do dnia, ale jeszcze nie udało nam się wypracować rytmu. a to na klatce remont generalny, a to Wiewiór za mało zjadł, a to w pokoju za ciepło. dziś pierwszy raz ubrałyśmy ją w kombinezon - misia i spała przy otwartym oknie. czyli do przodu.


ciekawe, czy zdążę do lekarza? hmmmmmmmm....

środa, 18 listopada 2009

każde kolejne jutro

nigdy nie sądziłam, że mój śpiew (yyy... jeśli można to nazwać śpiewem) kogoś może uspokoić. a jednak - Aleksandra dała się dziś udobruchać czymś, co z grubsza uszło za kołysankę. biedne, małe Stworzonko :)
rano, gdy śpi, załatwiam swoje sprawy - wychodzę, spaceruję, oddycham świeżym powietrzem. z perspektywy oglądam /podglądam moje dawne (sprzed 9 m-cy i dwóch tygodni) życie. kiedy miało się więcej czasu dla siebie, niż dwie godziny między karmieniami. kiedy nie bałam się irracjonalnie, gdy zapadała ciemność.
a od jutra załatwiam becikowe. będzie na patyczki do uszu :>.
a potem znów będę dodawać o siebie kolejne jutra i patrzeć, jak Wiewiórcia rośnie.

wtorek, 17 listopada 2009

la vida loca

Aleksandra śpi. oddycha miarowo, spokojnie. czasem tylko przez jej buzię przebiegnie grymas, gdy śni jej się coś złego. lub uśmiech, gdy jest szczęśliwa.
rano, po karmieniu, udało mi się wyskoczyć na World Press Photo. wrażenia? w biegu. i żeby komórka nie zadzwoniła, że Wiewiórcia się obudziła i chce jeść. zdjęcia piękne, czasem wstrząsające, pełne krzywdy ludzkiej, bólu i niesprawiedliwości. a ja narzekam, że dziecko mi nie zasypia natychmiast po jedzeniu.

(idę sprawdzić, czy śpi)

tak :)

i jeszcze jedna zmiana. pory karmienia i mycia Wiewióra nie grają z różnicą czasową między Krk, a Moscow City. teraz rozmawiamy szeptem i- rano, gdy wierci się po śniadaniu. ale przynajmniej wiadomości dobre - może przyjedzie przed Świętami... może.

poniedziałek, 16 listopada 2009

stąpamy razem po niepewnym gruncie


to tak w skrócie o pierwszych dniach macierzyństwa. kiedy wszystko jest nowe, dziwne i niepewne. kiedy zdajesz sobie sprawę, że zmieniło się wszystko i boisz się nieznanego.
to nie jest tak, że jestem nieszczęśliwa - broń Boże!!! po prostu jeszcze trwa proces oswajania się. krok po kroku, karmienie po karmieniu, przewijanie itd. i za każdym razem, gdy się uda - ulga i spokój. a gdy coś nie gra (np. Wredny nie zasypia natychmiast itd) - poczucie porażki osobistej. przesada? raczej nie. przecież to kolejna presja - musisz być doskonała na każdym polu, więc na tym też. ale prawda jest taka, że tylko na filmach i zdjęciach niemowlak w domu to same cudowne chwile. w realu? z każdym dniem lepiej, ale początki - wymażmy je z pamięci :)
ale gdy na Nią patrzę, kiedy uśmiecha się przez sen, lub zasypia mi na rękach, myślę: dzięki Ci Boże.
będzie inaczej.
to prawda.
ale czy to źle?

niedziela, 15 listopada 2009

śpij kochanie, śpij

pobożne życzenie? w nocy - tak. cóż - uczymy się siebie. i przybieramy na wadze - znaczy Wiewiór, nie ja ;)
później: mężczyźni wyjechali - Misha do Domu 2, Jerzy na szkolenie. a my, kobiety mamy pilnować ogniska domowego (lub coś w ten deseń).
dzięki Bogu, że wyszło słońce - lżej pogodzić się z kolejnym odliczaniem dni do następnego przyjazdu M. tak więc czekamy z Wiewiórem na święta. brzmi kosmicznie, prawda? ale może to nie tak długo - w sklepach pojawiły się świąteczne dekoracje. i znów koło 6'tego grudnia zagrają 'Last Christmas' ....
ciekawe, czemu nienawidzę pożegnań.
zbyt dużo emocji, zbyt mało dni, czasu, by przywyknąć. nawet do diety dla karmiących mam. i odejść od zmysłów by nie zwariować ;)

sobota, 14 listopada 2009

I've got the girl


i jesteśmy już we troje.
mężczyzna,
kobieta,
i dziecko.
plus nocne wstawanie, pieluchy i odbijanie po jedzeniu. i dużo ciepłego i puchatego :))))

środa, 4 listopada 2009

pobożne życzenia

przyznaję bez bicia - jestem marudna i nie do zniesienia. czyżby sygnały zwiastujące rychłe wybcie godziny 0? pewnie tak.
nieco mnie bawi (z dużą domieszką irytacji) określenie 'stan błogosławiony'. grrrr!!! w sensie metaforycznym coś w tym jest - niezaprzeczalnie. ale w praktyce .... w praktyce skłaniam się bardziej do wariantu 'stan odmienny'. a co do wersji 'czuć życie pod sercem' - może jestem nieczuła/zgryźliwa/dosadna (właściwe podkreślić) , ale ...ja je (owo Życie) czuję raczej pod żebrami i w okolicach pęcherza.
później:
zapomniałam o tytułowych pobożnych, a są to:
- kawy!!!!!!!!!!!!!!!!
- spać na brzuchu
- dopiąć guziki ( choćby jeden!) kurtek
- iść szybciej, niż ślimak
- kilka mniej cenzuralnych ;)
- ____________
tak - oto pragnienia egoistki. nigdy nie twierdziłam inaczej.
a w Rosji dziś święto - wypędzenie Polaków z Kremla. Fasolko - dziś jeszcze nie Twój dzień - oki? nie damy się!!!!

poniedziałek, 2 listopada 2009

coolKULKA i ________grypa

Żeby nie zwariować siedząc na mojej kochanej bombie zegarowej (patrz -: Kulka = Fasolka), spaceruję. jasne, że powoli i bardzo blisko. ale zawsze to lepsze od nerwowego czekania i wyszukiwania nieistniejących symptomów
a) porodu
b) grypy
co do wariantu nr 2, to winna jest babcia, która nasłuchała się o rzekomej epidemii i doprowadza mnie do białej gorączki (a jednak :>) ciągłymi pytaniami jak się czuję i czy nie mam dreszczy. taaaak. nadopiekuńczość - z cyklu 'jak ja, to uwielbiam'. trzeba uważać. to oczywiste. ale jak mam zachorować, to i tak zachoruję, prawda?
prace orne na dziś zakończone- umyłam włosy. proszę się nie śmiać. to wielkie wydarzenie dla Fasolki, a dla mnie wysiłek na miarę wykopania kanału. heh, normalnie człowiek tego nie zauważa - prosta, ba- banalna czynność.
gorzej, że skończyły się Kit Katy i dżem morelowy. i czym ja przekupię Fasolkę, żeby choć na chwilę przestała pływać?

niedziela, 1 listopada 2009

jazda bez trzymanki

Pierwszy raz od ślubu byłam dzisiaj w 'naszym' kościele. wtedy był lipiec. dziś pierwszy listopada.
wychodzi, że wszystkie ważne dla nas daty przypadają na L-miesiące: cywilny - w lutym, kościelny - w lipcu, narodziny Fasolki - wypadną jak by nie było w listopadzie. L-ka to potocznie nauka jazdy. a my uczymy się życia na własnych kursach.
ale wracając do kościoła .... zabawne. w dzień ślubu idąc do ołtarza nie widziałam nikogo. z nerwów. nie zarejestrowałam kto był, a już gdzie siedział - kosmos. i jedno marzenie- nie zemdleć. a jeśli już, to jak upaść, żeby nikt nie zauważył. głupie? nie. człowiek zaczyna normalnie oddychać dopiero jak spada na niego deszcz monet i widzi znajome, uśmiechnięte twarze.
wspomnienia ... oby jak najwięcej takich - pozytywnych.
a - i jeszcze jedno słowo na 'l' - любовь. bez tego 'l' nie byłoby innych :)

czwartek, 29 października 2009

a w myślach ...

pomysł wymiany okien sam w sobie był dobry. gorzej z wykonaniem. przedsięwzięcie w założeniu miało trwać od 8'ej do 16'tej, a przeciągnęło się do ...21'ej. tak tak. nici z obejrzenia House'a. pokój jak po bombardowaniu i walkach plemiennych, wyziębiony jak igloo. o stanie balkonu już nie wspomnę - .... no żyć, nie umierać.
panowie montażyści co rusz drapali się w głowy z niedowierzaniem. powód? w pokoju kątów prostych... brak. grubość ścian - różna. komunistyczna zabudowa jednym słowem. i za to płaci się horrendalny czynsz co miesiąc. bo lokalizacja dobra.
dobrze, że nie ma z nami jeszcze Fasolki. nawet we własnym 'baseniku' było jej wczoraj źle - ciekawe, jak sprawdzić, czy mam obite żebra? :)

wtorek, 27 października 2009

say say say

zderzenie z jesienią - na masce

pogoda zdecydowała się nad nami zlitować i dziś obudziły mnie promienie słoneczne. oraz - co nieco mniej romantyczne, ale jakże życiowe - konieczność sprintu do łazienki. Fasolka postanowiła sobie popływać i nieco się porozciągać - i proszę.
a potem nastąpił festiwal zmian pogodowych i ubieranie się na spacer nieco się wydłużyło. sweter, koszulka, i te nieszczęsne skarpetki... całe szczęście, że czapkę nakłada się na głowę, a nie na nogi ;).
dzięki za wsparcie - wiem, że czas pędzi i za jakiś czas będziemy się śmiać z tego, co dziś nas 'boli' - rozłąki, tęsknoty. i przecież to nie ja powinnam narzekać - nie ja wracam codziennie do pustego domu, a Misha. ja mam całodobowe wsparcie rodziny i dobrych duszków - Wasze.
a może narzekanie wynika ze strachu? przed nieznanym, przed tym, czego nie mogę do końca przewidzieć, zaplanować? strach powinien motywować, a nie paraliżować. tak więc na początek oklepana, stara fraza: 'za miesiąc o tej porze będę się z tego śmiać'.
-> przeważnie działało :)

niedziela, 25 października 2009

podwójne życie Marii

jak w filmie Kieślowskiego, z tym, że ja wiem o tym 'drugim' życiu. i o ironio - zawsze będąc w którymś 'tu', straszne chcę być 'tam' (krk <> moscow).
3 dni mijają szybciej, niż by się chciało. tak łatwo skupić się na czymś nieistotnym, denerwującej drobnostce. i nie docenić trwającej mgnienie oka chwili, gestu... grrr. nienawidzę pożegnań - nawet tych na chwilę. ciężko tak żyć w zawieszeniu: to tu to tam. ok - obiecałam się nie rozklejać. przecież jest dobrze. nie jesteśmy chorzy, mamy za co żyć - ba. rozmnażamy się :)
zebrało mi się na przemyślenia. hmm - czasem trzeba.

czwartek, 22 października 2009

USG, KTG, Kosmita i UFO

wczorajszy dzień zapadnie w mej pamięci na długo ( a już na pewno do następnego czwartku - zapowiada się powtórka z rozrywki), jako przykład tego, ile trwają/mogą trwać badania. powiem lakonicznie- długo. człowiek czuje każdym porem skóry, że żyje. twarde ławki, niemiłe salowe, dziki tłum, jedna ubikacja i oczywiście nikt nic nie wie. żeby delikwenta/- kę przyjęli bez czekania, to chyba musiałby się cud zdarzyć. i powiedzą ci: 'uroki macierzyństwa'. grrrrr - wolne żarty.
Fasolka przeobraziła się w Kosmitę, który pływa, kopie i wierci się prawie cały czas. a to, że w moim brzuchu - cóż. ciepło, miło, jeść dają :) tyle wczoraj przetrzymaliśmy razem badań, że z dziwnych skrótów (typu OWA, KTG itp.) brakuje mi tylko do pełnego obrazu UFO. bo w sumie, to Kosmita już jest ;)

poniedziałek, 19 października 2009

plus dodatni (by Szwagier)

dzień na plus. a wydawało mi się, że 3 tygodnie to dystans nieosiągalny. a jednak. Fasolka jest z nami już 36 przepisowych tygodni. więc teraz siedzimy...yyy siedzę na bombie zegarowej. czas pędzi - nawet jesienią.
u fryzjera niespodzianka. wręcz otarłam się o literaturę przez (duże) L. w fotelu obok siedziała dziś p. Roma Ligocka, autorka "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku"!!!! książki, która ratowała mnie przed maturą. z wrażenia nawet zapomniałam kazać sobie włosy wyprostować (to naprawdę coś!). całe szczęście, że stoczywszy ze sobą walkę wewnętrzną postanowiłam jednak podejść i poprosić o autograf.
a potem zaświeciło słońce i zniknęła gęsta jak kisiel mgła.
natura wzywa - czas poleżeć. Fasolki znają swoje prawa i potrafią się domagać ich wypełnienia (moje żebra!!!!!!!!!)

sobota, 17 października 2009

dmuchawce, latawce, słowa na WIATR

dzięki radiowej audycji znów zapachniało latem. a za oknem szara rzeczywistość. o ironio, w tym roku w Moskwie cieplej, niż u nas. tam przynajmniej jest powyżej 10'ciu.
przymusowo leżąc (szczerze mówiąc, nie mogę już patrzeć na łóżko, ale nie narzekajmy- niektóre dziewczyny leżą całą ciążę) nadrabiam zaległości lekturowe (gazety, książki w rosyjskiej wersji językowej) i filmowe (głównie mój Dr House - mrrrr!). zawsze się człowiek czegoś nauczy, dowie. i proszę - podobno w PL wzrasta liczba rozwodów... kościelnych. wiem- nie ma czegoś takiego. więc poprawniej - coraz więcej małżeństw jest uznawane przez kościół za nie zawarte. no piknie. może się mylę, może nie ma racji, ale moim zdaniem lepiej, żeby nie wiedzieć o takiej możliwości. naprawdę. bo potem ...eh!!! zawsze się 'coś' znajdzie: gdzieś, z kimś innym byłoby lepiej. taaaa. wg mnie, jeśli ludzie od samego początku zakładają możliwość rozwodu, to on nastąpi. a co najgorsze - z tej opcji korzystają nie ci, którzy powinni. nie bite czy katowane żony, ale ci co sprytniejsi. znak czasów?
poważnie wyszło. i powinno. bo kiedy się na to wszystko patrzy - czy miłość ma jakiekolwiek szanse?

czwartek, 15 października 2009

sth real

zima nam się standardowo zaczęła: zaskoczyła drogowców. mnie jakoś udało się szczęśliwie dobrnąć do Diagnostyki i oddać krew. ale łatwo nie było - przez wielkie płatki mokrego śniegu ledwie było widać chodnik. zapytacie gdzie parasol. w domu oczywiście. złośliwość rzeczy martwych ('no gdzież to jest!!!??) to lepsza wymówka niż zwykłe zapominalstwo, prawda?
i zdecydowanie zbyt duży wybór to też problem. kiedy mam więcej, niż 3 opcje, to dostaję kociokwiku. a tych wózków jest.... od groma!!!aaaaa!!!! niech ktoś podejmie za mnie tę decyzję. nie czuję się kompetentna w temacie. a może powinnam odrzucić strach i wmówić sobie, że wózek to też eeee rodzaj ubrania? no w pewnym sensie - tak. w tym szaleństwie jest metoda !!!!

wtorek, 13 października 2009

(za)impregnowani

jedni na wiedzę, drudzy na modę, a jeszcze inni na pozytywne myślenie. do tych ostatnich zaliczam się ja. dowód? a proszę bardzo - nawet, jak jest dobrze, to i tak znajdę powód do narzekania. ale pracuję nad sobą i podobno jestem akumulatorem dla energii innych. absurd? ależ nie!!! zawsze jakoś prościej jest pomagać innym, zobaczyć wyjście z ich sytuacji. ze sobą już gorzej.
eh! a dziś z lodowatym wiatrem zapukała do nas zima. i czapka kupiona dla lansu zmieniła się w koło ratunkowe. ale za to Mishusiowy sweter w prążek ...no cóż. jednak zawierał wełnę (ba, nawet w 50%!!) i po praniu nadaje się na... a raczej do... . uczmy się uczyć na błędach. tym bardziej na własnych.
a sny z każdym dniem coraz bardziej kolorowe. i Fasolka coraz większa - rośnie na deszczu :)

niedziela, 11 października 2009

keep_your_eyes_on_the_prize

czyli coco jumbo i do przodu. nawet jeśli nasi piłkarze znów dostali lanie, nawet jeśli za oknem mlecznobiała mgła, a nie złota Polska jesień. czas kaloszy, peleryn i parasoli. i yyy, podobno w środę ma nas zasypać śnieg. brzmi, jak żart. zobaczymy.
a ja na moich niskich obrotach spróbuję upiec ciasto i nie dać się chandrze - w końcu czeka nas szczęście, prawda?

piątek, 9 października 2009

'ironia ironia'

wciągnęło mnie. i nie mówię teraz o "Aniołach ...". Dr House. o tłumaczy wszystko. pewnie nie jestem oryginalna - to podobno najpopularniejszy teraz serial. ale co tam. ironia i cięta riposta to właśnie to, co Tygryski lubią najbardziej. i w imię sprawy terroryzują całą rodzinę przed telewizorem: 'oglądamy House'a'. i kropka.
a w tzw. realu? moje czasowe inwalidztwo postępuje: ubranie skarpetek to wyzwanie nie lada. pedicure? dobry żart. ze strachem spoglądam na termometr za oknem i półkę z butami - jak ja do cholery założę kozaki? no chyba, że nie będę zwracać na to uwagi - i tak niedługo nie zobaczę już swoich stóp ;).
uziemiona w domu walczę z pokusą otwartego pudełka ptasiego mleczka... mmmm, cytrynowe .....

środa, 7 października 2009

улитка

no i proszę. Misha śmieje się ze mnie, że spacer zajmuje mi teraz godzinę. to w sumie rzeczywiście zabawne, tyle, że ja naprawdę przypominam ślimaka. wolno i z 'domkiem' - fasolkowym oczywiście.
po 'Kodzie da Vinci" przyszedł czas na 'Anioły i demony'. hmmm. wciągające toto. aż chciałoby się zaraz tam pojechać i samemu wywąchać spiski. ehhh! szkoda, że nikt czegoś takiego nie napisał o Krakowie. natychmiast wzrosłoby zainteresowanie naszym miastem, a to przecież kasa na rozwój. bo teraz to do Krk przyjeżdżają albo 'dzikie hordy Anglików', albo Niemcy typu 'wszędzie już byliśmy'. niestety. o a teraz jeszcze 'gorące Szwedki' (by Jerzy ;)) na shopping. taaaa. może ktoś wreszcie weźmie się na PR na światowym poziomie?ktoś, kto naprawdę kocha Krk, a nie tylko wykonuje swoją pracę? pobożne życzenie?
nad Hutą granatowo... a jednak jesień.

poniedziałek, 5 października 2009

show must go on

dzień można by rzec pełen wrażeń. chyba przez ten cały halny wiadomości niestety nie najlepsze. kolega w szpitalu, karetki jeżdżą jak szalone, mnie słabo.
cienie coraz dłuższe, nawet rano. w słońcu jest jeszcze złudna nadzieja, że to wcale nie jesień. i tego się trzymajmy ;)

sobota, 3 października 2009

płatki mydlane

wczoraj ubierając się na mój codzienny 'obchód' (trudno nazwać spacerem 'pełzanie' po najbliższych ulicach) zetknęłam się z bolesną prawdą. nie mieszczę się. w spodnie, ale co gorsza i w trencz i cieplejszą kurtkę. podobno to dobrze i już najwyższy czas - w końcu zostało już mniej niż więcej do TEGO dnia.
na balkonie powiewają majestatycznie kocyki, śpioszki i tzw.'niedrapki' (rękawiczki dla maluchów przeciw podrapaniu się). wszystko wyprane w płatkach mydlanych, pachnące tylko wiatrem. szkoda, że słońca coraz mniej - pranie schnie już cały dzień. teraz tylko wyprasować i do torby szpitalnej. niech sobie czeka spokojnie przy drzwiach.
heh, niezła zmiana perspektywy. ale z nadzieją, że wreszcie zdam sobie sprawę z tego, co chcę robić w życiu. tym zawodowym też.
aaałaaa- Fasolka właśnie zabrała się za 'pływanie' i nie daje mi dokończyć zaczętej myśli. cóż - так и быть!!!! czas przywyknąć.

czwartek, 1 października 2009

w zwolnionym tempie

nawet w słońcu zimno. rano jeden stopień i mgła. jak to dobrze, że w tym roku nie muszę wstawać o 5'tej rano, jak kiedyś do Ergo.
mój zasięg obejmuje okolice domu i to w moim 'ulubionym' (ironia, ironia) tempie procesjowo - żółwim. ludzie biegną za swoimi sprawami, dziś zaczyna się kolejny rok akademicki. z balkonu coraz lepiej widać szkołę po drugiej stronie ulicy, opadły liście. czas schować kurtkę skórzaną do szafy - wieje po nerkach niestety - i zaopatrzyć się w rękawiczki. przydadzą się przez następne pół roku.
właśnie się potknęłam o torbę fasolkowych rzeczy. hmmm...coraz więcej tego. i takie maleńkie :)

wtorek, 29 września 2009

i gotta stay true

i po weekendzie. intensywnym i heh, ostatnim takim w obecnym stanie rzeczy. wszystko załatwiliśmy i to jest plus. na minus wychodzi to, że żyję zbyt intensywnie i wg lekarki czas obniżyć tempo, jeśli nie chcę wylądować w szpitalu. nie chcę. więc zwolnię.
w czasie drzwi otwartych na porodówce (hmmm, widać nie tylko salony samochodowe je urządzają) okazało się, że mój pomysł na poród (zasnę i obudzę się z dzieckiem u boku) nie jest ani nowy, ani oryginalny. tak, jak podejrzewałam :). i wszędzie dzikie tłumy - czyżby wszyscy zdecydowali się na dzieci w tym samym czasie? nie ma to, jak dobrze trafić, co?
na czas przyjazdu Mishy zarzuciłam czytanie książki żony Johna Lennona. interesująca pozycja, polecam. mogę nawet pożyczyć, jeśli nie straszny komuś język - jest po rosyjsku. dobrze chociażby 'liznąć' czegoś, co naprawdę kręci Mishę. on wie o Beatles'ach wszystko. ja nie wiedziałam nic. teraz mam choć blade pojęcie о чём речь. jasne, że jednostronnie, ale zawsze coś. i czas poszukać na YouTube. ...

piątek, 25 września 2009

one dream

rok temu się obroniłam. a dwa miesiące temu lało jak z cebra i wychodziłam za mąż. dopiero dwa, czy aż dwa? tylko rok, czy aż rok?
a dziś wreszcie przyjeżdża Mishuś :). dziwne, ale chyba w to nie ... wierzę. naprawdę. to jest jak żart, albo kard z filmu. i to już ostatni raz, kiedy jesteśmy we dwoje. we dwoje praktycznie :) eh!!!
a schodząc na ziemię. wczoraj odebrałam paszport. spociłam się przy tym jak mysz, bo moje odciski palców im się nie zgadzały. grrrr!!!! niemiłe uczucie. i jeszcze to zdjęcie. na pytanie urzędniczki "Czy to pani?" odpowiedziałam szybciej niż pomyślałam: "niestety". ale za to mam czyściutkie 27 stron na ruskie wizy :P i nadal swoje nazwisko - w końcu zrobiłam taaaaaaaaaaaką karierę, że nic tylko przy nim zostać.

wtorek, 22 września 2009

?

krk - gdzieś w tle przemykał Turnau ;)
dzień jak dzień. jesień okazała się jednak łaskawa i jest ciepło (ba- nawet bardzo). w centrum pełno turystów - już zapomniałam, że tak jest zawsze na Rynku. młodzi, starsi, wszędzie robione zdjęcia, jazgot, ale taki swojski, nasz, krakowski.
małe ploty z Moniką na Brackiej w drewnianej, szkolnej ławie. cudowne uczucie - siedzieć sobie tak, gadać, wspominać i 'podglądać' ludzi. i zastanawiać się gdzie idą, kim są ... taaak. za długo siedziałam na słońcu, co? :)
a w domu gg i wiadomość, że ... hmmm. można wziąć rozwód po 4 latach małżeństwa. nie- ja wiem, że można. ale jakoś tak w teorii. ale żeby w praktyce? w głowie pojawiają się myśli od 'teraz nie ma dobrych małżeństw' po skrajne typu 'miłość nie istnieje'. aaaaa!!! zwariować można. ludzie!!! to co ja mam powiedzieć, jeśli my jesteśmy - z przymusu, ale jednak- małżeństwem z rodzaju korespondencyjnych? bo - hahaha- widzimy się raz na miesiąc. brrrrr!!!
nie chcę widzieć, nie chcę czuć ....
stop!!! stop! stop.
nam się uda. prawda?

poniedziałek, 21 września 2009

a girl like me

optymizm.spokój spłynął na mnie po wczorajszej wizycie u położnej. damy radę. dzieci przychodziły na świat od zawsze i będą to robić. a teraz po prostu moja kolej i już.
optymizm. narzekać byłoby /jest grzechem.
a, że ja to ja. no cóż - tak się denerwowałam przed spotkaniem, że zapomniałam karty ciąży. bardzo mądre posunięcie. w końcu lekarze po coś to prowadzą, nie? nie tylko dla kolorowej okładki :P
ok, czas na ćwiczenia. trzeba Fasolkę przyzwyczajać do ruchu.
później: heh, kupowanie ciuchów zawieszone do odwołania. a przynajmniej rzeczy zapinanych. refleksja o tyle na czasie, że dziś w przymierzalni w indyjskim bluzka ...eeee.. eksplodowała na biuście. znaczy guzik. a to L'ka była. gdzie te czasy, kiedy byłam mniej ....hmmmm... gabarytowa, co?
czas zebrać myśli. i odebrać jutro pasztet...... tfuuuuuu!- paszport :)

piątek, 18 września 2009

true colours

dziś za oknem pejzaż już jesienny - niestety w palecie barw zaczynają przeważać żółty i pomarańczowy ogłaszając koniec lata. a wydaje mi się, że dopiero co był marzec i tyle nadziei na wiosnę i czerwiec, lipiec ....
zabawne, jak bardzo człowiek jednak potrafi się zmienić. kiedyś nigdy bym nie przypuszczała, że będę mogła mieć tak niepoukładane życie. a jednak. plany? na razie - nie zwariować w związku z listopadem. potem? trudno określić. na pewno Moskwa, ale kiedy dokładnie - nie wiem.
mechanizm 'cudzego' czasem włącza się na pełny regulator - coś w tym jest, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. plus znów co by było, gdyby .... a tak, to można w nieskończoność. tak tak - mały spadek formy w związku z ... hmm. ... no właśnie z czym?
za tydzień przyjeżdża Misha. brzmi jak dobry żart. ale w realu oznacza, że to już miesiąc, jak wyjechałam z RF.... i że w tym roku koniec roku spędzę tu, w Krk.
........перемен.... перемен требуют наши глаза ......

środa, 16 września 2009

pit-stop czyli na bocznicy

siedzę sobie na bocznicy zawodowej. nie kryję się z tym - mamy to od dawna czarno na białym. nie powiem, żebym byla stanem takim zachwycona, ale tak pewnie ma być. teraz czas Fasolki.
zabawne, ile myśli krąży w mojej głowie. odnośnie bycia potrzebnym/niepotrzebnym, o dojrzałości i niedojrzałości do pewnych stanów i decyzji. o tym, że czasem trudno pogodzić się z jakimś stanem rzeczy, bo zawsze wydaje się, że inaczej byłoby lepiej. tylko ileż można gdybać? żyje się tu i teraz. i cały czas można czegoś nauczyć.
a to tego, że ludzie bywają różni i naprawdę niewiele można z tym zrobić. tego, że prawda jednak wypływa na wierzch - czasem długo to trwa, ale jednak. a dziś np. tego, że są jeszcze ludzie uczciwi i nie bojący się mówienia prawdy. i za to szacun :) , żeby nie brzmiało tak patetycznie.
a żeby nieco odetchnąć od powagi i dorosłości przez duże D. - pięknie żegna się z nami lato. słonecznie i nastrojowo. i nawet Fasolka się już uspokoiła - po dawce pseudo-rosyjskiego języka ze wspominanej pracy z hist.lit biedne dziecko przeżywało szok. poznawczy. dała o sobie znać krew nejtiva ;)))))
obiecuję - już nie będę :)

wtorek, 15 września 2009

historia z małpą w tle

z małpą i gwoździem. pochodzi z poniedziałku, który okazał się typowo 'poniedziałkowy', czyli szewski. sypało się jedno za drugim.
najpierw płonące gniazdko w przedpokoju. nie wspomnę o zapachu... aromat spalenizny jest taki... (brak słów). tak więc brak prądu w połowie mieszkania - radia sobie nie posłuchasz.
potem c.d. historii z nietrafioną pracą z literatury - donos do sekretariatu i powtarzanie roku dla zamawiającego. ja nie tłumaczę faceta- kupowanie prac to kryminał. pisanie też. a więc ręce związane - przecież nie pójdzie z tym na policje, bo on też oberwie. tylko hmmm.... jakoś tak nieelegancko (super eufemistyczne podejście do tematu).....
no i numer 3 na liście, czyli porysowane gwoździem auto M. nie warto się zastanawiać 'czemu?'. no dlaczego nie, jeśli ktoś zajął czyjeś 'zaplute i zaklepane' miejsce parkingowe? eh. Kraków - kulturalna stolica PL. gdzie gwóźdź zastępuje pędzel, a płótno ...karoseria.
o numerze 4 nie wspominam. polecam tylko nie korzystać zbyt często z kart do tańszego dzwonienia za granicę. bo mogą zwiędnąć uszy. naprawdę.
a Fasolka sobie pływa i domaga się cytrynowego ptasiego mleczka ...takiemu to dobrze :)

niedziela, 13 września 2009

to nie tak, jak myślisz

chyba jednak nie jestem taka stara. odkryłam, że dopadł mnie syndrom sesyjno-przedegzaminowy. "mam jeszcze kupę czasu". tym razem na czytanie książek dla rodziców. leżą sobie obok 'Kody Da Vinci" po rosyjsku i pokrywają się kurzem. no przecież zdążę. czasem nawet wyciągnę rękę w tym kierunku, ale zawsze zatrzyma mnie coś innego - jak nie wspomniany Kod, to Newsweek.
chociaż z drugiej strony - pewne rzeczy mam już za sobą. wypadłam - powiedzmy to sobie otwarcie - z rynku randkowego. i nie chodzi o to, że mi czegoś brakuje. bo nie. tylko ... heh... teraz tylko uśmiecham się do siebie, kiedy widzę obściskujących się po ławkach nastolatków/ki (???czasem trudno wyczuć ;)).
może ja mam złe wrażenie, ale kiedyś (jakieś yyyy 3-4 lata temu) było inaczej. kiedy chciało się potańczyć, to się ubierało koszulkę i jeansy i szło do Gorączki. teraz bez lansu, jak na bal nie da rady. jak widzę te zdjęcia z klubów - boshe! 16'tki wyglądające na 30'tki po przejściach. cel - nie zabawa, a podryw. brrrr. starość puka do drzwi? nie!!!!!!!!!!! nie dajmy się zaszufladkować ;)

sobota, 12 września 2009

umysłowej impotencji czas

wczoraj minęło 8 lat od WTC. już tyle. może to śmieszne (chyba raczej żałosne), ale jedyne, co pamiętam to .... eh. byliśmy w liceum - nikt nie wiedział, jak się zachować na lekcjach. Gas jakoś tak zgrabnie omijał temat na fakultecie z geo. tego dnia miała być klasówka z fizyki - jasne, że nikt się na nią nie nauczył - wszyscy byłi przylepieni do telewizorów - Ameryka padła na kolana na naszych oczach. a tu niespodzewanka - nasza nieodżałowana wychowawczyni wypaliła coś w stylu: piszemy - ci ludzie woleliby pisać klasówkę z fizyki. heh. na pewno. tylko czy to były właściwe słowa? w sumie nie powinnam się dziwić. to był 'ten' styl - zawsze jakoś tak wychodziło, że nie mogliśmy się z nią dogadać. humaniści i umysł ścisły.
w radio 'God bless America'.
muszę zmienić nieco nastrój posta - po telefonie M. naprawdę poprawiła mi humor. obie zaśmiewałyśmy się (przez łzy w sumie), jak można wziąć od kogoś 500 zł za 4 strony wypracowania i ...spaścić na całej linii. tak, że praca została odrzucona z wykrzyknikami - wszystko źle- język, przypisy, bibliografia. ba- autorka nawet tematu nie zrozumiała :). powiecie - bywa. ja się zgodzę. tylko ...hmm. ona ma dyplom mojego wydziału i zaszczytny (czyżby?) tytuł mgr. zastanawiam się czy to bezbrzeżna głupota, czy bezkrytyczność wobec siebie... heh. a ja czasem mam wątpliwości, czy mogę kogoś uczyć ruskiego. chyba powinnam sobie odpuścić ;)))).

czwartek, 10 września 2009

powiesz mi, że to fakt/ powiem Ci, że to obciach

tym razem będzie o piłce. podobno jest okrągła, a bramki są dwie. no to jeszcze raz- o polskiej piłce. i .... wcześniejsze stwierdzenie traci sens. wczoraj (by nie być brutalnym i złośliwym stworzeniem, skupię się na 09.09.09) bramka była praktycznie jedna. nasza. szkoda tylko, że nie niewidzialna.
ja naprawdę lubię futbol. i nie od święta. po prostu lubię. interesuję się (teraz nieco mniej), oglądam. no dobra- moja ulubiona reprezentacja to ... Holandia (mało patriotycznie, wiem) od 1996!!!! klnę i ogryzam paznokcie, kiedy grają. a potem pokazują 'naszych' i eeeee.....yyyyy.... eh. szkoda.
trochę śmieszą mnie wczorajsze komentarze Engela - winny jest tylko Leo. hm. jasne. stwierdzenie 'nasi chłopcy są świetni' wywołało u mnie jeden odruch - zgaszenie TV, i jedną myśl: przyganiał kocioł garnkowi. a akcja Laty z publicznym wylaniem trenera - brak słów. tak się nie robi - zwykły brak kultury i obycia....
no - żółć wylana :) to takie polskie, prawda?

wtorek, 8 września 2009

prezenter'qa

a foto ze strony demotywatory.pl - by żyło się ... lżej ;)

M. ma idealną mamę. wszystko ma i niczego nie potrzebuje. tak wychodzi - i nie wiadomo tylko co kupić jej na imieniny/urodziny/ itd. a może to nie tak? może to my zbyt mało wiemy o naszych rodzicach? co ich tak naprawdę cieszy, o czym marzą... Pamiętam, jak raz - dawno temu - uszczęśliwiliśmy naszą Mamę ...(tu płonę za wstydu) rękawicą kuchenną i zestawem ścierek. na urodziny. no co? przecież Mama stale jest w kuchni. jest. ale może to nie jest jej hobby....
i nauczyłam się jednego - prezenty powinny być .... hmmm, jak to ująć. z polotem. to nie do końca to słowo, ale już bliżej jestem. hmmm.... - nie bądźmy do bólu praktyczni - ot i co. patrzmy, słuchajmy. aaa - i nie kupujmy rodzicom tego, co sami chcemy. znam tę minę po tekście: 'To kupimy Ci chomika"... :)

poniedziałek, 7 września 2009

podpisuj dni imieniem swym..

w wolnym rozumieniu - ciesz się życiem. i nie narzekaj, bo naprawdę nie jest źle.
do takich refleksji - brzmi trywialnie, ale jednak - zmusiło mnie przeczytanie artykułu o chorej na raka Paulinie (dodatek Kobieta do Newsweeka). dziewczyna ma 23 lata i raka, którego nie podejmują się operować w PL. a ona się nie poddaje. tyle w niej siły i woli walki. i prawdziwego optymizmu, mimo, że żyje na bombie z opóźnionym zapłonem.
weszłam na jej bloga (http://www.paulapruska.blogspot.com/) i hmmm... ja narzekam na kurs dolara. a co ma powiedzieć jej rodzina?
i tak sobie pomyślałam ... może tym razem ruszę się i coś zrobię. znaczy - wpłacę. bo to nieludzkie wydawać na kolejną szmatę w tej perspektywie. a może nie powinnam o tym pisać, tylko po prostu to zrobić? ....niech nie wie Twoja lewa ręka, co czyni prawa.
wyszło słońce. łatwiej jakoś z nim żyć - pozytywniej. czy mieszkańcy południa Europy są radośni, bo stale je mają? a nie na 3 miesiące w roku (przy dobrych wiatrach, jak my). i mają lepszych piłkarzy (miałam i o nich pisać, ale po co się powtarzać i żółć wylewać?) i lżejszą kuchnię. i hahahaha - Berlusconiego :)))))

piątek, 4 września 2009

............biały miś...................

'hej dziewczyno, spójrz na misiaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!
nieszęśliwego, białego misiaaaa....'
i zapachniało weselem. jeśli od radia może pachnieć ;). a potem jeszcze Newsweek i artykuł o nowobogackich zwyczajach ślubnych. czyli biznes się kręci.
a ja dla odmiany zamiast o tańcach muszę myśleć o zmianach fizycznych. przyzwyczaić się do zmian wywołanych Fasolką. nie mogę już swoim zwyczajem biegać (ja podobno nie chodzę, a właśnie biegam ... biegałam), ani spać na brzuchu. ani siedzieć. jasne, że to czasowa zmiana. ale jakoś tak czuję się nieco niepełnosprawna. przesadzam? pewnie tak. kto powiedział, że zawsze będzie tak samo? zmniejszenie dynamizmu wyjdzie mi na dobre - może będę mniej nerwowa. jak to mawia Misha - "Маш, перестань шиншиллить!!!' (w wolnym tłumaczeniu: Maria, przestań się rzucać!!).
ale dziś rano miałam fazę 'bez kija nie podchodź' - niestety, powiedzieć, co dokładnie wyprowadziło mnie z równowagi nie potrafię. zmienne nastroje? wolnego - ileż można na to zwalić? ale za to tę swoistą energię wykorzystałam przy porządkowaniu pokoju. wywaliłam notatki ze studiów. tylko zajmują miejsce - nie oszukujmy się: nie zanosi się na to, że będą mi potrzebne. zostawiał tylko ruski. oprócz zeszytów z 1 roku. wystaraszyła mnie ilość błędów na .... pierwszej stronie ;). strach się bać, co byłoby dalej.


czwartek, 3 września 2009

między pocztą a pralką

dziś rano jak zwykle się pomyliłam - liczyłam naiwnie, że o 8 rano nikogo nie będzie na poczcie. niedoczekanie. i nieważne, że awiza wydają we wszystkich (aż 2!!!) okienkach. kolejka i tak jest do tego, gdzie nadaje się paczki. a akurat ten interes sprowadził mnie do okienka. no dobra- awizo też. wreszcie przyszły moje okulary, zamówione w internetowym butiku. (wychodzi taniej z dostawą do domu, niż w sklepie). a nieco się bałam, że:
a) nie dostanę ich wcale
b) dostanę cegłę
c) lub np. zestaw do lewatywy (pan w radio wczoraj opowiadał...)
ale jest dobrze :) - nawet bardzo.
a pralka? hmmm. jest tak wodo i energooszczędna, że trzeba co chwilę dolewać do niej wody, jeśli nie ma się ochoty drapać cały czas. czynność wymóżdżająca (dolewanie), ale warto się pomęczyć. przynajmniej nikt nas nie posądzi o brak higieny (sic!).
coś i tu śmierdzi ..... yyyyyyyyy...czyżby placek się przypalił?....

środa, 2 września 2009

wpis dyplomowany

proszę Państwa- można mi gratulować. dziś, prawie rok po obronie, odebrałam dyplom. jakiż wzruszający moment! już nigdy (tfu tfu!!! przez lewe ramię) nie przestąpię progu IFWsch jako ... studentka. eh!!! jeśli naturalnie Panie z sekretariatu czegoś nie pomieszały i nie będę wzywana na dywanik.
5 lat nauki i 3 litery (bez kropki!!!) przed nazwiskiem są. i cały spis ocen z zaliczeń ze studiów.... Eh, bo jeszcze dostanę wyrzutów sumienia, że Leksykografię i leksykologię zdałam na 3. wolnego - co to kogo obchodzi?:)
i ta cudowna okładka - musztardowa. Прелесть какая!

wtorek, 1 września 2009

(elektroniczne) fotoramki

jako super prezent z okazji __________(można wpisać co się chce: wesele, urodziny itd). bo przecież każdy marzy o czymś takim. Misha dostał na 30'tkę. G. i M. z okazji ślubu. nic lepszego niż taśmowe oglądanie ... siebie i ...siebie. no chyba, że załadować widoczki :) u mnie wywołuje jedno skojarzenie - łapie kurz. przyziemne? nie. życiowe.
dziś 1 września. od 6 lat mnie już nie dotyczy. nie tęsknię do tych czasów, ale jakoś tak dziwnie się na sercu robi. czyżbyśmy się starzeli? za 5 lat poślę swoje dziecko do szkoły, więc bliżej mi znów do szkoły, niż dalej. i do dzwonków, planów lekcji, za ciężkich zawsze tornistrów. ciekawe, jaki jest szkolny świat z perspektywy rodzica...

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

tak tak - ta w lustrze to niestety ja

oto konkluzja dnia dzisiejszego. w drodze po pomidory (Kleparz), weszłyśmy do Krakowskiej - dosłownie dwa sklepy. bo reszty mi się kompletnie odechciało. ja rozumiem, że kobieta w ciąży to zjawisko dla niektórych niecodzienne, ale można się nieco pohamować i nie gapić, jak sroka w gnat, tym bardziej, że nie wyglądam jak samica walenia (a nawet jakby, to co? nie mam prawa żyć?!!!?) grrr!!! poczułam się, jak trędowata między wychudzonymi 15'stolatkami wyglądającymi na zniszczone życiem 30'stki. czemu wszyscy się święcie przekonani, że ciężarne powinny ubierać się w namioty i siedzieć w domu? i jeść za dwóch. co za bzdury!!!
jestem kobietą (pomijając już fakt, że mam hopla na punkcie ciuchów) i chcę dobrze (patrz - modnie) wyglądać. oczywiście w granicach rozsądku i zdrowia mojego i Fasolki, ale nikt mi nie powie, że jedyny odpowiedni strój to dres. Fasolka mnie popiera radosnymi kopniakami :) - szczęśliwa mama, to dobra mama.
tak więc niedoczekanie anorektycznych ofiar mody - nie założę wora pokutnego (w rozmiarze XXXXL) i nie będę czekać w domu, aż przyjdzie TEN moment. i na porodówkę kupię sobie lansiarską piżamę - a co?!!!!!!!no dobra- popracuję na d przymiotnikiem na jutrzejsze korki. trzeba poszerzać zapas słów...epitetów ....

niedziela, 30 sierpnia 2009

landshaft

kropla w morzu
winn'y krzew
sobota w Suchej upłynęła (sic!) pod znakiem wody. deszcz lał nieustannie o 9'tej do 14,20, kiedy to wsiedliśmy do pociągu. pogoda opłakała koniec wakacji? hmm - może i tak. w pociągu tłum, my mokrzy do majtek - całe szczęście znaleźliśmy dwa miejsca. no ale, czego oczekiwać - ludzie nie wykładają bagażu na półki, tylko kładą obok, na siedzenie. super. jeszcze się nie zniżyłam do używania Fasolki, jako karty przetargowej - owinięta w kurtkę przeciwdeszczową dobrze ją maskuję.
zaraz zabieramy się do pieczenia ciasta z borówkami. okazało się, że nikt nie ukradł z krzaka naszych, amerykańskich i zebrało się tego z 1,5 kilo. pajączków i innych robaczków nie licząc :). aż ślinka cieknie - ciepły, domowy placek z pinką.... mmmmm!!!!
ciekawe, czy spodoba się Fasolce?

piątek, 28 sierpnia 2009

i o jeden dzień dłużej...

chciałam pisać o czymś innym, przyjemniejszym. ale sprawdziłam pocztę i hmmmm.
nie porafię powiedzieć dokładnie, jakie uczucia wywołał we mnie ten mail od koleżanki. złość? zdenerwowanie? chęć walnięcia w dziób? bezsilność? pewnie wszystkiego po trochu. T. napisała mi, że chłopak, z którym mieszka - jej facet- ... ale nakreślmy obrazek. T. i M. mieszkają razem, ona zaczyna pracę do września tego roku, on dawno pracuje. nieźle zarabia. ona gotuje, sprząta, pierze - wszystko ręcznie!!! (nawet pościel i kurtki, bo nie mają pralki) - prowadzi dom. ponoć byli szczęśliwi. czekała na oświadczyny. ale przyszedł dzień pierwszego dnia pracy w szkole i okazało się, że za swoje trzeba kupić magnetofon i drukarkę. M. zapłacił i ... wystawił jej rachunek do natychmiastowego oddania. 1000 zł. hmmm.
czegoś tu nie łapię. znaczy prace domowe na pełnym etacie nie są nic warte? oddanie, poświęcenie... też? czy jak przychodzi trudny moment, to liczy się tylko kasa? kto ile zarabia? jeśli tak, aż strach się bać. i co poradzić zrozpaczonej T.? odejść? zostać? nie wiem....
jakieś sugestie?

czwartek, 27 sierpnia 2009

sweet and sticky

no i już wiem, jak Fasolka znosi glukozę - źle. mądre maleństwo - mamusi też było niedobrze. nic przyjemnego latać na czczo i oddawać krew, wypić 50 g glukozy (obleśny smak i wygląd), a potem czekać w zatłoczonej poczekalni godzinę. tak więc Fasolka kopała niezadowolona, a starałam się z wrażenia nie zemdleć - siła sugestii jest wielka.
i w przerwach od czytania Kodu Da Vinci po rusku obserwowałam ludzi. większość starszych, ze zleceniami od lekarza pierwszego kontaktu. trochę młodych, dwoje dzieci. niektórzy spokojnie czekając na swoją kolej, inni nerwowo spoglądający na zegarki - pewnie w drodze do pracy. i każdy ze swoją historią, nadzieją, że wyniki będą dobre.
zupełnie zapomniałam wczoraj opisać świetną historię a'la z życia wzięte. siedzę u wspomnianego lekarza, pusto w poczekalni. jeden facet. nagle się podnosi i pyta po angielsku pielęgniarki, gdzie jest ubikacja. one, że nie mówią po angielsku. wołają lekarkę. ona też nie mówi. w końcu dochodzą do wniosku, że pewnie musi do łazienki i dają mu klucz. ubaw po pachy - trzy baby i ani me, a ni be. no nic nie pozostaje obcokrajowcom, jak załatwić się do konta, bo służba zdrowia nie kala się znajomością języków. welcome in Poland .

środa, 26 sierpnia 2009

nos wetknięty

w nieswoje sprawy.
a dokładniej - w notes pani w rejestracji do lekarza. poczuła się tak dotknięta, że ledwie kontynuowała ze mną rozmowę, a ja poczułam się bardzo winna. baaaaardzo. naprawdę. bo przecież ona sama wie, jak tam szukać. no tak. rzeczywiście. heh. weszłam jej w kompetencje. a że nie chcąc - nie ważne. moja wina, moja wina, moja ....
paranoja. ale co tam. ważne, że złożyłam podanie o nowy paszport. i będzie do odebrania koło 23 września. to ten biometryczny - z odciskami palców. w sumie logiczny krok - zdjęcia są jak z akt kryminalistyki, więc czemu by nie dodać i odcisków?
teraz zabieram się jak pies do jeża do studiowania warunków oficjalnego zaproszenia dla obcokrajowca. biurokracja żyje i ma się dobrze zarówno w RF, jak i w PL.
a jutro rundka do Diagnostyki. sprawdzimy, jak Fasolka reaguje na obciążenie glukozą (cokolwiek to jest).

wtorek, 25 sierpnia 2009

alleluja i do przodu

dzień pod znakiem rozpakowywania (w końcu trzeba) walizki. nie, żebym miała do tego zajęcia wielki sentyment, ale ileż można się na niej potykać. w ferworze walki nie zauważyłam, że opadała mgła i zrobiło się gorąco. w Moskwie nie mamy balkonu... to znaczy - mamy, ale słońce pada na niego do 10'tej, więc z opalania nici. a tu proszę - można czytać cały dzień i wygrzewać grzbiet. mrrrrrrrrrr - jak kot. z tym, że najpierw trzeba odwalić codzienno-domowy kieracik i okazuje się, że nie ma gdzie postawić taboretu, bo ... pranie się suszy. ot i co. a zresztą - i tak czas wyjść i działać. Np.:
w Urzędzie Miasta urocza pani w informacji twierdzi, że sprawami zaproszeń dla obcokrajowców oni się nie zajmują. to znaczy - inny wydział. na pytanie, czemu tam nie odbierają telefonów- rozbrajający uśmiech i tekst - "Wie pani - dwa telefony, wakacje, a to wydział paszportowy jest". no cudownie. bardzo mi to pomogło.
Do tego Fasolka nagle strajkuje i muszę usiąść. dobrze, że blisko nasz dentysta. eh! zebrało się dziecku na gimnastykę :) a mamusia też żywy człowiek i czuje.
(aaaaaaaaaaaaaaaaałłłłłłłłłła, no nie kop!!!!)
A na koniec powala mnie kurs dolara. coś mi tu nie gra. i nie śpiewa.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

thinking about thinking

no, niezupełnie aż tak intelektualny dzień. raczej jeden z tych, kiedy masz kupę załatwień, a z ich realizacją różnie bywa. nie zawsze z twojej winy.
sprawa nr 1 - oddawanie krwi - udana połowicznie. pani doktor pomyliła się przy wypisywaniu listy badań i ... będę musiała we czwartek lecieć znów na czczo do Diagnostyki. grrr!!! ale reszta ok - nawet jakże romantyczne czynności przed-analizowo-moczowe.
sprawa nr 2 - zdjęcie do paszportu - spoko. znaczy: jak zwykle. bo wyszłam jak zwykle :>. fotka z powodzeniem nadaje się do kartoteki policyjnej.
sprawa nr 3 - zakup okularów przeciwsłonecznych. totalna porażka. tu bez komentarza.
bilans? sama nie wiem.
za to wiem, czym się zaraz zajmę. przygotowaniem do kroków we środę i napisaniem listu do autora artykułu o ksenofobii w Rosji w Newsweeku.
ale najpierw dam odpocząć Fasolce.

niedziela, 23 sierpnia 2009

pod niebem sufitu

droga do Moskwy - spaaaaać!!!
niebo nad Białorusią

senna i zmęczona. latanie nigdy nie było moją pasją, a teraz stało się męczące. dwa starty i dwa lądowania to nieco za dużo, jak na mnie i Fasolkę.
Do Szeremietievo, moskiewskiego lotniska jedzie się szybką koleją (foto 1). 30 minut i odprawa. z nerwów zapomniałam ściągnąć pasek i zegarek przechodząc przez bramkę. o dziwo nikt mnie za to nie zabił. haha. za to w Wawie dokładnie mnie 'obmacano' i wypytano, który miesiąc itd. bardzo nieprzyjemne uczucie- stać w rozkroku i czekać, aż celnik wymaca twoje kieszenie, po to by dowiedzieć się, że masz tam papierek po gumie do żucia. to sreberko - wiecie. a ono piszczy.
hala przylotów oznaczona koszmarnie - zgubiłam się z dwa razy. do tego tłum ludzi (gdzie ich wszystkich nosi!!!), pełne kawiarenki. wszyscy porozbierani - sandały, koszulki. a ja 4 godziny wcześniej chodziłam po Moskwie w kozakach. serio. jak to ujeła Marzena- przyjechałam do ciepłych krajów.
a nad Moskwą chmury w kolorze jogurtu truskawkowego .... szkoda, że baterie w aparacie się rozładowały... prawie czułam ich smak :)

sobota, 22 sierpnia 2009

kiedy znajdziemy sie na zakrecie

walizka spakowana - lezy na srodku pokoju jak wielki wyrzut sumienia. wypchana po brzegi ... skad sie tego tyle znowu nabralo? a - jasne. plaszcz zimowy zajmuje polowe calej objetosci. cale szczescie, ze wazy toto tylko 15,6. zawsze jest jakis zapas.
ostatni spacer- Chistye Prudy. starajac sie nie zwracac uwagi na wiatr, ogladamy wystawe zdjec. tym razem nie tak ciekawa... zreszta - myslami jestesmy juz gdzie indziej. Misha na 'tancach', ja - przy pakowaniu. no i zbieram sily na podroz - przeciez ja o 21 zazwyczaj juz jestem kaput, a tu odyseja dopiero startuje. no i lece sama - Swinka i Gienio zostaja z Misha. przyjada pod koniec wrzesnia.

piątek, 21 sierpnia 2009

tell me lies, sweet little lies

po 'tej' stronie szyby

zyjemy w swiecie malych i wiekszych klamstw i klamstewek. niektorzy do takiego stopnia, ze sami gubia sie w ich sieci - komu, co, a jak bylo naprawde.

dopoki niekomu nie dzieje sie krzywda jest ok. az tu nagle, gdy poprostu mowimy prawde, okazuje sie, ze to juz powazna sprawa. hmmm.. czy naprawde lepiej sklamac i wymyslic historyjke o lekarzu/cioci/bolu glowy i wymowic sie od spotkania, czy walnac prosto z mostu- poprostu mi sie nie chce/ nie mam nastroju. ..? sama nie wiem.

dlaczego czuje potworne wyrzuty sumienia po powiedzeniu ...prawdy? czuje sie winna, okropna... bo wybralam obiad z mezem, a nie plotki z kolezanka. i otwarcie to napisalam. oczywiscie taktownie.

pogoda odpowiada mojemu samopoczuciu - Moskwe otlua szczelnie wilgotna mgla, wieje wiatr i siapi deszcz. wpelznac pod koldre i spac.

a czeka mnie jeszcze pakowanie. tym razem z perspektywa powrotu nie-wiadomo-kiedy. jakos tak malo optymistycznie to brzmi. moze gdyby slonce wyjrzalo choc na chwile?
pozniej: jeszcze sie nie spakowalam. cos mnie od tego odpycha. grrrr!!! jak ja nie znosze tego calego zamieszania z brac czy nie brac, jak upakowac .... jeszcze moze pocwicze i ... ugotuje kolacje i ... obejrze kretynskie serial w TV i ...chyba bede musiala wreszcie sie spakowac.

czwartek, 20 sierpnia 2009

anty-lato

u nas juz jesien. ponura, deszczowa, zakatarzona. a RMF trabi i upale w PL. grrrr!!!!!!!!!!!!! ironia losu?
wczorajszy dzien minal pod znakiem migreny - niestety... powtorka z rozrywki. mielismy isc na kursy dla przyszlych rodzicow, ale nie wyszlo. czasem mam wrazenie, ze im wiecej planuje, tym gorzej z wykonaniem. czas przecieka mi przez palce. Misha podtrzymuje mnie na duchu i twierdzi, ze i tak bym byla juz na macierzynskim - 8'my miesiac. pewnie ma racje. a tak- pracuje na pelnym (z kopka mozna rzec) etacie zony: cos a' la mutacja odkurzacza/zmywarki/pralki/ kuchenki gazowej/+ ______ (miejsce na inwencje tworacza) w jednym.
pozniej:
Moskwa - jesli dobrze zarabiasz, to wyda Ci sie piekna, wciagajaca i bedziesz ja dobrze wspominac. ja nie moge narzekac. naleze -dzieki Mishy- do tych, ktorych stac na zakupy bez kalkulatora i zastanawiania sie, czy starczy do pierwszego. choc wrodzona sklonnosc/przyzwyczajenie do oszczedzania nie pozwala mi wywalac kasy na lewo i prawo. ale moge isc na kawe do Starbucks (30 zl), kupic sobie cos do ubrania (sic!!!) itd. ale jest wielu, ktorzy znajduja sie 'za szyba' kawiarn, sklepow i taksowek. pierwszy odruch- pomoc, rzucic im kilka rubli. tyle, ze .... wielu z nich to oszusci. naciagacze. zlodzieje poprostu. a jak sie do tego ma miekkie serce? nijak. w Moskwie nie czuje sie sercem. tu sie biegnie z tlumem.

wtorek, 18 sierpnia 2009

wojna Polsko - Ruska pod flaga niemiecka



tak-rzecz bedzie o mistrzostwach lekkoatletycznych w Berlinie.

ogladamy je razem. czesciej powody do radosci ma Misha- Rosjanie triumfuja w wielu konkurencjach. mnie pozostaje zaciskanie zebow i trzymanie kciukow za ... wszystkich, oprocz Nich.
konkurs skoku o tyczce. komentator Eurosportu myli Pyrek z Rogowska - wszyscy i tak czekaja na nia- Elene Isinbajeva, niekwestionowana krolowa. zawodniczki kolejna podchodza do prob na nizszych wysokosciach. Elena czeka - 4,70 nie dla niej. w miare z podnoszeniem poprzeczki, pan coraz mniej. I.... tak. Elena nie pokonuje kolejnych wysokosci. w glosie rosyjskiego komentatora lekka panika- ostatnia proba. Misha smieje sie nerwowo z wyrazu twarzy Rogowskiej. Caryca skacze ........... i............. cisza. a ja dre sie jak szalona!!! wygralismy !!!!! my!!!! my!!!! chce zadzwonic do domu, ale jakos tak glupio mi. dla Rosjan 'inne' medale sie nie licza.

Isinbajewa placze i zaslania piekna twarz dlonmi. heh - to nie byl jej dzien. czerwony manicure jakos smiesznie teraz wyglada- jak kiepski zart.

a my zasypiamy plecami do siebie.

dzis rano tytuly w internecie na pierwszych stronach:
w PL - 'Triumf Polek, porazka carycy' i zdjecie usmiechnietych tyczkarek
w RU - 'Sama nie wiem, co sie stalo', a na zdjeciu samotna caryca ...
POZNIEJ: nad Moskwa przetoczyla sie burza. wreszcie jest czym oddychac. to ponoc ostatni tutaj cieply dzien w tym roku. a ja postawilam przed soba nowe zadanie - musze 'uczesac' nieco moj patriotyzm.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

punkt widzenia

zalezy od miejsca siedzenia. powtarzam stare/znane/nudne prawdy? pewnie tak. ale dzis sobie na to pozwole, dobrze?
a wracajac do tematu - ....cholera, mysl mi sie urwala ;) - bywa, prawda? czasem lepiej szybko zapisac 'zlota', ze tak to ujme, mysl. zeby sie nie osmieszyc ... za bardzo ;)
a tak - siedze sobie wsrod sterty naczyn do umycia (kolacja wczorajsza, dzisiejsze sniadanie), kupy ksiazek do odlozenia na miejsce (zawsze nie to, gdzie aktualnie sa), pralka miga zlowieszczo (pranie z namaczaniem sie skonczylo i trza wywiesic) i az sie prosi, by pobiegac z odkurzaczem i scierka do kurzu. a mialo byc cos o kobietach (hmm - no w sumie, to jest) i facetach (yyyy....tez jadl i nabrudzil?).
pffffffffff - nie ma cieplej wody. za to zbiera sie na burze.. akurat wtedy, gdy musze wyjsc. a raczej wypelznac z cieplej norki ;)

niedziela, 16 sierpnia 2009

jedza w domu .... jednak

tak- jestem okropna. tak- miewam humory (jak na Fasolkowa mame nieczesto, ale jednak). tak - denerwuja mnie szczegoly i drobiazgi. nie - to nie jest spowiedz powszechna. to stwierdzenie faktu. czasem zachowuje sie jak szynszyla w kapieli z piasku - kto widzial, ten wie o co chodzi (patrz: to sliczne zwierzatko zaczyna biegac w kolko jak szlone , a piasek bryzga na wszystkie strony). Misha twierdzi, ze to z braku cukru we krwi- recepta jest prosta- nakarmic gryzonia :)

sobota, 15 sierpnia 2009

Сергиев-Посад

Siergiew -Posad


tak- Oni pojechali znami :)



blizej nieba


oplotki


samotnosc w tlumie



Troickiy Sobor - freski A. Rublowa wewnatrz.



panorama - inny swiat
uffffffffffff - pelni wrazen. i glodni. opisze jutro - wybaczcie.
jutro , czyli dzis :) (16.08):
jak na zlosc dzis od rana swieci slonce. a wczoraj lalo od rana. i wialo jak ..no, jak w Kielcach ;). brrrr!!! ale postanowilismy jechac mimo wszystko. opatuleni w szaliki, rekawiczki i zakutani w kurtki. jak bezdomni jacys. ale bylo warto. wrazenie niesamowite. szczegolnie w Soborze Toickim - ja osobiscie mialam wrazenie (po godzinnym staniu w kolejce), ze tam naprawde jest Bog i wysluchuje ludzi od wiekow. nie da sie slowami przekazac atmosfery. choc zenujace jest to, ze sami Rosjanie nie wiedzieli ...do czego/ Kogo stali w kolejce. heh - w Soborze znajduja sie relikwie Sergija Radonezskiego, jednego z glownych swietych Cerkwii Rosyjskiej. ja jakos nie odwazylam sie calowac sarkofagu - mam specyficzne zdanie o relikwiach. ale co, jak co - wrazenie niesamowite. polmrok, kadzidlo, swiece.... w katolickich kosciolach jest inaczej - nie czuje sie juz sily modlitwy.



piątek, 14 sierpnia 2009

odcienie szarosci

lans по-московски

Солянка - kawalek Krk w RF


i doczekalismy sie zmiany pogody - po staremu, czyli szaro, buro i ponuro. tylko spac i pic herbate z cytryna. hmmm - zrobie sobie kanapke z miodem.
ooo- leje jak z cebra. ale to nie tak najgorzej - przynajmniej troche sie powietrze oczysci. auta rozpryskuja olbrzymie kaluze na olbrzymich ulicach olbrzymiego miasta - proporcje musza byc zachowane, nie? a zza mgly nie widac horyzontu.
wczorajszy wieczor spedzilismy w Solyankie. tam czuje sie troche bardziej jak w Domu 1. z tym, ze nie wpuszczaja tam emo i malolatow wypacykowanych do stanu 30-tek-po-przejsciach. jest bramkarz, nawet jak nie ma imprezy. tutaj nazywa sie to dzwiecznie 'fejskontrol' i dziala :).
Misha postawil na rum, mnie pozostaly marzenia nawet o Young Boy'u - moge gardlo protestuje przy kontakcie z lodem. tak wiec czarna herbata zaparzana ze swieza mieta, z dodatkiem miodu. mmmm :))))
pozniej - nadal pod wrazeniem tempa przemieszczanie sie Rosjanek na ... szpilkach. to wszedobylskie 'cokanie' szpilusiami, klapeczkami... do tego wystudiowany pedi i mani-cure, zlote dodatki. i gabaryty 16-tolatek. ja do takich spodni nie wepchnelabym nawet jednej nogi. eh - szkoda, ze nie mam odwagi fotografowac na ulicy. tylko, ze wtedy moj blog przemienilby sie w streetbloga lub szalenie ostatnio popularny rodzaj - szafiarski. hmmm - szczerze- pokusa jest. ale jakos nie chce sie byc jedna z wielu.
e, ide, bo mi sie ryz przypali. to juz tak wracajac na ziemie :)

czwartek, 13 sierpnia 2009

i'm so crazy about it

nigdy nie sadzilam, ze znalezienie kursow dla kobiet w ciazy w Moskwie bedzie takie trudne. po pierwsze- musialabym tu byc как минимум 3 miesiace. po drugie- jezdzic cholera wie gdzie i jak daleko. ehhh, juz nawet nie wymienie 'po trzecie', bo mi rece opadly.
nie moge sluchac RMF'u przez internet - nie wiem czemu, ale czasem tak jest. do tego Fasolka kopie- rusze wiec swe zacne cztery litery i skocze do parku. i po kasze.
juz z kasza, czyli pozniej.
mam ambitny plan posprzatania szafek w kuchni. ale jak wyjdzie, to nie wiem. jakos nie pali mi sie do wiekowego brudu wyzszych polek. moze powinnien je pokryc przyslowiowy/powiedzeniowy? kurz? yyyyyyyyy - gorzej sie juz chyba nie da. nastawiam sie wiec na drapanie. mocy - przybywaj!!!!!!!!!
czwartek 13 - czy to jest jakas pechowa data? mam wielka nadzieje, ze nie. w koncu nie jestem przesadna. nie- na 100 % nie jestem. ale chyba jednak tkwi w czlowieku jakas iskierka zabobonnosci.

środa, 12 sierpnia 2009

jadalne inaczej

czyli rzecz o zawartosci naszej lodowki, ktora strajkuje. tak wiec dzis wywalilam brokuly i pomidory. co za niefart. chyba jednak czas pomyslec o nowej sztuce. jak ja lubie takie wydatki. nie wspomne juz o pralce, ktora odmawia wirowania. zlosliwosc rzeczy martwych?
cieply, wietrzny dzien. z jednej strony czlowiek ma ochote posiedziec na sloncu, wygrzac kosci, z drugiej - zdrowy rozsadek (wiec jednak istnieje!!!) podpowiada, ze to super pomysl, ale nie tu, nie w Moskwie. no chyba, ze ktos lubi wygladac jak grzanka..nadpalona grzanka- sadza oSADZA sie na wszystkim bardzo nie-romantycznie.
a ja walcze z ciezkimi powiekami i niechecia do moich codziennych cwiczen... tak -obudzilo sie we mnie zwierze. a ze to leniwiec- nic nowego - niestety :)

wtorek, 11 sierpnia 2009

ей красотка - хорошая погодка!

wczoraj obejrzalam w koncu "Diabel ubiera sie u Pardy'. i jestem zawiedziona - ksiazka o niebo lepsza. jedyna dobra -naprawde dobra - ekranizacja, jaka widzialam, to "Wladca ...". przynajmniej nie obraza uczuc czytelnikow/fanow.
teraz znow bardziej przyziemne sprawy - trza by wode kupic, jakies pomidory i wymyslic obiad. choc dzis akturat spotykamy sie wieczorem ze znajomymi, wiec pewnie zjemy na miescie. ani ja, ani Fasolka nie bedziemy specjalnie protestowac :) nic milego -staс w upale przy garach (zwanych przez niektorych 'garnczkami' :P). a i siedziec za bardzo nie moge- komary urzywaly sobie na moich czterech literach... taaaa - teraz moge z czystym sumieniem stwierdzic- 'nie ma sie kiedy w tylek poskrobac!' ....
pozniej: wlasnie sie obudzilam. przez dwie godziny spalam, jak zabita. fizycznym bolem bylo otwarcie powiek. czyzby znow zmiana pogody? i na sama mysl, ze musze sie ubrac, mam ochote krzyczec. dzis jest jeden z tych dni, w ktore najlepszym strojem bylby des i tenisowki. i jakby tak moc sie nie malowac ... :)

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

myslom nie ma konca...

czyzby stalo sie niemozliwe? czyzbym miala polubic ..Moskwe? moze inaczej- czyzbym miala za nia tesknic? hmmmmmmm.... slonce leniwie przeglada sie w krzyzach na cerkwii w podworzu. piekny widok. taki nie-moskiewski. wole nie dopuszczac do siebie mysli z 'nie wiadomo kiedy/co/jak' w podtekscie. taki szybki kurs dojrzewania to raz 'n-ty'.

niedziela, 9 sierpnia 2009

mamy gosci + foch

Demon, Врубель (z netu) - czasem sie z nim identyfikuje :)

dzis wczorajszy wieczor wydaje sie juz bardzo odlegly. i prosze mnie dobrze zrozumiec- ja naprawde nie mam nic do przyjmowania gosci. tylko czasem .... eh, nie wszyscy wiedza, kiedy wyjsc, ze tak to ujme. a Ty jak marionetka - usmiechasz sie, bo musisz, a w duchu zastanawiasz sie czy ci ludzie wogole maja sumienie. bo jako gospodnyni (tu pasuje bardziej 'gotowa na wszystko') wiesz, ze to Tobie przypadnie w udziale sprzatanie po imprezie - jakzesz cudowna perspektywa. wyjscie nr 2 - zostawic gabke i miotle facetowi - ryzykowne przedsiewziecie. zawsze ma sie ochote poprawic, zrobic lepiej, dokladniej. i wychodzi na to, ze kobiety zyja myciem kieliszkow do stanu blysku permanentnego. to nieco przykre i krzywdzace.

i wcale nie zmienia tego faktu to, ze rano bylismy w Galerii Trietiakovskiej w ramach odchamiania. i znow te wszystkie obrazy, o ktorych czlowiek tylko czytal (lub wkuwal na Waszke: autor, tytul, data). o ilez piekniejsze w realu. i sala Vrubel'a ... mnie na mysl przyszedl nasz Wyspianski. moze blednie, a moze nie.

piątek, 7 sierpnia 2009

ksiezniczka na ziarnku grochu

tak wlasnie sie dzis w nocy czulam. do teraz czuje kazdy miesien po zle przespanej nocy. co za koszmarna posciel!!!! jakas taka sztuczna, jakby papierowa. do tego stale sie zwozi, co doprowadza mnie do szalu. i nabawilam sie kataru ciagle sie rozkopujac... nie ma to jednak jak stara, poczciwa bawelna.
rano kurs do Ashana po ryz i sliwki (cos dla ciala i ducha). o 10'tej juz tloczno - zakupy w piatek to zly pomysl. ale plus z tego taki, ze wiem, ze w Adidasie jest sliczna mata do cwiczen. hmmm - no spedzam na kocu po 30 minut dziennie - czemu by go nie zamienic na cos bardziej в тему? co mi wlasnie przypomnialo, ze czas na gimnastyke... taaaaa.

czwartek, 6 sierpnia 2009

pranie, herbata i Guy Richie

co dzien ta sama karuzela - sprzatanie, gotowanie, pranie. rano nie mam nawet czasu wypic herbaty. jakiez to... zyciowe. przynajmniej dzis wyszlo slonce i jest nadzieja, ze bedzie cieplej niz wczoraj. choc teraz to zimnawo nieco.
pozniej: zmeczona jak ...ciezki fiks. spacery w Moskwie sa jednak bardzo meczace - lece z nog. niby jeden przystanek piechota, ale odleglosci nie te, co u nas - nie ta skala. i coraz wiecej ludzi w metrze. powoli koncza sie wakacje, prawda?
ehhh- jednak podziwiam Rosjanki- ja bym nie umiala 'tak' chodzic na szpilkach. i to baaardzo wysokich. na codzien. w takich, wiecie, klapeczkach z jednego paseczka. i trzeba oddac uczciwie, ze sa bardzo zgrabne w wiekszosci. zgrabne, ale zle zrobione. w sensie ubioru, makijazu, dodatkow. troche bazarowo, troche remizowo, z dodatkiem miss Ziemi Koziowolskiej.
a ja, miss ziemi krk-moskiewskiej, gotuje Mishy kolacje. w starym dresie (back to basic?), poplamionym tee-shircie i kapciach. no haute couture normalnie :)

środa, 5 sierpnia 2009

the way I' r

juz po wizycie w banku - placenie rachunkow, i z chlebem z Ashana. a potem ...piechota na 11 pietro - sasiedzi wozili meble i zablokowali winde :>. no z rana cud-miod-i-orzeszki. Fasolka sie na mnie obrazila i spi. ufffffffffffff - nadal odczuwam miesnie nog, choc przeciez regularnie cwicze. zemsta wczorajszej czekolady?
do tego przychodzi Tanya i musze posprzatac...naczynia z kolacji walaja sie w zlewie, a ja marze o drzemce. ot i co.
pozniej - po spacerze na Chistykh Prudakh. pieknie, nie za cieplo, tlumnie. i babskie rozmowy o zareczynach, ich braku, rodzinie i takich tam. zabawne- mnie jakos ominely podchody za pierscionkiem zareczynowym - jakos tak Misha sam z siebie doszedl do tego kroku. ale widze, ze inni panowie tacy szybcy nie sa. ciekawe co ich tak naprawde przeraza - wydatek na bizuterie (krakowskie myslenie i podejscie), czy to, ze pewnie trza sie bedzie jednak ozenic...

wtorek, 4 sierpnia 2009

w sam raz dla komara

codziennie swedzi mnie w innym, nowym miejscu. i prosze nie zarzucac mi, ze sie nie myje. to te cholerne komarzyska ruskie. uwziely sie na mnie, a mishy nie tna. ciekawe czemu?
Moskwa tonie w deszczu. ochlodzilo sie i wszyscy przesiedli sie z metra do aut. a to oznacza komrek bez poczatku i konca. nawet kawa nie pomaga - przeciez to bezkofeinowa. a w Domu 2 tyle do zrobienia- pranie, prasowanie, mycie, szorowanie itd. kierat bez konca. i pytanie- czy dac facetowi zrobic 'na odwal sie' czy zacisnac zeby i samej zrobic perfekcyjnie? czy to jest dobra metoda? pewnie nie... ze zacytuje Timberlake'a:
tell me: is this fair?
grrrrrrrrrr - pranie trzeba wywiesic.
pozniej: zimno sie zrobilo. nawet okno zamknelam. alez mam ochote na czekolade. ciekawe, czy jest jeszcze w lodowce?
jest. skaranie boskie- toto idzie w tylek, nie? skupie sie wiec na morelach. udalo mi sie kupic za 9 zl za kilo. i mniejsze wyrzuty sumienia, jakby co.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

stop:klatka

jakiz mily poranek -odnalezc w szafce niedomyte kubki po herbacie (chyba) w liczbie sztuk 4. brrr!!! nie- mycie, a raczej porzadne mycie, to nie dla Facetow. oni sa stworzeni do rzeczy wiekszych. ale raczej nie polecam pytac jakich. czymze jest brudny kubek wobec wiecznosci? hmmm ... pytanie raczej retoryczne.
pozniej- brak polskich znakow ogranicza nieco moja ekspresje tworcza. jednak mysli powinno sie wyrazac poprawnie i gramatycznie i ortograficznie. no ale. cos za cos.
czeka mnie gotowanie obiadu /obiado-kolacji. na sama mysl robi mi sie slabo - wypadlam z formy. nie ma to jak kuchnia Mamy. haha. a tu teraz mysl czlowieku co by tu upichcic jadalnego. piers kurczaka w pomidorach i paparyce? hmmm ... (zlapalam mula - gdzie sie podzialy moje kulinarne zdolnosci? ze tak powiem zdechly. z przejedzenia - kuchnia Domu 1).
yyyyyyyyyy mieso prawie samo wyszlo. grrr - faceci. juz nie wspomne jaka date przydatnosci mialo. co za smrod!!!!!!!!!!!! a wiec z obiadu miesnego nici. z mojej cierpliwosci rowniez. calm down!!!
latwo sie mowi.

niedziela, 2 sierpnia 2009

cola i kawa

bo sennosc nas ogranela wczoraj i do dzis nie przeszla. choc dzis Dzien Desantnika i pelno w metrze pijanych zolnierzy, jakos nawet ich wrzaski nie sa w stanie podniesc mi cisnienia.
ufff- mielismy gosci - siostra mishy przyprowadzila Sashe - synka. jest poprostu boski i wyglada jak laleczka. i ma niespozyte sily - nie usiadl spokojnie ani na chwile. nasza Fasolka odstawila pokaz zazdrosci i kopala jak szalona - madre dziecko, prawda? :D
zwienczenie dnia - zakupy na caly tydzien w Ashanie przeszly nader spokojnie. mimo kupy rzadnych jedzenia i papieru toaletowego ludzi. moja jedyna zachcianka - pomidory i szprotki; Misha jak rasowy facet skupil sie na piwie i ozywil wyraznie przy parowkach. ehhh. chleb i inne bardziej 'doczesne' produkty to nie meska bajka. proszek do prania? a co to takiego?proza zycia ot i co. a papier toaletowy tez nieglupi wynalazek.
podobnie jak kanapka z masdamerem i ogorkiem kiszonym .... jakby kto pytal to Fasolka jest glodna ;)

sobota, 1 sierpnia 2009

po-ranki

nasz obiad
Gienio i Plac Czerwony

poranki bywaja ciezkie. nawet, jesli nie boli glowa (puk puk w niemalowane). hmmm - tydzien temu byl slub - juz tydzien temu. az sie wierzyc nie chce. moze dlatego, ze wpadlam odrazu w drugi swiat - patrz wielka, spocona od upalu Moskwa.
registarcja zalatwiona, wiec mozna pojsc na wiekszy spacer bez obaw, co bedzie, jak Cie zlapia. hahah :)ale jakos tak leniwie sie zbieramy. trza by meza pogonic. zdecydowanie :)


pozniej:

Plac Czerwony zaliczony - w upale i z tlumem turystow i par mlodych. nawet zal sie zrobilo, ze swojej sukni nie przywiozlam - zamiast ze Szczurkiem fotografowalabym sie z mezem - jeszcze raz :)
tzw.wyprowadzanie Marii na spacer zakonczylo sie wizyta w sklepie i ...moim snem. Misha dzis gotowal- salatka Oliwie z ksiazki kucharskiej od Ani i Kuby. dzien leniwy i lepki od temperatury.
a teraz kolejna dobra decyzja- nie idziemy nigdzie. i dobrze- od godziny szaleje burza z gradem. ulicami plyna rzeczki, a deszcz umyl nam okna. Moskwa spowita chmurami - cos mi to przypomina- czyzby zime? oooo powoli wychodzi slonce :), a jednak mamy sierpien. juz sierpien... время течет...все течет ... :)

piątek, 31 lipca 2009

kac widmo czyli хрень

obudzic sie z bolu glowy- malo przyjemne przezycie. nawet w Moskwie. a moze tymbardziej. do tego okna- od wschodu i zepsuty poranek gotowy.
dobrze, ze Misha stanowczo kazal mi przyjechac do siebie do pracy - na registracje zostal mi dzien- po co kusic los? a wiec makijaz- nie pojde z sincami pod oczami starszyc ludzi; i do metra. przejazd kosztuje juz 2,20. i po drodze zaplacic za telefon, bo jak nie, to odlacza miedzynarodowe.
wymarzone czeresnie- 20 zl za kilo. morele - 20-23. nie wspomne o wisniach czy jablkach. az mi staje w gardle za takie pieniadze.
i do tego znow obtarte do krwi stopy - lup wyprzedazy, cieliste gladiatorki Zara, na wygodne tylko wygladaja.
Fasolka wyraznie protestuje przeciw dalszym spacerom - za goraco tu u nas na wschodzie.
i jeszcze garsc refleksji po slubie:
- z perspektywy zawsze jest cos, co mozna bylo zrobic lepiej (gdzie byl organista wie tylko on)
- przejechac autem przez Rynek trabiac- bezcenne
- wygodne szpilki- fikcja
- nagranie na kamere mojej wtopy z przysiega- fakt
- wpadka ksiedza z 'goscmi z dalekiego Zwiazku Radzieckiego' - niestety rowniez fakt
- maz - na cale zycie :)
ps- jakby co chetnie podam namiary na autorke sukcesu sukienkowego - p.Gosie :)))

czwartek, 30 lipca 2009

here with me

i znów jestem w Moskwie. w Domu 2.
jest 10.45- czyli w Krk dwie godziny wczesniej. powoli wychodzi slonce po deszczu, wiec bedzie dusznawo.
ledwie skonczylam sprzatac, a raczej ogacac nasze mieszkanie. ufffffffffff - kurzu od groma, podloga myta chyba od wielkiego dzwonu no i moje ukochane porozwalane skarpetki. taaaak - jestem w domu. i czeka mnie jeszcze szorowanie lazienki (nie pytajcie) i pranie chyba do rana. o czyms zapomnialam? chyba nie... aaa- lodowka nam siadla.
chcialam dodac zdjecia, ale nie wiem gdzie jest kabel do aparatu. tak -godzina poszukiwan i nic. ide do sklepu po chleb i cif- czas porzadkow nastal. lepiej, zeby Fasolka spala, nie?
hmmmmmmmmmm - czy tu jeszcze beda wyprzedaze?:DDD

wtorek, 28 lipca 2009

post factum

uf i mamy śloop nr 2 za sobą. nawet bez wielkich wpadek. jeśli nie liczyć, że z nerwów zapomniałam tekstu przysięgi - hahaha - i nie chciałam żeby wzruszenie zmyło mi urodę. jest dobrze :)
a teraz pakowanie i Moskwa - hmmm... już jutro. поживем- увидим! Россия зовет.
aaa - ale ze mnie gapa. więc teraz ładnie i poprawnie ;P:

DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM ZA WSPARCIE DUCHOWE I OBECNOŚĆ!!!!

sobota, 25 lipca 2009

zamówiłą pogodę na TEN dzień, a i tak znów padał deszcz ...:)

oddychać, oddychać głęboko. spokój. najważniejszy jest spokój.
i kwestia wyboru parasolki. haha- smętnie leje od północy. ale i tak uważam, że lepsze to niż czwartkowy upał. przynajmniej nikt się do ławek nie przyklei. i dla Fasolki lepiej.
cholera- z jednej strony- mieć to za sobą. z drugiej- odwlec to od siebie. i gdzie tu logika? śpi.
ale zważywszy, że wczorajszy obiad zapoznawczy dla Rodziców udał się nawet nawet, to prognozy na dziś są w sumie niezłe. przynajmniej się nie pozabijają. eh, rodzina.
ok - następny odcinek telenoweli w poniedziałek :).

czwartek, 23 lipca 2009

koperty i kopertówki

solennie sobie przyrzekłam, że dziś nigdzie nie pójdę od 10'tej do 16'tej i mam zamiar przyrzeczenia dotrzymać. 35 w cieniu to dla mnie 'za bardzo'. walczę z opadającymi powiekami - nie wiedzieć czemu nie śpię ostatnio zbyt dobrze. a tu leć tu, załatw to itd.
i te koszmary z koniecznością płacenia. ok- ja w 100'tu % rozumiem, że nic za darmo. i dobrze. ale czemu do cholery nie powiedzieć wprost 'tyle i tyle', a nie 'co łaska'. no grrrrrrrrrrr!!! pojęcie szerokie, a gafę palnąć łatwo. miałam się nie denerwować i nie unosić.
no ale zdarzył się cud - dostałam pismo - ostatnie!!!! - z USC. z tym, że cholera za późno i nie zdążę nic zrobić. czeski film... a raczej serial - Misha zadzwonił dziś o 6,40 z lotniska i poinformował mnie, że .... (lepiej usiądźcie) zapomniał komórki. hmmmmmmmmmm. nie będę złośliwa... nie będę ..... a co tam!!!! - gdzie faceci mają szare komórki? no gdzie????????!!!!!!!!!!!
a Tata Mishy z siostra już na opłotkach Krk .... - spokój - zachowaj spokój!!!!!

wtorek, 21 lipca 2009

itd. itp.

eh, no ma się to szczęście - głowa boli mnie (ujęcie eufemistyczne) od wczoraj. mam super wydajność - jeśli nie przygotowuję się do korków lub nie latam jak walnięty jenot załatwiać ślubne/kościelne sprawy - leżę z okładem z lodu na głowie pół dnia. plus staram się nie ruszać za dużo. rewelacja.
Fasolce bardzo się podoba słuchanie muzyki ze słuchawek przystawionych do brzucha. tak sobie śmiesznie podskakuje :) i pomaga przetrwać migreny. Moja. Nasza. i heh, w sumie nadal nieźle się maskuje jak na 6'ty miesiąc. jak mierzyłam jeansy (bliski zamiennik tych pękniętych z wczoraj) nikt mi nie chciał wierzyć, że jestem Fasolkowa Mama. ale to zasługa F. - da się z nią dogadać ;).
jutro 34 stopnie. znaczy ma być. już się cieszę.

poniedziałek, 20 lipca 2009

beza w pęknietych bf jeans

czas leci. frazes i banał, ale jest w tym 'nieco' prawdy. 25 lat to już trochę czasu jest, zgodzicie się chyba. ćwierć wieku - haha. czy teraz mam już z przysłowiowej górki? a może jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja? :) eh!
suknia ś. już w domu- bezpiecznie wisi w szafie. ale nie byłabym sobą gdyby poszło gładko i sprawnie. ma się to szczęście, a raczej ten talent. krótko mówiąc wróciłam z wielką dziurą na tyłku, a wychodziłam ubrana kompletnie że tak powiem. dobrze, że wiatr nieco się zmniejszył i nie prezentowałam światu moich obnażonych czterech liter - nic ciekawego. to musiał być komiczny widok - z przodu suknia, z tyłu yyyy ... dosłownie d..a. i to we wlasne urodziny!!! ulubione jeansy!!!!

niedziela, 19 lipca 2009

праздничный ужас czyli kochana rodzina

Misha trafił w dziesiątkę i nazwał obiad/ kolację dla rodziny po ślubie 'świątecznym koszmarem'. dosadniej brzmi w oryginale (ужин, ужас), ale co prawda to prawda. jakoś tak podchodzę do tego z dystansem, choć wymaga to siły woli w stanie wyćwiczonym.
idę wyciągnąć nogi - kalosze mnie obtarły (nic nowego) i marzę o poduszce (również).

piątek, 17 lipca 2009

jutro możemy być szczęśliwi

jutro, a raczej za tydzień, jak będzie po wszystkim. lub metaforycznie- na całe życie, ale jeszcze nie dziś.
a że życie składa się z drobnych przyjemności i małych sukcesów - dostałam turystyczną wizę na 26 dni. Gdańsk dał :) i to nawet bez problemów. choć stron w paszporcie już brakuje na następną. czas na nowy, ale USC nadal milczy. w pn ich pogonię :>.
dzień lepki od upału, choć nie mogę narzekać bo podwiewało. nawet nieźle, bo sukienka podlatywała czasem za wysoko ;). a w autobusie aż duszno od nagrzanego powietrza. ludziom gorąco, a co dopiero psom. biedne futrzaki.
bilety kolejowe do Suchej podrożały wciągu tygodnia 1,5 na sztuce. chyba, że pani w okienku zwyczajnie się walnęła. ale kolejka sycząca za moimi plecami nie dała mi protestować dwa razy. życie. a raczej kupowanie biletu w piątek.
ehh zamknąć oczy i obudzić się na dzikiej plaży nad Bałtykiem....

czwartek, 16 lipca 2009

любой ценой

niespokojna noc- burza w style 'chcę i nie bardzo mogę' dwa razy zmusiła mnie do wstawania w nocy i zamykania/otwierania okna. nawet Fasolka się zdenerwowała i nie chciała zasnąć. nie dziwię się jej.
a dziś znów duszno - powietrze stoi jak zupa jarzynowa Mamy. może by tak mały przeciąg? ciiicho!!!! :)
później. a jednak zakupoholizm jest nieuleczalny. w wersji kryzysowej majtki, ale jednak. grrr. ale ten wypad do GK zmusił mnie do jednej refleksji. chyba Fasolka okaże się Fasolkiem, bo na zakupach mu się ewidentnie nie podoba. hmmm - może to i lepiej - dla ogólnej równowagi w przyrodzie. i na koncie.
refleksja numer 2 naszła mnie nad krojeniem słoniny. prawdziwej słoniny już nie ma. może to nie koniec świata, ale jakoś tak dziwnie. wychodzi na to, że prawdziwych świń też już nie ma. hmmmmm ... z tym jednak będę polemizować.
refleksja numer 3. w języku rosyjskim istnieje słowo перестараться. coś jak po polsku 'przestarać się', którego jednak oficjalnie w słownikach nie ma. to taki stan, kiedy tak bardzo człowiek chce (stara się), że aż za bardzo. i zazwyczaj nie ze złej woli. a potem dostaje się po łapach i jest przykro. i mówi się 'nigdy więcej' ...taaa. do następnego razu. heh - odrobinę empatii дамы и господа. Пожалуйста.

środa, 15 lipca 2009

buking.com

organista załatwiony (w sensie metaforycznym :P). siostra 'ubierająca kościół' się urlopuje się. więc o krok do tyłu, ale co tam.
w maraźmie kanikuły nadal czekam na pismo nr 3 z USC. ale też jakoś tak bez entuzjazmu. ciekawe dlaczego :>.
dobra- bo się do stołka przykleję - w sensie dosłownym tym razem. tak więc spływam Panowie i Panie.

wtorek, 14 lipca 2009

summer in the city

upalnie- czyli coś nowego. Fasolka śpi. wczoraj dawała w kość- nie ma co się dziwić- mama znów miała migrenę. sad but true. nawet lód na głowie nie pomaga. wychodzi na to, że tydzień bez rozmów z wielkim uchem jest tygodniem straconym. ale dobrze, że wczoraj, a nie dziś - mam korki.
eh i w końcu musiałam umyć włosy i już nie są piękne i proste. ja chcę grzywkę!!!!! (z cyklu: mówisz i NIE masz :> lub pobożne życzenia).
czytam sobie rosyjskie gazety tzw.kobiece i dochodzę do wniosku, że wg. ichniejszych wydawców przeciętna kobieta jest ...hmmm..jakiego słowa by tu użyć? ... niezbyt lotna. same obrazki, kolorowe fotki drogich ciuchów i kosmetyków. i wszystko 'must have' tego sezonu (obecnie sezon to jakiś miesiąc - kolekcje są przecież uzupełniane i odnawiane co 2 do 4 tygodni). grrr - a tekstu spójnego jak na lekarstwo. a może i lepiej - kto wie, co za bzdury by tam powypisywali?

poniedziałek, 13 lipca 2009

samo przyszło - łatwo poszło, czy jakoś tak


na spacer wylansowana :P

i co ja mam o tym wszystkim myśleć? najpierw piszą, że bez zapowiedzi ślub jest nieważny, a potem ...hmm. my nie jesteśmy wywieszeni w gablotce. nie to, żebym miała pęd do ekshibicjonizmu tego typu, ale cholera. czy ja zawsze muszę mieć bieg przez płotki? cóż- trza tam zadzwonić - grrrr... jak ja to lubię.
a wczoraj byliśmy na spacerze. jakoś tak wakacyjnie-senny jest Krk. albo my spacerujemy nie tam, gdzie wszyscy. też możliwe.
obserwacje spacerowe : już nie należę do rynku randkowego ("Z tobą nic nie poderwę" -Jerzy, mój brat). heh, jakoś tak szybko mi poszło. co wcale nie oznacza, że bycie tzw.'zajętym' jest lepsze. nie jest. to po prostu coś zupełnie innego. ale trzeba tak samo- jak nie więcej- się starać i zabiegać. bo rutyna jest największym wrogiem stosunków (bez aluzji - w planie szerszym) damsko-męskich. rutyna i przyzwyczajenie. na fizolofowanie mi się zebrało :) eh, Fasolko, twoja mama ma fazę pouczającą - nie śmiej się !!!!ucz się :P