MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 27 lutego 2011

piątej klepki brak

tydzień bez migreny tygodniem straconym - to hasło powinno stać się moją dewizą. mam wrażenie, że niedługo zacznę łykać Ibuprom jak miętówki, bo ilość nie przechodzi niestety w jakość (patrz: głowa nadal boli).
weekend skłonił mnie do jeszcze jednej 'refleksji'. kiedy spotkam kogoś dawno niewidzianego zawsze, po prostu ZAWSZE, wyglądam jak debil. przeważnie z lenistwa , ale co tam. najzwyczajniej w świecie sobie odpuszczam i ubieram byle co, byle jak, to samo z włosami, za makijaż robią sińce pod oczami itd. kiedy już mi się wdaje, że 'ufff, na nikogo nie wpadłam na szczęście', słyszę 'czeeeeeeeeeeeeeeść Maria!' i mam ochotę zapaść się pod ziemię, lub desantować w kosmos.
nie, żebym była jakoś przeczulona na punkcie swojego wyglądu... no - może troszkę .... no dobra, przyznaję się - lubię ubrania itd, ale staram się zachować granice przyzwoitości. moja babcia mawiała, że klasę trzeba trzymać zawsze, bez wyjątków, nawet w domu - nie ma szlafroczka do południa, kobieta ma być zadbana - domownicy też ludzie.
tak, jasne, co racja, to racja. tyle, że jak się 'zrobię', to NIGDY nikogo nie spotkam. nawet pies z kulawą nogą nie zaszczyci mnie swą uwagą.
i bądź tu mądra, ha!!!!

czwartek, 24 lutego 2011

pussy [without] boots

korzystam z chwilowej obecności mojej Drugiej Połówki, potocznie zwanej mężem i załatwiam sprawy niezałatwione i wymagające czasowego zaangażowania.
zazwyczaj nie bardzo mam czas na mierzenie butów, a więc dziś postanowiłam zaszaleć i wreszcie kupić buty przejściowe w rozsądnej cenie. i tu na obu frontach pełna klapa. na półkach pełno ... sandałów!!! jakbyśmy prosto z walonek przeskakiwali płynnie w upalne lato. a gdzie wiosna ja się pytam?!!! jedyna wersja - bez niebotycznej szpili - na realne polskie temperatury to kalosze, lub emo-adidasy. tematu cen nie poruszam, bo mam wrażenie, że komuś z decydujących-o-cenach-obuwia coś się pomieszało w głowach (eufemistycznie rzecz ujmując).

sobota, 19 lutego 2011

przygód kilka wróbla Ćwirka

kilka dni temu zostałam z klamką w ręce. dokładniej rzecz ujmując - z połową klamki i zatrzaśniętym na amen oknem w kuchni. ktoś spostrzegawczy mógłby stwierdzić 'ciesz się, że zamknięte' i miałby rację... co nie zmienia faktu, że coś z tym fantem trzeba by zrobić - nie mam ochoty podążać za trendem 'kiszenie się we własnym sosie' (przez całą zimę i jesień okna zabite na głucho, bo wiejeeeeeeeeeee).
tak w ogóle, to bywam z tzw. techniką i nie tylko,na bakier. a to mi radio nie działa (wtyczka nie w ten otwór), a to brama się z klucza nie otwiera, pomylę palniki i zapalam nie pod tym co trzeba. zdarzyło mi się również używać pilota do wieży celując nim w telewizor - byłam oczywiście święcie oburzona, że nie działa cholerstwo.
rekordy biję jednak z moim kochanym (ironia ironia!) macbook'iem. od samego początku nie mogliśmy się dogadać - ja swoje, on swoje. doszło do tego, że gadałam tylko ja, zazwyczaj używając słów niecenzuralnych różnej maści i - o zgrozo - waląc pięściami w delikwenta. obecnie znów używam starego dobrego Acera i tylko czasem, dla przyzwoitości, odpalam mac'a - popatrzę, popróbuję i ... znów mnie coś trafia, więc biedak stale ląduje zamknięty w torbie czekając na Mishę, lub lepsze czasy.

czwartek, 17 lutego 2011

będę robić NIC, NIC będę robić

nie, nie wymyślę nic mądrego...
... dziś chciałabym 20 stopni na plusie, plaży i półnagich facetów w zasięgu wzroku.... eee, taaak, zagalopowałam się nieco. marzy mi się nicnierobienie, niemyślenie - totalny chillout. bez zegarka, pór karmienia/kąpania/spania/spaceru, bez TV (chociaż i tak nie oglądam), radia, polityki, gazet, banków, rachunków, terminów, PKP, LOT'u i AEROflotu, ząbkowania, sexu i fb. tylko leżak, szum fal i ja (no i ci młodzi bogowie, o których mowa wyżej ;P).

a teraz wersja dostępna do spełnienia, czyli sen na jawie:
- wanna (jako bliski zamiennik morza);
- kubek herbaty i Etopiryna, bo strasznie mnie głowa boli - prawie jak drink z palemką (palma to mi już dawno odbiła);
- Dr House odtwarzany w Mac'u (prawie jak bóg, a o laptopie nie wspominałam ;))

tak więc na mnie już czas... 'czas relaksu, relaksu, relaksu to czas'!

wtorek, 15 lutego 2011

I shot the sheriff

od tygodnia Wredny ma wodowstręt. jak widzi wannę - ba, jak tylko zbliża się pora kąpieli, dostaje histerii. nie pomagają ukochane pływające krabiki i inne morskie źwirza pływające, tłumaczenie, proszenie... słowem - wypróbowałam już chyba wszystkie chwyty i nic. obawiam się, że niedługo sąsiedzi zawezwą policję, a tymczasem mam nadzieję, że jakoś samo jej przejdzie.

PODZIĘKOWANIA

a teraz chciałabym podziękować naszym rządzącym za podniesienie VAT'u na produkty dla dzieci. wczoraj przy kasie wręcz zalała mnie fala emocji, kiedy ujrzałam nową cenę mleka. a może mamy być wdzięczni, że puszka podrożała 'tylko' o 5 zł? już nie wspomnę o kaszkach, pieluchach itd. choć w sumie to najlepsze jest to, że ta podwyżka ma dopiero wejść w życie. a więc równocześnie dziękuję sklepom za przyśpieszoną reakcje - po co wprawiać klienta w szok dopiero w marcu? styczeń to lepszy czas, po Nowym Roku wszystko przecież drożeje, prawda? może nikt się nie zorientuje?
a więc rozmnażajmy się moi Drodzy, śmiało! ku chwale Ojczyzny.

poniedziałek, 14 lutego 2011

all for love


źródło: internet


Wszystkim Czytelnikom życzę MIŁOŚCI NA CO DZIEŃ, nie tylko od święta ( i to jeszcze komercyjnego ;P)

+ podkład muzyczny :)

czwartek, 10 lutego 2011

code red

przypadki chodzą po ludziach. mnie zdarzają się hmmm... przypały. inaczej tego nazwać się nie da, chyba, że tragi-farsa. ale do rzeczy.
odsłona wczorajsza: spaceruję sobie z Wrednym po parku, słońce świeci- prawie, jak wiosna. podchodzi do mnie pijaczek i mówi: 'oooooo, jakie piękne dziecko!!! jakie ona ma wielkie oczy!!! no piękna!'. tu rozpływam się w podziękowaniach, ach! ach! jak mi miło, a tu nagle jegomość patrzy mi w oczy wali: 'uuuu, ale to nie po mamusi'. tu moje ego uderza o ziemię w stanie szoku. oddalam się z głupim wyrazem twarzy i śmieję się w głos. Boshe!!!!! takie historie zdarzają się tylko mnie. lucky me!

A dziś mój ukochany ZUS. jak zwykle kolejka, jak zwykle pracują dwa okienka z 13'tu. co miesiąc to samo - jakby czas stał w miejscu. kiepskie daja vu. no -wyrzuciłam to z siebie - już mi lepiej ;).

wtorek, 8 lutego 2011

life in plastic is fantastic

wczoraj znów przegrałam walkę z migreną. cholerstwo poddało się dopiero po 4 tabletkach Ibupromu, po których czułam się jak na haju. szpile wbijał mi także niezawodny Wiewiór domagając się nieustannie mojej uwagi, a więc żegnaj spokoju. dałam radę, ale perspektywa powtórki z rozrywki już teraz napawa mnie przerażeniem.
w niedzielę obchodziliśmy (no dobra- zbyt szumne słowo - raczej po prostu 'była') drugą rocznicę ślubu cywilnego. taaaak. na mnie też to robi wrażenie. JUŻ DWA LATA!!! 24 miesiące... z czego 15 z Wiewiórem. no modelowo normalnie ;) szkoda tylko, że tak niewiele razem... eh, lepiej za dużo nie myśleć. za to kiedy jesteśmy razem , jest dobrze (specjalnie nie używam słowa 'cudownie', bo jak dla mnie jest zbyt cukierkowe). i nie ważne - TU, czy TAM.

niedziela, 6 lutego 2011

bitter sweet symphony

chciałabym napisać coś mądrego, odkrywczego, wnoszącego jakiś sens, nie ocierać się o banał. niestety nie czuję się na siłach...
dziś w nocy zmarła Babcia naszego Przyjaciela i dziś znajoma zaprosiła nas na ślub... koniec i początek.

czwartek, 3 lutego 2011

only girl in the world

od jutra znów mam męża :)
miałabym i dziś, ale Misha nie byłby sobą, gdyby czegoś nie zapomniał i tym razem padło na ... paszport. tak. jedyną rzecz, której nie da się kupić, zamienić na inna itd. trochę to wkurzające, ale z drugiej strony - jak go za to roztrzepanie nie kochać, ha!?
usiłuję nie podpierać powiek zapałkami, ale i tak padam na klawiaturę. to owoc dzisiejszych perturbacji zębowych Wiewióra, który postanowił obudzić się bladym świtem z wrzaskiem godnym nacierającego plemienia Hunów. razem z nim obudziłam się nie tylko ja, ale też połowa naszego bloku - skala głosu Wrednego robiła wrażenie. śmiało mogłaby budzić ze śpiączki - pomyślę nad tym pomysłem następnym razem.
a teraz lecę. dosłownie i w przenośni.

wtorek, 1 lutego 2011

GPS-em mały bies

jest styczeń...yyy.. no właśnie - już luty. to odkrycie dowodzi, że czas pędzi, ja staram się go dogonić, ale nie zawsze mi to wychodzi.
tak więc wracając do tematu - jest luty, a ja usiłuję zaplanować rok/wakacje i jakoś to pogodzić ze szczepieniami/wizami/dostępnym urlopem Mishy/własnymi zachciankami. jeśli za bardzo się nie zagłębiać w temat - 26 dni urlopowych - kupa czasu. taaaaak. tyle, że nie w praktyce. i znów zamiast 2 tygodni w tzw. ciepłych krajach brutalna rzeczywistość: czy starczy tych dni na Boże Narodzenie w Polandzie. czas na wypróbowaną metodę: pełen chill out. przynajmniej zostanie nam więcej miejsc do zwiedzenia na trudne do sprecyzowania 'kiedyś', prawda?
za to wiem jedno: w lecie PO PROSTU MUSI BYĆ BAAAAARDZO CIEPŁO. powód? w moich ulubionych szmateksach obkupiłam się ciuchami dla Wrednego jak na lato stulecia. to nic, że za oknem mróz - sukieneczek, koszulek I szortów ci u nas dostatek - do wyboru, do koloru. w ilości półhurtowej.
od jutra wypatruję wśród zimowych ptaszysk pierwszej jaskółki. postanowione.