MOSCOW CITY, RUSSIA

wtorek, 27 sierpnia 2013

Speaking words of wisdom, let it be...

słońce jeszcze czasem nieśmiało się pokazuje zza chmur, ale jest już na bank pewne, że lato już o nas zapomniało. jakoś tak z dnia na dzień powiało późnym listopadem i nie da się już wyjść bez szalika i cieplejszej kapoty na grzbiecie.
ale może to ja jakoś dziwnie odczuwam temperaturę, bo co rusz spotykamy panie pomykające w sandałkach i letnich sukienkach, oraz panów w krótkich rękawkach. są dwie opcje: albo udają, że im nie zimno, albo im rzeczywiście nie jest zimno,  bo mieli szczęście urodzić się w tutejszym surowym klimacie. zeszłej zimy przy minus 30, znaleźli się i tacy, którzy chodzili bez czapek i rękawiczek, w tenisówkach i do głowy im nie przychodziło zapiąć kurtkę. tak czy inaczej - Rosja to nie kraj, to stan umysłu.
a ja nadal na mojej przymusowej diecie. bez czekolady, bananów i sera żółtego. to tylko tak z grubsza - pełna lista 'zakazanych' produktów jest dużo dłuższa i niedługo to chyba zostanie mi tylko żywienie się energią słoneczną. ale co tam - jestem gotowa na wiele, jeśli nie na wszystko, żeby nie daj Boshe nie wróciła migrena.
i co najlepsze - tyłek tak szybko nie rośnie. ha!!! znaczy, że jednak jest jakiś plus cholernego migreniska!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Who would have known How bittersweet this would taste?

i znów jakoś tak niezauważalnie i oczywiście za szybko kończy się lato. lato o smaku wypieczonego, chrupiącego precla z solą, pachnące ciastem drożdżowym, ogórkami kiszonymi i skoszoną trawą. jednym słowem: krakowskie.
w tym roku łaskawe i dla mieszkańców Mordoru - do tej pory słoneczne i ciepłe. aż nie chce się wierzyć, że w sobotę ma być już 15 stopni, czyli wracamy do normalności. moja głowa gwałtownie protestuje przeciw takiemu obrotowi spraw i funduje mi ciągnące się godzinami migreny. ostatnio ponoszę na tym gruncie sromotne klęski.
jest sobota, południe. jutro lecimy, więc wszędzie malowniczo walają się kupy ubrań, butów i innych farfocli. walizki w nieładzie, pranie jeszcze nie wisi, a dawno powinno, bo mokrego przecież nie zabiorę. zaraz mam jechać na ślub Z.. schylam się, żeby coś podnieść i już czuję, że jest źle. na tabletkę za późno, przegapiłam moment, kiedy może jeszcze pomóc - po ptokach. teraz pozostaje otwarta tylko jedna kwestia: kiedy i po jakich męczarniach mi do jasnej ciasnej przejdzie?!?!?! rzeczywistość jest dość brutalna: po 18 godzinach. jak miło. nowy rekord.
oby do wiosny :)

niedziela, 4 sierpnia 2013

How does it feel

Kiedyś jakiś anonim zarzucił mi, że umiem tylko narzekać i że wszystko mi się nie podoba. hm... no jest w tym chyba ziarnko prawdy, co widać po mojej blogowej aktywności. Latem marazm i zastój, wieczną rosyjską zimą - posty regularnie. spójrzmy prawdzie w oczy: lubię sobie co nieco pobiadolić, jak to mi głodno, chłodno i do domu daleko. żółć przelana na serwery i o ileż człowiekowi lżej na duszy!

a tak? o czym tu pisać, kiedy słońce świeci, wiatr podwiewa i chce się żyć? nawet nie chcę myśleć o tym, że za dwa tygodnie znów obieramy kierunek Mordor. tam to już wtedy będzie pachniało jesienią i pewnie nie założymy już krótkich rękawów. eh. wczoraj na termometrze było 35 stopni w cieniu, a ja kolanami ubijałam do walizki Mishy kombinezony wiewiórcze. proza życia.

ale ale. od 1 września Wiewiór idzie do przedszkola na, że się tak wyrażę, 'pełny etat'. już widzę ten obrazek oczyma wyobraźni i niestety przypomina on w sferze dźwiękowej chlewik, tudzież ubojnię. morze łez to oczywista oczywistość, której komentować nawet nie trzeba. i nie mówię tu tylko o łzach Wrednego. ja też zapewne dam z siebie wszystko. tak więc trzeba będzie wcielić w życie nieco niecny plan B. Tatuś będzie odprowadzał Gadzinę!!! faceci chyba radzą sobie z emocjami lepiej, niż my, baby.