MOSCOW CITY, RUSSIA

wtorek, 17 lutego 2015

I'm all 'bout that bass, 'bout that bass

grypa. dzień 2.
mając grypę człowiek czuje się tak, jak wygląda, czyli ... kijowo. zielony na twarzy, z podkrążonymi i przekrwionymi oczami, kapiącym i zatkanym nosem, oraz dla całkowitej pełni szczęścia - z pękającą głową i bólem mięśni.
można by rzec grypa nie dżuma, na to się nie umiera (mówimy o normalnej sytuacji!!!). ot, 3 dni w łóżku i gotowe. taaak. tyle w teorii. praktyka z dwójką dzieci to już insza inszość. można przy takiej okazji pobić nieco rekordów w nowych, ekstremalnych dyscyplinach sportu. zaraz wyjaśniam.
- KONKURENCJA I:  twoja chwila na sen, kontra zmasowany atak 'potrzebujących' Sajgonek
jaki sen? marzenia ściętej głowy. nawet jeśli uda się uśpić obie sztuki, znajdzie się coś pilnego do roboty. a kiedy jednak przyłożysz głowę do poduszki, słyszysz: 'Mamooooooooo!!!!, Mamoooo, śpisz???" ... nie. kurde, ryby łowię.
- KONKURENCJA II: wytrzymanie w 4 ścianach te kilka dni bez wychodzenia
niby nic, ale wypróbuj na własnej skórze. takie doświadczenie może zakończyć się ciężką traumą psychiczną, albo pokojem o - ha ha ha - miękkich ścianach. bez klamek.
-KONKURENCJAIII: Mamoooo, pobaw się ze mną!!!!! NOOOOOOO POBAW!!!!
moja faworytka. kocham to. pasjami. 'Mamo, pobawsz się ze mną Lego Friends?' AAAAAAAA, ratunku!!! mam 30 lat, nie 3, ja się takimi rzeczami nie jaram. nie, nie chcę być Olivią. ani Danielle. mogę poczytać. jak mi oczywiście Wredny nie przerywa setkami pytań w stylu 'a dlaczego? a co ta pani ma na sobie? a gdzie to było? itd, itp.
- KONKURENCJA IV : ubieranie się (zimą)
to taka swoista odmiana drużynowego biegu przez płotki i przeszkody, z utrudnieniem w postaci konieczności wypełnienia normy czasowej, w ekstremalnych warunkach. celem właściwym jest dotarcie do celu całej drużyny, odzianej ('NIEEEEE chcę tych spodni!! nie lubię!!) i obutej ('Mamo!!! nie umiem buta ubrać!!'), nawet wyjącej i wrzeszczącej ('Mamoooo, Sueseł liże koła od wózka!!'), na konkretną godzinę. matka zazwyczaj robi tu za konia pociągowego i na mecie przeważnie trzyma coś (np szalik, buta, pampers) w zębach, a pot spływa jej po plecach ciurkiem. o mordzie w oczach nie wspomnę.
 ooo, znów 'MAMO!!!!"
lecę.
snuję się!!!!
ps- ale za to wena jaka!!! ha!!!

poniedziałek, 16 lutego 2015

No half-stepping' either you want it or you just playin'

a teraz bardzo proszę się nie śmiać.
kiedy przeszła mi gigantyczna migrena, stwierdziłam, że życie jest taaaakie piękne!!! są Walentynki!!! nie będę się więcej złościć, będę nad sobą pracować, cieszyć się chwila i będę częściej pisać posty. a co tam! cały cykl o Moskwie i jej zabytkach strzelę. ze zdjęciami, historią i ogólnie - full wypas. 
pełna entuzjazmu, wyciągnęłam w sobotę nieco jeszcze pociągającego Wiewióra, na Plac Czerwony. piździ jak w Kielcach, ale ja byłam niezrażona. nawet się ucieszyłam, że pomyliłam wyjścia z metra i jeszcze zahaczyłyśmy o Bolshoi Teatr. Wredny swoim zwyczajem fukał, że to nie tak, a tego to nie, a ja zawzięcie walczyłam z zamarzającym Iphonem. fotki muszą być!!!!! duuuuużo!!!! 
na Plac Czerwony prawie nas wwiało. entuzjazm zaczął mi nieco opadać, kiedy prawa ręka prawie mi odmarzła, a GUM zasłaniało wielkie lodowisko i jarmark zimowy.  tu jednak świeżego kopa dostała Aleksandra, bo wypatrzyła dwupiętrową karuzelę. na środku Placu Czerwonego!!! musimy i już. no dobra: jeden bilet 40 zł, na 5 minut radości i 30 minut ściągania jej za wszarz z obiektu. damy radę. nie powiem, było miło, dzieciństwo mi się znów przypomniało i inna perspektywa robi wrażenie. udało mi się też strzelić aż jedną fotę, bo potem to już telefon odmówił współpracy. 
wieczorem planowałam sobie, jak to dziś zasiądę do zabytkowego posta, a nad ranem obudził mnie kaszel Suslika i moja własna temperatura. 
i w takich to okolicznościach przyrody dopadła nas mało romantyczna grypa w całej okazałości. 
wszystkich naraz. 

piątek, 13 lutego 2015

Tough luck, my friend, but 'No' still means 'No'!

nie jestem przesądna, czy coś, ale dziś piątek trzynastego.
jest w tym coś.
już w nocy obudził mnie ból głowy. jako weteranka przepraw z migreną, powinnam była łyknąć coś natychmiast, po omacku, ale nie - że niby samo minie. a guzik z pętelką.  ktoś, kto nie ma na swoim koncie migrenowych napadów, nie wie o czym mowa. ogólnie mówiąc masz coś na kształt kaca-giganta, plus uczucie, że ktoś ci wbija do mózgu nóż i nim kręci w różne strony. nie polecam i nie życzę nawet wrogowi.
a ja tu muszę działać na pełnych obrotach, bez taryfy ulgowej. jest taka jedna reklama w TV, która jest kwintesencją esencji, że tak powiem. Mama nie może wziąć wolnego od dzieci. tak więc dzielnie udając, że nie chce mi się paść trupem na miejscu, walczę z Sajgonkami i masthevami domowego kieratu. na szczęście tak koło 15'tej, po 6 tabletce Ibupromu Max, widać (czuć!!!!) światełko w tunelu. nie, żeby od razu całkiem przeszło, ale chociaż mogę się schylić bez mdłości, a nawet coś zjeść. ha!!!
dla ukazania pełni tego jakże cudownego obrazka, muszę dodać, że Wiewiór znów jest chory (po trzech dniach w przedszkolu), a Suseł nauczył się włazić na wersalkę. tak, to bardzo fajnie, ale jest jedno 'ale'. nie umie schodzić tyłem ... więc z niej z całym impetem zeskakuje. uroczo, nieprawdaż? i tak oto, co jakiś czas, muszę ją łapać - przeważnie w ostatniej sekundzie, za najbliższą mi kończynę, żeby nie wyła jak Nazgul, po bliskim kontakcie z parkietem.
a tak z dobrych wieści, to wracamy na cały kwiecień do KRK. tym razem nie udało nam się zdążyć na czas ze złożeniem papierów na Pobyt Czasowy i teraz muszę zdawać jeszcze egzamin państwowy z języka, historii i prawa rosyjskiego.
zawsze o tym marzyłam.
no zawsze.