MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 31 marca 2012

She's got a ticket to ride [But she don't care]

po czterech miesiącach (jak?!!?!? kiedy?!?!) na polskiej ziemi, czas pakować manatki i nieco opornie podążyć w stronę krainy wiecznych mrozów.
tradycyjnie już nie chce mi się jechać i równie tradycyjnie mam za ciężką walizkę. tak więc wszystko jak należy, można odcumować od rodzinnego Domu 1.
i nawet - nieco przewrotnie - cieszy mnie powrót zimy. przynajmniej nie będzie mi tak żal wyjeżdżać, jak rok temu. byle tylko nie myśleć, że w PL'u to chwilowy wybryk, a w Domu 2 standard gdzieś tak lekką ręką do maja.
tak więc od kwietnia - zgodnie z tytułem: Masha in Russia :)

czwartek, 29 marca 2012

In my spaceship I'm an alien tonight

zazwyczaj odliczamy od 10 do zera. tak gdzieś do 5 człowiek jest jeszcze względnie spokojny. od 3 zaczyna się etap lekkiej paniki, płynnie przechodzący w przedostatnim dniu w histerię. co prawda im więcej podróży, tym mniej panikowania, ale nerwy zawsze są.
przed każdym wyjazdem czuję się jak ślimak zabierający ze sobą wszędzie swój domek. kiedy odkładam rzeczy 'do zabrania', staram się nie zwracać uwagi na limit bagażu, bo a nóż się uda i nie będę musiała niczego odrzucić? tym razem mam Święta w bliższej perspektywie i wolę zaopatrzyć się w DOBRE jedzenie tutaj, co oznacza dodatkowe kg.. nie, Moskwa to nie spożywcza pustynia, ale ja nadal nie potrafię znaleźć sklepu, w którym będą produkty takie, jak nasze. inne nie znaczy gorsze, ale każdy, kto był dłużej za granicą wie, co znaczy tęsknota za 'naszym' chlebem. o wędlinach nie wspomnę, bo na samą myśl o braku Krakowskiego Kredensu robi mi się nieswojo.
heh... właśnie sobie przypomniałam, jak po którejś Wielkanocy nie chcieli przepuścić Mishy podczas kontroli na lotnisku. chyba załadowałyśmy mu z Mamą z 10 kilo 'domowego' jedzenia. celnicy się nad biedakiem zlitowali, kiedy odkryli, że oprócz kiełbasy i szynki ma jeszcze w słoikach ... buraczki.

piątek, 23 marca 2012

I wanna see you work

nadejście wiosny motywuje. czas się ogarnąć i przeprosić z faktem, że 'brudny' to nie kolor i dłużej nie da się ignorować pozimowych okien. pozostawiam Mamę na pożarcie Wiewiórowi i bez entuzjazmu wdrapuję się czynić wiosenną powinność. Brodka na cały regulator, rękawy zakasane. w ferworze walki rzucam okiem w stronę bloku naprzeciw. oooo, jak miło. panowie sąsiedzi tłumnie wylegli na balkony celem niby to nikotynowym, a jednak cały czas patrzą, jak się pocę na tych oknach. nieco spanikowana uważnie oglądam swoje ubranie bojowe. nie - wszystko na miejscu. niczego nie zapomniałam założyć. a może powód jest najzupełniej prozaiczny: dobrze się patrzy, jak KTOŚ INNY pracuje. PRAWIE się wtedy uczestniczy w robocie, prawda?
okna oknami, ale kupno spodni 'do stania' też nieźle motywuje. do wysiłku. chyba zbyt optymistycznie założyłam, że przez zimę nie przybyło mi tu i tam i teraz jestem dumną posiadaczką gaci w rozmiarze 36. na upartego da się je nosić. jeśli się nie ruszać i nie oddychać - jest cacy.

środa, 21 marca 2012

I had some dreams they were clouds in my coffee

jeśli dziś jest pierwszy dzień wiosny, czyli 21 marca, to znaczy, że za 10 dni lecimy. my i nasze tony bagażu.
tym razem powinno być wesoło. trzeba wreszcie przeprosić się z tematem przedszkola dla Wiewióra. już nawet widzę ten obrazek oczyma wyobraźni: jeszcze nie zdążyłam dobrze przestąpić progu chyłkiem się wycofując, a Wredny już wyje wniebogłosy i leje krokodyle łzy. to będzie coś. zakładam jednak, że nie my pierwsi i nie ostatni będziemy mieli taki problem i przedszkolanki wiedzą, jak postępować w razie tego typu dramatach w pięciu aktach.
jako kolejny hit tego wyjazdu zapowiada się staranie o rosyjski paszport dla Aleksandry. łatwo nie będzie, ale nie to mnie niepokoi. do 18'stki wiewiórczej będziemy mieć względny spokój, ale potem... jakoś tak dziwnie powiedzieć dziecku: 'a teraz wybieraj: który paszport zatrzymujesz? polski czy rosyjski?... kim się bardziej czujesz...'.
ale co tam. ruch w interesie musi być. nie ma czasu na spanie.

piątek, 16 marca 2012

You said you'd write your name in the skies ... So do it

dzisiejszy post sponsoruje literka 'L', jak Polskie Linie Lotnicze LOT.
moje modły zostały wysłuchane i od końca marca będą bezpośrednie rejsy Kraków - Moskwa. tłumy szaleją, pełen (nomen-omen) odlot. i nawet nie przeszkadza mi to, że mam już kupione bilety z przesiadką, bo informację o nowych połączeniach podano w ostatniej chwili. reklamę o lotach do Pekinu uznałabym nawet za nieco zbyt nachalną, a tu cisza.
ooooooops, przepraszam. rejsy na naszej trasie obsługiwać będzie AEROflot. jak miło. podobno nasz rodzimy LOT nie widział potrzeby wprowadzenia rejsu KRK - Moskwa. oficjalnie - nie było zainteresowania, nieoficjalnie - zarabiać ma Warszawa. kogo obchodzą pasażerowie i to ile mają siedzieć na lotnisku.
a, co tam stosunki na szczycie - perspektywa cieszy. dwie godziny z hakiem i jestem w Domu 1. walizki nie okradną, zjeść lepiej dadzą. bo za tą samą cenę linie rosyjskie dają nawet deser, a w 'naszym' locie - kanapka z ketchupem. zaprawdę powiadam Wam: latam sporo, ale tylko raz LOT podał coś dobrego: kiedy podstawili nam w Wawie inny samolot, bo nasz miał usterkę. obstawiam, że się pomylili.
wiza w paszporcie, paszport w szuflandii, w Polsce wiosna. w Rashy bez zmian: zimno. i tylko car nowy.

wtorek, 13 marca 2012

Life is a moment in space

przedwczoraj minęły cztery miesiące w KRK. jak?!!! kiedy?!!!??!!!
moi rosyjscy znajomi śmieją się, że przezimowałyśmy zimę w lżejszym klimacie, to teraz czas wracać na łono Domu 2. wystawianie wiz w toku, bilety kupione, czas spisywać listę rzeczy do zabrania. i tu właśnie leży pies pogrzebany.
już od jakiegoś czasu odkładałam sobie to i owo na jedno miejsce pod biurkiem. ostatnio z niemałym przerażeniem odkryłam, że ... blat lekko się już unosi. wszystko potrzebne, a ja dopiero się rozkręcam. Misha tym razem nie za bardzo mi ułatwił życie, bo tzw. tanie zakupy w PL tak mu się udały, że w walizce zostało mi marne 5 kilo do dołożenia. to przecież tylko dwa worki ubranek wiewiórczych na lato stulecia. a co z późną zimą, wczesną wiosną, wiosną właściwą i latem umiarkowanym?!!??!! i gdzie do cholery zmieszczę się ja?!?! chyba jednak wolę pakowanie na zimowe wyjazdy. przynajmniej ze mną jest prościej: ciepły płaszcz i dwa swetry noszone potem na zmianę wersji a'la bezdomny. bo moda modą, ale przy zimowych temperaturach kontynentalnych w cztery litery ciepło musi być. ja sobie na luksus chorowania pozwolić nie mogę: wyleżę/poleżę to ja sobie chyba dopiero w trumnie.

sobota, 10 marca 2012

This is a man's world

zawsze, kiedy ma przyjechać Misha, cieszę się, że wreszcie będę mieć czas dla siebie. i z teorii to byłoby na tyle, bo w praktyce czasu jest nawet mniej, niż zwykle.
czasem (sic!) tak sobie myślę, że gdybym nagle zeszła z tego padołu (puk puk), lub w wersji mniej drastycznej, po prostu straciła chwilowo kontakt z bazą, to mój mąż za Chiny ludowe nie wiedziałby co i kiedy z Wiewiórem robić, jak i czym go karmić itd. a dziecię ma już dwa lata z hakiem.
ciągle słyszę 'po co to/tamto/siamto robisz?', 'odpuść sobie', albo 'jak raz nie zrobisz, świat się nie zawali'. jasne, że nie. tyle, że ja tam lubię, jak dziecko ma wikt z opierunkiem, wytarte śpiki i plan dnia.
ale może ja się zwyczajnie czepiam? może nie ma nic złego w innym, mniej uporządkowanym podejściu do rzeczywistości? nie od dziś przecież wiadomo, że kobiety i mężczyźni patrząc na to samo widzą zupełnie inne rzeczy.
hmmmm...
ja - nie zauważyłeś, że Aleksandra ma lewy but na prawej nodze, a prawy na lewej?
Misha - no właśnie jakoś tak dziwnie utykała na tym spacerze...