MOSCOW CITY, RUSSIA

wtorek, 30 października 2012

I want it all I want it all I want it all and I want it now

no i masz babo placek. Wiewiór wykrakał i mamy zimę. ok - temperatury zimowe, bo śnieg spadł na ten moment ze dwa razy i pozostało po nim żałosne wspomnienie w postaci na wpół zamarzniętej brei. ba - nawet tutejszych drogowców to zaskoczyło i nie nadążali ze sprzątaniem jezioro-bajor z ulic i chodników. za to wieje, jak na biegunie.
taaaak. i znów, jak co roku, będziemy się odziewać godzinę, żeby półgodziny walczyć z mrozem na spacerze. jak ja to kocham. i tak przez kolejnych 7 miesięcy... przy dobrych wiatrach. bo czasem to i w maju powieje chłodem po czterech literach.
no nic. kupiłam spodnie narciarskie i termo galoty - nie powinno być najgorzej. póki co przynajmniej, bo w przyszłym tygodniu ma być nawet do - uwaga- 7 stopni na plusie... chociaż, jak mam być szczera, to wolę zimę z siarczystym mrozem. to zdrowsze i jak się potem człowiek cieszy, jak jest minus 10 - ho ho! szał!

poniedziałek, 22 października 2012

Lucky to have been where I have been

nie zdążyłam jeszcze się nacieszyć powrotem Mishy z 4-rodniowej delegacji w Kazachstanie, a już znów go nie ma, bo pojechał do Kijowa na kilka dni.
w sumie, to nauczyłam się już z tym żyć. zawsze modlę się tylko o jedno: żebym nie dostała migreny. a tak? wiem, że sobie poradzę. przecież nie raz już Pan Mąż wracał z pracy tak późno, że nawet nie zdążył powiedzieć Wiewiórowi 'dobranoc', a co dopiero mówić o kapaniu.
tym razem trochę mi tę moją logistykę skomplikowała konieczność ratowania własnego zdrowia. Pani doktor zdecydowanie odmówiła zapisania mi 5'tego antybiotyku w tym roku i kazała uczęszczać na inhalacje i fizjoterapię ... 10 dni pod rząd. świetnie. pytanie tylko JAK DO K..Y NĘDZY??!?!?! z kim ja zostawię Wiewióra na półgodziny plus droga w obie strony? z pomocą przyszła mi znajoma, która sama będąc kiedyś w takiej sytuacji, doskonale mnie zrozumiała. jestem jej niesłychanie i dozgonnie wdzięczna za codzienne pokonywanie połowy Moskwy i zupełną bezinteresowność. Boże - dzięki za Dobrych Ludzi!!! zaprawdę powiadam Wam: szanujcie Babcie i Dziadków (i szeroko pojętą Rodzinę), bo ich pomoc, to największy skarb w naszych zwariowanych czasach!

poniedziałek, 15 października 2012

We found love in a hopeless place

tyle się ostatnio działo, że zaczęło mi się nawet wydawać, że będę silna i nie będę płakać przy pożegnaniu. a jednak serca nie da się oszukać i nie udało mi się powstrzymać łez, kiedy mówiłyśmy sobie z D. 'do zobaczenia'.
moja najlepsza przyjaciółka ever wraca jutro do swojego Domu 1, do Ameryki. ja wiem, że powinnam się razem z nią cieszyć, ale póki co nie jestem w stanie. trudno mi sobie wyobrazić, że nie będę mogła podnieść słuchawki by do Niej zadzwonić, że już nie będziemy razem narzekać na Mordor, że nasze córki nie będą się razem bawić.
tak, wiem, że ocean da się pokonać, że to nie koniec świata. może ta odległość właśnie nas będzie łączyć. bo czasem chyba łatwiej się zebrać w Wielką Podróż, niż kupić bilet tramwajowy, czy wsiąść w taksówkę w tym samym mieście. obiecałam D., że będę dzielna, więc muszę być....

[idę sobie pobeczeć]

pozbieram się w bliżej nieokreślonym potem.

sobota, 13 października 2012

Baby, you Got all the puppets with their strings up

ostatnio sama się nie poznaję. i są na to dwa wyjaśnienia:
A. albo wreszcie dojrzałam;
B. albo mam już z górki;
nawet nie trzeba wiele się wysilać umysłowo, żeby dojść do konstatacji, że w sumie obie odpowiedzi to jedno i to samo, ale lepiej brzmi wariant A, nieprawdaż?
niemniej jednak do rzeczy. na wszelki wypadek proszę sobie usiąść - ja wiem, że dla niektórych to normalka, ale ja z kuchnią i kuchenką do tej pory się nie przyjaźniłam.
ZACZĘŁAM GOTOWAĆ po tzw.'DOMOWEMU', to znaczy Z PRZEPISÓW.
mało tego. jako człowiek czynu, rzuciłam się od razu na głęboką wodę i zrobiłam kluski śląskie. i nawet mi wyszły!!!! co prawda Mama dawała mi na bieżąco instrukcje przez telefon, Wiewiór radośnie przesiewał łapkami mąkę na co się tylko dało, woda kipiała, a ja klęłam jak szewc, ale operacja 'klucha' została zakończona sukcesem.
Aleksandra doceniła moje starania i powitała Mishę od progu wdzięcznym
-'Tata, mam jobi kuśki. ja lubi kuśki'.

czwartek, 11 października 2012

Nobody does it better

szumnie zapowiadane włączenie ogrzewania okazało się wielką i szczękającą zębami klapą. jeszcze jeden dzień w takim klimacie i moglibyśmy z powodzeniem zacząć hodować pingwiny, lemingi, czy innej maści reumatyzm.. brrrr! już na samo wspomnienie przechodzą mnie dreszcze.
taki przystanek Alaska to czysty survival. każde wypełznięcie spod ciepłego koca to był jakiś koszmar. przynajmniej dla mnie. Wiewiór wesoło sobie biegał, jeździł na walizko-jeździku i ogólnie zdawał się nie zauważać arktycznego klimatu w naszym M3. tylko pozazdrościć. a jako, że średnio widzę siebie pomykającą po mieszkaniu na rowerze, musiałam się zadowolić szybkimi przebieżkami z jednego pomieszczenia do drugiego.
sytuacji nie poprawiało graniczące już chyba z paranoją obmacywanie bulgoczących i plumkających kaloryferów. normalnie rozczarowanie za rozczarowaniem. a miało być tak pięknie. nigdy więcej stylu 'bezdomny'. a jednak. nawet w domu człowiek nie ucieknie od tych przeklętych warstw, no!

niedziela, 7 października 2012

Let's dance, put on your red shoes and dance the blues


powiało zimą. tak na poważnie. podobno słońce i temperatury dodatnie mamy już za sobą (coś dla pesymistów), lub w dalekiej perspektywie - wiosną, czyli w maju (coś dla optymistów). ja zaliczyłabym się raczej do realistów, więc z ciężkim sercem schowałam nasze kamizelki i wyjęłam wszelkiej maści kombinezony i kurtki. jutro powinnam dogrzebać się do walonek i wtedy z czystym sumieniem (i ciepłą nogą) będę mogła wkroczyć w 9-ciomiesięczny okres zimowy.
Wiewiór codziennie rano, natychmiast po przebudzeniu, pyta:
- juś zima?
taaaa. któregoś dnia - a czuję w kościach, że już niedługo - przyjdzie mi odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. do tej pory warczałam 'dzięki Bogu, jeszcze nie!' i cieszyłam się najmniejszym kawałkiem niebieskiego nieba i każdym promieniem słońca. ostatnio Halios chyba zupełnie o nas zapomniał i zamiast złotej, mamy ołowianą jesień z huraganowym wiatrem. dobrze, że chociaż grzeją, bo moje korzonki zaczynały strajkować. cóż, na wschodzie bez zmian.