MOSCOW CITY, RUSSIA

poniedziałek, 22 października 2012

Lucky to have been where I have been

nie zdążyłam jeszcze się nacieszyć powrotem Mishy z 4-rodniowej delegacji w Kazachstanie, a już znów go nie ma, bo pojechał do Kijowa na kilka dni.
w sumie, to nauczyłam się już z tym żyć. zawsze modlę się tylko o jedno: żebym nie dostała migreny. a tak? wiem, że sobie poradzę. przecież nie raz już Pan Mąż wracał z pracy tak późno, że nawet nie zdążył powiedzieć Wiewiórowi 'dobranoc', a co dopiero mówić o kapaniu.
tym razem trochę mi tę moją logistykę skomplikowała konieczność ratowania własnego zdrowia. Pani doktor zdecydowanie odmówiła zapisania mi 5'tego antybiotyku w tym roku i kazała uczęszczać na inhalacje i fizjoterapię ... 10 dni pod rząd. świetnie. pytanie tylko JAK DO K..Y NĘDZY??!?!?! z kim ja zostawię Wiewióra na półgodziny plus droga w obie strony? z pomocą przyszła mi znajoma, która sama będąc kiedyś w takiej sytuacji, doskonale mnie zrozumiała. jestem jej niesłychanie i dozgonnie wdzięczna za codzienne pokonywanie połowy Moskwy i zupełną bezinteresowność. Boże - dzięki za Dobrych Ludzi!!! zaprawdę powiadam Wam: szanujcie Babcie i Dziadków (i szeroko pojętą Rodzinę), bo ich pomoc, to największy skarb w naszych zwariowanych czasach!

Brak komentarzy: