MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 9 listopada 2013

The moment I wake up

jakoś tak się zapuściłam z blogowaniem, że aż nie wiem, od czego by tu zacząć i czy jeszcze w ogóle zaczynać warto.
znów chodzi mi po głowie myśl, że może już pora kończyć z tą internetową spowiedzią, że prawie 6 lat wystarczy, że ileż tak można w kółko w sumie o niczym, bo o pogodzie i w tonie zrzędzącym. tak więc zabieram się do pisania, jak pies do jeża i próbuję sobie sama wmówić, że nie będzie mi tego brakowało. tak - jestem w jakimś sensie ekshibicjonistką, lubię się dzielić swoimi emocjami i przemyśleniami w eterze. poza tym, że tak nieskromnie powiem, uważam, że mam talent do pisania i szkoda żeby się marnował.     [tu jest czas i miejsce na oklaski]
no dobra. kiedy już tak na forum publicznym pojęczałam i posłodziłam sama sobie, czas może na owo pisanie.
Wiewiór skończył 4 lata. wow. czasem wydaje mi się, że dopiero co się urodziła, a czasem, że jesteśmy razem od zawsze. jak ja to wszystko przeżyłam? te noce, zęby, pieluchy, ulewanie, fochy i inne cudowności. i pomyśleć, że jeszcze rok temu martwiłam się, że nie chce mówić. boshe!!!! teraz to się modlę, żeby małpa zamilkła na chwilę. i chociaż czasem emocje - nie zawsze te pozytywne - sięgają zenitu, to wiem , że mam szczęście, że JEST.
i codziennie dziękuję Bogu. za Wiewióra i za to, że TO do mnie dotarło, że dojrzałam... dojrzewam do miłości.
co wcale nie oznacza (niestety?), że zmądrzałam. ale ale. nie wszystko naraz. 

Brak komentarzy: