MOSCOW CITY, RUSSIA

środa, 29 sierpnia 2012

Life is life

wprost uwielbiam takie dni.
budzę się o godzinę później, niż zwykle i ten poślizg opuszcza mnie gdzieś tak koło ... 22'giej. śniadanie połykam i dławiąc się kawą wykonuję jakąś 1/10 swoich codziennych ćwiczeń. ale nie ma co narzekać: za resztę można śmiało uznać gimnastykę w postaci mycia okien. ja to nawet to mycie bym zniosła, tylko te parapety (zewnętrzne)!!! ja nie wiem (i chyba nie chcę wiedzieć), czym się żywią te nasze legendarne krakowskie gołębie, ale zmyć ich kupska nie sposób. za każdym razem obrzucam pierzaste tatałajstwo inwektywami godnymi lepszej sprawy i mam niezbyt humanitarne wizje ich wykańczania.
oczywiście pod nogami cały czas pęta mi się żądny nowych wrażeń Wiewiór. a to prawie wsadza łapy do wiadra z wrzątkiem, to znów pędzi z mopem przez całe mieszkanie pomagać. do tego buzia mu się nie zamyka i po 10 minutach od pobudki mam ochotę założyć mu knebel.
i zawsze, no zawsze, kiedy zabieram się za jakąś dłuższą robotę i mam np. ręce w mielonym, słyszę zadowolony wrzask Wrednego: 'Mama, duza kupka jest!'...
żyć nie umierać.

piątek, 24 sierpnia 2012

All those fairytales are full of shit

jak sama czegoś nie zrobię, to nici z tego, że będzie dobre/rze. i nie mówię teraz (wyjątkowo :>) o facetach.
zazwyczaj gotuje Mama, a ja wiję się jak piskorz, żeby tylko nikt mnie do kuchni nie zapędził. tak zwane pichcenie mnie nie kręci. z przepisem tym bardziej. do tortów i ciast nawet się nie zabieram. no cóż, czas powiedzieć otwarcie: daleko mi do Okrasów i innych Gesslerów obu płci.
wczoraj nie udało mi się niestety wmówić Mamie, że tak mi się chce 'domowego jedzenia' i zrobienie obiado-kolacji spadło na mnie. jako, że temperatury mamy iście południowe, wybór menu był oczywisty: sałatka. konkretnie klasyczna w moim wykonaniu, czyli 'na winie' (co się nawinie - do miski!). po lekturze artykułu o szwindlach producentów jedzenia (poniedziałkowy Dziennik Polski - polecam!!!), coś mnie tknęło i przeczytałam skład 'kurczaka wędzonego'. brrrrr!!! prawie cała tablica Mendelejewa!!! niby nic nowego i odkrywczego, a jednak zawsze szokuje tak samo: ładne opakowanie, reklama cud-miód produktu, a w środku kicha.
niestety też potwierdziły się moje obawy w stosunku do jedzenia dla dzieci. producenci albo oszukują i jakiegoś - nawet głównego - składnika nie dodają wcale, albo zastępują go nie-wiadomo-czym. i oczywiście dodają konserwanty, sztuczne barwniki i glutaminian sodu - dla smaku. a że nie informują o tym na opakowaniu? a kto by to kupił?!?! reklama robi swoje. a potem dziwimy się, że pupa jak u pawiana, że wysypka, że policzki czerwone. heh.
ja tam wolę wiedzieć, co wsadzam do garnka i że indyk to indyk, a nie 'kurczak z jelenia'.
chyba, że to taka zawoalowana aluzja: konsumenta mamy za jelenia...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Red is dead, blue is through, Green's obscene, brown's taboo.

widmo bliskiego już wyjazdu na wschód zmusiło mnie do rewizji jesiennej garderoby. mojej i Wiewióra. i o ile moja szafa ostatnio dryfuje w stronę 'przemyślana i ponadczasowa', to wiewiórcza już nie bardzo.
klimat, w jakim przychodzi nam bytować, jest jaki jest. natury nie oszukasz i nijak ma się do niej moda dyktowana i wymyślana w warunkach południa Europy. szorty na zimę? a może mini i kurteczka nad pępek? jasne!!!! prawie na rosyjską jesień, że o zimie nie wspomnę. mordorowe ceny również taktownie przemilczę.
cały szkopuł w tym, że nie sposób za ludzkie pieniądze znaleźć dla dziewczynki coś, co nie jest różowe, w panterkę, albo brokatowe. ostatnio musiałam na gwałt szukać tenisówek dla Aleksandry i na dziale dziewczęcym miałam zawsze do wyboru róż, albo róż z cHolernym Kotem (Hello Kitty). na dziale chłopięcym królują za to głównie błękity, brąz i pomarańcz. jakby paleta barw się ograniczała do pięciu kolorów. ze świecą szukać żółtego, granatowego czy szarego. jak już coś się takiego znajdzie, to zwykle ze szpetnym nadrukiem. prostota nie jest popularna.
od dziecka podział ról jest jasny i oczywisty: dziewczynki mają być infantylne, a chłopcy techniczni. z zabawkami to samo. dla córeczek mopy i garnki, dla synów samochody i pistolety. a co, każdy ma znać swoje miejsce w życiu.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

It just takes a little bit of this, a little bit of that

nie lubię polityki. wiem, że to niezbyt dojrzała postawa i jako obywatelka powinnam się nieco bardziej angażować, ale całe to bagienko przyprawia mnie o mdłości.
dorośli, ale niekoniecznie dojrzali chłopcy walczący o władzę to coś, co zdecydowanie częściej mnie bawi lub irytuje, niż interesuje. i niech sobie tam podskakują ile dusza zapragnie, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda i życie statystycznych Kowalskich nie jest utrudniane głupimi lub/i niepotrzebnymi przepisami. niestety coraz bliżej nam do standardów made in Russia, niż do cywilizowanej części świata. chyba.
ze względu na koczowniczy tryb życia czasem coś ważnego mi umyka i potem klops. polityka to śliski i grząski grunt i szkoda, że nasi parlamentarzyści zamiast zgodnie i zgrabnie pokonywać zakręty historii, podkładają sobie wzajemnie nogi, żeby nie powiedzieć świnie. mam już dość Smoleńska, Madzi z Sosnowca, ministry Muchy i Pawlaka, a jak widzę (lub co gorsza słyszę) Prezesa, to mam wrażenie, że PiS to zalegalizowana sekta. myślałam, że dno zostało już osiągnięte, ale nie - zawsze jest ktoś, kto puka od spodu.
Amber Gold. najlepszy przykład na to, jak potrafimy być naiwni i łasi na szybki zysk. dorośli ludzie. a fe.

to pisałam ja, masha.

piątek, 10 sierpnia 2012

Some useless information Supposed to fire my imagination

dziś rano powiało jesienią. brrrr... czas odgrzebać cieplejsze ciuchy i kupić bilety powrotne do Mordoru. okrutne, ale prawdziwe.
Wiewiór coraz częściej pokazuje swój wredny charakter i neguje wszystko, co tylko może. a jak nie może, to przynajmniej się stara. wstawać z łóżka nie chce, przebierać się nie chce, jeść nie będzie, na spacer nie pójdzie, zabawki nie pożyczy, rąk myć nie zamierza. od rana do wieczora NIE. czasem się zastanawiam, jak nasza Mama przeżyła z bliźniakami. ciarki przechodzą na samą myśl. a może czasy były inne? może nadmiar zabawek/infromacji/możliwości wcale nie jest taki dobry dla dzieci? dobra doczesne w ilości hurtowej potrafią totalnie przytłoczyć i o ironio - zanudzić małego delikwenta. jako rodzice chcemy dobrze, ale czasem wychodzi zupełnie na opak.
nie dajmy się zwariować. gdybym chciała ulegać wszystkim prośbom Wrednego to już dawno bym go zgubiła w morzu plastiku, pluszu i plasteliny.

sobota, 4 sierpnia 2012

Singing la-da-da-da-da






dziś znów posłużę się obrazami. słowa nie chcą tworzyć zdań i opornie mi idzie przelewanie myśli na wirtualny papier. mam nadzieję, że impotencja twórcza szybko minie i wrócę w wielkim stylu.
hmmmm brzmi egzotycznie.

środa, 1 sierpnia 2012

Is this the real life? Is this just fantasy?


wszystko, co dobre, szybko się kończy.
banały banałami, ale chyba właśnie wróciłam z wakacji swojego życia. aż nie chce się wierzyć, że nad morzem może nie śmierdzieć smażoną rybą!!! łał. odkrycie co najmniej epokowe, nieprawdaż? tak tak. właśnie się na forum publicznym przyznałam, że do tej pory kopałam grajdoły tylko nad naszym swojskim Bałtykiem. a tu wielki świat. raj.
to nic, że trzeba było nieomal walczyć na pięści o miejsca w samolocie Taniego Przewoźnika. to nic, że prawie nikt nie rozumiał na miejscu po angielsku. to nic, że niczego nie jesteś w stanie załatwić od 13'tej do 17,30. witamy pod włoskim niebem.
Benvenuti in Sardegna.