MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 31 maja 2013

Papa don't preach

Wiewiór ostatnimi czasy nadrabia zaległości w byciu wrednym  -  w końcu skądś się taka ksywka bierze. histeryzuje, krzyczy, kopie nogami przestrzeń, tupie i macha łapkami. nie chce się dzielić, ustąpić, posłuchać. jakby odbierał sprzeczne komendy: na 'stój' biegnie, na 'chodź' staje jak wryty. boję się brać na spacer rower, bo albo z niego nie zsiada, albo muszę na nim siedzieć ja (!!!!!) - żeby tylko nikomu nie dać. wstajemy o 7,30, a ja się czasem o 8 łapię na tym, że z mojej cierpliwości nic już nie zostało. a tu caaaaaaaaaaaaaaały dzień przed nami. obłęd.
przyszło nam wychowywać dzieci w dziwnych czasach. nie liczy się 'być', a 'mieć'. mieć! mieć! im więcej, tym lepiej. i wszystko nowe, coraz nowsze. i większe, szybsze, droższe. takie, jak ma Masha, Misha, Tanya. to nic, że to bez sensu, że niczego nie uczy. mieć!!! chcę! chcę! chcę! ...
i jak tu wychować dziecko na dobrego człowieka? pracowitego, współczującego, wrażliwego... i co z tego, że staram się być dobrym przykładem, jak obok są setki innych, złych, które mamią kolorami fasady, a wewnątrz jest pustka? jak? w świecie, w którym bogiem jest pieniądz, a rodzice nie wychowują, a hodują swoje dzieci. są im potrzebne, bo tak. jest mieszkanie, auto, pies, to niech będą i dzieci. a potem oddaje się je niani i koniec tematu. czasem się je pogłaska po głowie, kupi drogich prezentów - byle tylko była cisza i nikt nie niepokoił.
wszyscy bardzo pragną dobrobytu. jasne, że lepiej mieć niż nie mieć. ale czy my do końca wiemy, jak się w tym dobrobycie odnaleźć?  jak nie stracić sensu istnienia? tak się na tym naszym 'podwórku' rozglądam i aż mi się czasem słabo robi. 

środa, 29 maja 2013

One way or another

o 6 rano budzi mnie burza. kiedy wychodzę na spacer o 12'tej nadal pada. jest tak wilgotno, że mogłabym przysiąc, że mieszkamy gdzieś w dżungli... z zepsutym termostatem: jest cholernie zimno. trochę racji mam - toż to dżungla miejska.
jakiś czas temu zgłosiłam się do lekarza z bólem brzucha. ten po serii badań nadal pobolewa, ale za to okazało się, że to prawie cud, że normalnie funkcjonuję, bo wypada mi dysk.  a zlecona tomografia miała przecież tylko udowodnić, że jestem panikarą. bywa. dobrze, że nie jest źle i da się wyleczyć. chociaż muszę przyznać, że dokąd żyłam w błogiej nieświadomości było mi lżej. a teraz to ło boshe ! cały czas mi się wydaje, że zaraz coś mi strzyknie - tym razem na amen. siła sugestii.
a sama tomografia - no cóż. jako zwolenniczka otwartej przestrzeni omal się w tej buczącej rurze nie popłakałam. do tego zapomniałam zdjąć obrączki (metal zakłóca obraz) - przed naciśnięciem guzika alarmowego powstrzymała mnie tylko perspektywa powtórki z rozrywki. 

niedziela, 26 maja 2013

You put your feet on the ground

dziś 'komplementy zebrane'. jeszcze trochę i będę zmuszona założyć stałą rubrykę.
 wszystkie sytuacje są z życia wzięte. z mojego życia. serio i bez naciągania. gotowi?

1. ja, MARIA,  rozmawiam z bliską koleżanką (jest w ciąży) o imieniu dla dziecka.
ja - to jak nazwiecie córeczkę? masz jakieś typy?
koleżanka - tak! Nadia, albo Nina. mąż chce Maria, ale ja uważam, że jest takie brzydkie!

2.  spotykam się ze znajomą pierwszy raz po powrocie z Krk. S. wita mnie słowami:
S. - oooooooo, jesteś w ciąży?
ja - no chyba z czekoladą ....
S. - oj, a byłam pewna! tak się zaokrągliłaś!

3. spotkanie w gronie bliskich i dzieciatych znajomych. A. patrzy na Wiewióra i mówi mi prosto w twarz:
A. - Boże, ona jest taka piękna! ale nie ciesz się, następne będzie już do ciebie podobne.

4. znajoma miała zostać z Wrednym, a ja pędziłam z papierami do przedszkola. umalowałam się,  wyprostowałam grzywkę - nieomal full wypas jak na mnie.  ubieram kurtkę, a T. mówi do Aleksandry:
T.  - Popatrz Aleksandra, jak ta twoja Mama zagoniona - zupełnie o siebie nie dba.

 Dzięki Bogu i Wszystkim Świętym za poczucie humoru - inaczej mogłabym się jeszcze zacząć przejmować. 

piątek, 24 maja 2013

And I feel a little better than I did before

no proszę. nawet nie zdążyłam sobie ponarzekać na upały, a już się skończyły.  od wczoraj niebo prawie się nie przejaśnia, burza goni burzę i z nieba płyną hektolitry wody.

wszystko fajne, ale nie bardzo wiadomo jak się ubierać. rano zimno i leje. w południe wychodzi słońce i robi się gorąco: ziemia paruje, a człowiek ma ochotę rozebrać się do majtek. taaa. jasne. musiałabym w zimie nie jeść czekolady, czekoladek, pierniczków i innych wypełniaczy bioder. letnie temperatury wiosną zaskoczyły mnie, jak zima drogowców. jak co roku okazało się, że nie poszło w cyc, a w bok. w dwa boki. nie jest tragicznie, ale nie wieje też optymizmem. eh, niech już lepiej będzie pada. dobra peleryna nie jest zła.

Wiewiórowi żadna pogoda nie straszna. jak jest gorąco ściga się z chłopakami na rowerach, jak leje - skacze po kałużach. w obu przypadkach jest cały mokry. ale za to jak potem śpi! ho ho!

czwartek, 23 maja 2013

ДЕНЬ ПОБЕДЫ 2013 / DZIEŃ ZWYCIĘSTWA 2013/ VICTORY DAY 2013


zaczyna się :)


Migi nad naszym domem !!!

kropka nad 'i'

Plac Czerwony

Wiewiór maszeruje :)
moje ulubione
oto jest. spóźniony, niemniej serdeczny - post o Dniu Zwycięstwa.

tym razem nie udało nam się załapać na przejazd kolumny technicznej - piękna pogoda robi swoje. jedynie siedzącemu na barana Wiewiórowi udało się co nieco zobaczyć. mnie przypadła w udziale kontemplacja ludzkich głów i pleców. za to pokaz sił powietrznych oglądaliśmy nieomal z pierwszego rzędu - trasa przelotu została wyznaczona dokładnie nad naszym blokiem. muszę powiedzieć, że zapiera dech. i zatyka uszy, ale nie bądźmy małostkowi. szacun.

w tym roku nie zamknięto  Twerskiej dla ruchu pojazdów, co okazało się klapą i wielkim rozczarowaniem nie tylko dla nas. dzikie tłumy deptały sobie po piętach na wąskich chodnikach, Wredny jęczał i marudził i czuł się nieswojo. nie on jeden. i chyba jednak było za gorąco - taką trasę lepiej 'robić' przy niższych temperaturach. ogólnie mówiąc, chyba się w tym roku rozczarowałam. a może przyzwyczaiłam? nie wiem sama. 

wtorek, 7 maja 2013

Bring the beat in!






na wschodzie bez zmian: ja walczę z Wiewiórem, a wojsko ćwiczy przed Dniem Zwycięstwa. i w obu przypadkach dudni niebo i ziemia.
taaaa. jak co roku przyszedł czas, aby znów pokazać światu who is who, czyli kto tu rządzi. tak więc po Twerskiej dumnie jadą czołgi, wszelkiej maści rakietnice i inne wyrzutnie, a po niebie lecą helikoptery i myśliwce. mało tego: te ostatnie tworzą z podbarwionego dymu silnikowego flagę Rashy. ha! obie z Wiewiórem bijemy brawo. serio jest na co popatrzeć i robi to duże wrażenie. ponieważ trasa przelotu wypada prawie nad naszym domem, widzimy i słyszymy wszystko można by rzec z pierwszej ręki/ucha. Wredny siedzi na parapecie (spokojnie - cały czas go asekuruję) i co chwilę rozentuzjazmowany krzyczy:
- 'OOOOOO, Mama, patrz - tanki [tłum.: czołgi] lecą!!!'.
- nie czołgi, tylko samoloty. (ja)
- aaaaa, sałamoty!!!!!
jak zwał, tak zwał - i tak spóźniamy się na zajęcia. na miejscu okazuje się, że nie tylko my. no tak. któż by przepuścił taką gratkę, jak latające nad miastem eskadry myśliwców. i nie mówię tu tylko o grupie wiekowej poniżej osiemnastki.

sobota, 4 maja 2013

And all I can taste is this moment




jak ja kocham takie pobudki. już o drugiej w nocy, wstając do Wiewióra, powinnam była łyknąć coś od bólu głowy. może uniknęłabym kolejnej w karierze wypasionej migreny. trudno jednak zachować zdrowy rozsądek, kiedy łeb ci pęka i jedyne o czym myślisz, to żeby jak najszybciej zasnąć. rano zwlekam się z łóżka tylko po to, żeby nafaszerować się tabletkami przeciwbólowymi. Wiewiór miłosiernie mi dziś odpuścił i tylko co jakiś czas przynosił suszki licząc, że i jej coś się dostanie ponad programowo.
ha! wiedziałam, że coś się święci - burza! a jeszcze wczoraj była taka piękna pogoda i nic nie zapowiadało nagłego ochłodzenia i deszczu. suchą nogą dotarliśmy i wróciliśmy od znajomych mieszkających godzinę jazdy elektrichką (pociąg podmiejski) od nas. dla kogoś, kto ma przyjemność jechać pierwszy raz tym środkiem transportu, może to być lekki szok. towarzystwo mieszane, ale przeważają ludzie prości z wymalowanym na twarzach 'spier...ć wszyscy'. nie brakuje osobników na rauszu. jest tłocznie i głośno. do tego cały czas pojawiają się nachalni sprzedawcy wszystkiego i niczego: od plastrów na otarcia, przez okulary do czytania po książki wszelkiej maści. piwo, lody, chipsy. co jakiś czas trafia się grajek, zdarzają się i śpiewacy operowi. każdy liczy na zarobek i na to, że służby porządkowe go nie złapią. chociaż co ja tam wiem - pewnie jest między nimi jakaś sztama - za łapówkę załatwisz tu wiele. przed kontrolerami zawsze zwiewa, oddalając się w stronę początku składu, kilku gapowiczów. jeśli im się nie powiedzie i za jeden kurs nie dojadą do celu, wysiadają i czekają spokojnie na następny pociąg. te - jako najtańszy, najszybszy i najwygodniejszy sposób dojazdu na małe i duże odległości - kursują często i we wszystkich możliwych kierunkach. TU bardziej szczegółowe informacje.
obowiązkowy punkt programu dla odwiedzających Rosję. real w pigułce.

czwartek, 2 maja 2013

Wise men say only fools rush in


i znów Mordor. to jest chciałam powiedzieć Moskwa. bez większego entuzjazmu, ale też bez niechęci. no to może jeszcze raz: Moskwa.
do tej pory nie mogę się nadziwić, że za 2,5 godziny jesteśmy 3000 kilometrów dalej. cuda! tym razem Wiewiór nie śpi i pod koniec lotu mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć. po wylądowaniu okazuje się, że mogliśmy być 30 minut wcześniej, ale kazali nam latać wkoło, bo trwają próby myśliwców przed paradą z okazji Dnia Zwycięstwa 9'tego maja. ha. na każdym kroku widać, że zbliża się 'dzień zero': wszędzie wiszą plakaty propagandowe i pachnie farbą olejną. Aleksandra zdążyła już upaprać nią dwie pary butów i kamizelkę. jak się do cholery tego pozbyć?!?!
czas na naradę z wujkiem Google.