MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 31 lipca 2010

finito

prawie w ogóle nie piszę. jest zbyt gorąco, lub zbyt zimno.... chyba, że po prostu nie ma o czym pisać?
a tyle się dzieje. tzw.codzienność. w międzyczasie zdążyłam 'zaliczyć' pierwszą gorączkę Ol'a, swoją anginę, totalny rozpad super-wózka i tuzin innych, mniej lub bardziej ważnych wydarzeń. tak ważnych, że już nie pamiętam jakich. жизнь.
palce coraz wolniej biegają po klawiaturze. oduczyłam się szybko pisać. za to potrafię zrobić tysiąc rzeczy jednocześnie: przewijać jedząc i gadając przez telefon (don't ask me how) itd. ja się nie chwalę. zastanawiam się tylko. na głos. publicznie.
a dziś dodatkowo mam ochotę wszystkich pozabijać i wszystko mnie denerwuje. bez kija nie podchodź... ciekawe, jaki wpływ ma na to konieczność przejścia na dietę...? ale najpierw wyjem czekoladę z muesli.

piątek, 23 lipca 2010

утомленные солнцем

miało spaść i nie spadło. znaczy woda w postaci deszczu z nieba. jedyne, co spadło, to walizka ubranek Aleksy 'na zaś'. na mnie.
bolało.
i trzeba było zmierzyć się z brutalną prawdą, że przesadziłam. dużo za dużo. nigdy więcej szmateksów.
yyyyyyyyyyyyyyyyyyyy nigdy nie mów nigdy?


hmmmmm. czemu czasem wystarczy jeno słowo, by przepadła wena? a może jestem przewrażliwiona?
może.
ale żeby drugi raz to samo?

piątek, 16 lipca 2010

hole in a head

przez ten upał zlasował mi się już chyba mózg - myślenie boli.
robię wszystko machinalnie i modlę się, żeby nie zawalić drobiazgów. wychodzę na spacery koło 9'tej i po 14'tej, żeby Turki pospał (strasznie się męczy biedna) i wieczorem nie czuję nóg. tak sobie pomyślałam(proces powolny, acz zachodzący jednak), że gdybym jakimś dziwnym trafem wszczepiła sobie licznik, to miałabym niezły wynik na koncie - strach się bać.
prawie się dziś zabiłam na upchniętych naprędce pod półką kaloszach. i dzięki temu przypomniałam sobie o ich istnieniu. zakup na czas, prawda? długo kombinowałam i mam! może w tym szaleństwie jest metoda - kupiłam gumiaki - leje się z nieba, ale żar.to może jak kupię sandały, to zacznie padać woda ---> deszcz? .......
no dobra- nich ktoś chociaż wyłączy to słońce!!!
chcę moRZa, a nie moŻe!!!!!!!

piątek, 9 lipca 2010

передозировка

odkąd urodził się Turkuć niby nic się nie dzieje, a czasu jak na lekarstwo. może dlatego, że jest podzielny karmieniami i jakoś tak wychodzi, że stale muszę być w domu. a to kaszka, a to zupa, a to deserek. czasem czuję się jak chodząca stołówka. mama mówi, żebym nie narzekała, bo teraz nie trzeba gotować mleka. i prać pieluch tetrowych. no jest w tym coś....
w tle Mundialu i Ośmiornicy USA i Rosja wymieniają szpiegów w Berlinie. wow. jak w filmie sensacyjnym -brakuje tylko Matta Damon'a z pistoletem w ręku. obie strony twierdzą, że to nie wpłynie na ich stosunki dyplomatyczne... hmmmmm. czy i tak wszyscy wiedzą, że ich miejsce zajmą inni wywiadowcy, tylko lepiej się zakonspirują tym razem?
a swoją drogą, skubana ta Ośmiornica. jak ona to robi? a może ... ktoś ją opłacił?????????? :DDDD


yyyy, ciekawe ile kosztuje wpełznięcie na flagę Holandii? nie, żebym w nich nie wierzyła, ale lepiej zabezpieczyć tyły :)

środa, 7 lipca 2010

sedno bezSENsu

Holandia w finale... pierwszy raz od ... baaardzo dawna (34 lata) i pewnie znów będzie miała pecha. nie chcę być złym prorokiem, ale czuję, że dziś Niemcy rozjadą Hiszpanię, jak motor kurę. mogę się mylić i oby tak było - łatwiej chyb ograć obecną drużynę Raula, niż Podolskiego. ha!! ależ ze mnie znawca piłki. szkoda tylko , że finał zobaczymy z Mishą nie przed jednym TV...
jakoś tym razem po jego wyjeździe nie mogę się pozbierać. zostawił kilka koszul i wcale mi to nie pomaga, bo są żywym (sic!) dowodem na to, że kolejne spotkanie za miesiąc...
...... nie klei mi się coś dziś pisanie. nie mogę dobrać słów, a stworzenie zdania z sensem graniczy z cudem....
przynajmniej budzę się w Polsce bez Jarka u steru.
mała rzecz, a cieszy.

sobota, 3 lipca 2010

every step you take

od piątku znów mam męża. fajnie, bo przynajmniej mogę złapać oddech... i przypomnieć sobie, jak to jest. znaczy być kobietą.
i nawet dałam się wyciągnąć na noc poza domem, choć cały czas walczyłam z wyrzutami sumienia, że ja sobie piję wino, a Aleks śpi sama. przesadzam oczywiście, bo nic jej nie jest/nie było/nie będzie złego, jeśli czasem gdzieś wyjdziemy. ... Kraków nocą - heh. już zapomniałam, jak to jest: ciepła noc, tłumy ludzi (i komarów)i coś z magii w powietrzu. aż w głowie się kręci ze szczęścia. i mecze, mecze, mecze....
chwilo trwaj!!!!
telefon A. sprowadza mnie na ziemię ...jak kubeł zimnej wody , bo szpital, strach, łzy i ulga, bo na szczęście to tylko chwilowa niedyspozycja...
a w głowie dzwoni myśl: byle nigdy u nas....!!! nie każdemu noc przynosi sen....


jawa.
dzięki Ci Boże.