MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 30 czerwca 2011

The rest is still unwritten


na jutro tydzień, jak jestem w Domu 1 i pierwszy dzień lipca. świetnie. to znaczy, że czerwiec minął jeszcze szybciej, niż maj. jeśli tempo się nie zmieni, to zaraz będziemy mieć listopad i Wiewiór skończy 2 lata. how??????!!!????
Wredny ma znów fazę na książeczki. ma kilka ulubionych, reszta wala się bezpańsko w różnych zakamarkach pokoju. ostatnio na tapecie są 'Wakacje' i 'W domu', pozycję niezagrożoną zajmują niezmiennie 'Ubrania', klejone stale i prawie już załatwione na amen.
mnie osobiście najbardziej ujmuje książeczka 'Zwierzęta'. wydawało by się - nic prostszego. piesek, kotek, konik - jednym słowem nasze swojskie podwórko. nic bardziej mylnego. obok poczciwych kota i psa jest lew i żyrafa. jak nic polski inwentarz. kura? jaka kura!!! pingwin. małpa. tuż za świnką - tygrys. niby jest owca, ale zaraz za foką... tak się tylko zastanawiam, kto układał ten osobliwy zwierzyniec... nie dziwiłabym się tak bardzo, gdyby nie to, że osobną pozycja tegoż wydawnictwa są 'Zwierzęta w Z O O'. aż strach się bać, co to za menażeria tam występuje.

środa, 29 czerwca 2011

Bad medicine [is what I need]

dla takich, jak ja, powinni szybko stworzyć odwyk. odwyk od szmateksów.
na wiewiórcze ciuchy potrafię wydać naprawdę dużo. dużo za dużo. bo przecież wszystko potrzebne, śliczne i cacy. a to podkoszulki, a to kurteczki - a co, że na 6 lat - przecież się PRZYDA. jasne. ciekawe tylko komu i kiedy. ja nie wątpię, że dzieci szybko rosną, ale to już lekka przesada, prawda?
wszystko zawsze według tego samego scenariusza: dzień wcześniej znajome uczucie oczekiwania, potem termin dostawy i podniecenie 'co też dziś uda mi się upolować', następnie radość łowcy z udanego polowania, lub niedosyt/ rozczarowanie/ irytacja gdy nic nie znajdę. euforia opada zazwyczaj przy prezentacji dobra wszelkiego w domu - moja mama skutecznie potrafi ostudzić mój zapał... szkoda, że po fakcie.
to naprawdę jest jak narkotyk. rodzaj sportu wyczynowego - czasem zdarza się walczyć o lepsze kąski. przenośnia nieco wyolbrzymiona, ale bywa i tak.
a teraz czas wyprać dzisiejsze trofea, a potem w bliżej nieokreślonym 'gdzieś' je zmagazynować. tylko i aż.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

In the songs of yesterday




niniejszym mogę już oficjalnie ogłosić, że od dziś nadajemy z Krk. tak, tak - jestem już online, więc pewnie będę tworzyć i płodzić na bieżąco.
ściśle rzecz ujmując na ziemi ojczystej wylądowaliśmy już w piątek, ale chwilowy odwyk od internetu zafundował mi mój nieoceniony Macbook, który nie chciał współpracować z naszą siecią i 'zmiękł' dopiero dzisiaj po wizycie informatyka.
wrażenia z podróży? tym razem bezcenne. Wiewiór zamiast tradycyjnie grzecznie przespać cały lot, zamknął oczyska na 20 minut. pozostałe 1,40 albo się darł wniebogłosy, albo kokosił na całego. a żeby obrazek był ładniejszy, to rankiem, w dzień wyjazdu, Wredny obudził się cały w malinowe kropki. jak nie urok to sraczka można by rzec. na wypadek podejrzliwych pytań straży granicznej mieliśmy wersję z alergią na truskawki. prawda okazała się być bardziej przyziemna - trzydniówka. no ale żeby usłyszeć tę diagnozę musiałam z lotniska dzwonić w panice do przychodni i pędzić tam w podskokach zaraz po rzuceniu walizek w Domu 1.
już poniedziałek, a ja do tej pory jeszcze się nie pozbierałam. chodzę jak lunatyk, cały czas się o coś potykam i nie mogę przywyknąć do zmiany czasu. Wiewiór chyba też, bo urządza mi regularne pobudki o - o z grozo - 6 rano !!!! koszmar jakiś - litości nie ma wredne Stworzenie.

środa, 22 czerwca 2011

Don't want you for the weekend; Don't want you for the night I'm only interested if I can have you for life.




jutro pakowanie, a w piątek - Dom 1. kalendarz nie kłamie - jesteśmy w Moskwie prawie trzy miesiące i pora wracać. aż się wierzyć nie chce, że czas może tak szybko mijać w kołowrotku codzienności.
(prawie) zawsze wg. tego samego schematu. pobudka, śniadanie, obowiązki domowe, spacer, zupka, spanie, 2-gie danie, spacer, twaróg z kefirem, kolacja, kąpanie i lulu. noce różne bywały, raz lepsze, raz koszmarne.
bez porannej kawy nie wchodzę na obroty jak należy. może to kofeina, może moc rytuału. ważne, że działa. wersja 'na bogato' to kawa z mlekiem i croissant. najczęstsza - goła kawa...
rozmarzyłam się ... już nie mogę się doczekać maminych obiadów. zmówię sobie na pt. pierogi!! albo nie - naleśniki! nie wyglądam co prawda na niedożywioną, ale co mi szkodzi - może i to i to? :)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Just singing in the rain

no i masz. jakby mało było Wiewiórczych zębisk i 39' na liczniku, rozchorował się Misha. wychodzi na to, że pojadę w piątek do Domu 1 z dwójką dzieci. chyba powinnam się już nastawiać na survival w wersji hard.
z grzeczności nie wspomnę, że sama ledwo mogę się wyprostować, bo nerwy robią swoje i kręgosłup nie chce współpracować. dziś jeszcze sobie dołożyłam, bo zamiast myśleć co i jak, poprawiałam fryzurę w sąsiedztwie huśtawki. kolano do teraz boli mnie jak ciężki fiks. później - o zgrozo - postanowiłam posmarować go rosyjską maścią na stłuczenia i teraz nie dość, że boli, to jeszcze chyba poparzyłam sobie cholerstwem skórę.
całe szczęście, że po burzy stulecia znacznie się ochłodziło i trzeba się ubrać cieplej. szorty odpadają na jakieś 2-3 tygodnie.

sobota, 18 czerwca 2011

Material girl

Intensywny dzień za nami. do Wiewióra przyjechał Dziadek, potem odwiedziła nas reszta Rodziny i wreszcie byliśmy na spacerze po 3 dniach wśród 4 ścian.
dzięki mojemu kochanemu mężowi o przyjeździe teścia dowiedziałam się niemal tuż przed jego przyjazdem. żeby nie było - ja nic do 'Papy' nie mam, bardzo go lubię i uważam za dobrego człowieka. wolałabym jednak witać go z uśmiechem na ustach i śniadaniem na stole, a nie z mopem w ręku i w piżamie. oj tam, oj tam - dobra mina do złej gry, trochę chęci - i już wszystko pod kontrolą.
dobry mąż nie jest zły i jako że się jednak zreflektował, zostałam przez niego zwolniona na kilka godzin z roli nianio-kucharko-sprzątaczki. udało mi się nawet zaliczyć wypad do Mekki - jednym słowem - nawiedziłam centrum handlowe. wyrażając się bardziej obrazowo: znalazłam się w piekle. mało czasu, setki sklepów, wszystko-chcenie i kosmiczne ceny za niską jakość. skończyło się jak zwykle ostatnio - dla siebie nic, za to dla Wiewióra...
z Baby GAP musieli mnie wyciągać siłą. podobało mi się wszystko. wszystko. dosłownie wszystko. oprócz cen. sytuacji wcale nie ratowała wyprzedaż - gdzieś we mnie jest granica, której nie przekraczam. 75 zł za sukienkę?!!!? NIE!!!! nawet, jeśli jest boska. NIE i już.
słowem - było nie było - heh, szmateksy - nadchodzę!!!! tam się wyżyję za wszystkie czasy.
a. i pomalowałam paznokcie. po raz pierwszy od ślubu. z tą różnicą, że na pomarańczowo. chwilowo gdzieś się przecież trzeba wyładować, nie?

czwartek, 16 czerwca 2011

free ride



zawsze lubiłam sporty ekstremalne. oglądać. to fakt. te emocje, adrenalina. nigdy nie przypuszczałam, że można uprawiać ten rodzaj aktywności nie ruszając się z domu. tak.
tu właśnie leży (sic!) pies pogrzebany. wczorajsza diagnoza zabrzmiała jak wyrok - 3 dni W DOMU!!!! aaaaaaaa!!! jeszcze zanim lekarz wyszedł miałam wizję siebie skaczącej z okna, ale mniejsza o szczegóły. i jak zwykle winne zębiska, które nie dają nam spokoju i obecnie wywołały ból uszu u Wrednego, który - jeżeli to w ogóle możliwe - zrobił się jeszcze bardziej wredny. biedaczysko i tak jest dzielne, bo nie najgorzej znosi ten dyskomfort.
gorzej ze mną - uziemiona w przysłowiowych 4 ścianach czuję się jak w więzieniu. do tego w ramach akcji solidarności z własnym dzieckiem i łączenia się z nim w bólu posłuszeństwa odmówił mi - dosłownie - kręgosłup. nie mogę się ruszyć bez tabletki przeciwbólowej. tak więc Dom 2 chwilowo zamienił się oddział geriatryczny z całym arsenałem kropelek do uszu, maści rozgrzewających i innych medykamentów godnych wieku bardziej zaawansowanego.
jak nic - downhill :>

niedziela, 12 czerwca 2011

[I'm lucky I know] But I wanna go home Got to go home



znów mam ten stan - odliczam dni do powrotu. i im bliżej, tym mi ciężej wytrzymać. tak właściwie to nie bardzo wiem, co takiego ma mnie czekać w KRK (że to Dom 1 to jasne i nie wymaga komentarza) i do czego tak się rwę, ale ok. tak, jakby wszystkie problemy i bolączki miały zniknąć z horyzontu natychmiast po wylądowaniu na Okęciu. ojczyzna z daleka wydaje się rajem na ziemi. i niech mi tu ktoś coś spróbuje powiedzieć złego o moim PoLandzie - zabiję!!! krytykować mogę tylko ja - ha!! - moja Polsha, moya!!!
w ramach akcji patriotycznego zrywu uczę Wrednego pisać łacinką. nie ważne, że kredą, nie ważne, że produkuję się (głównie) ja i to w moskiewskim parku. ważne, że tak po swojsku, 'po naszemu'. Wiewiór się cieszy - kocha rysowanie - i maluje te swoje 'trawki' i krechy, a czasem wyjdzie mu i coś a'la okrąg. zdolna bestia. w domu preferuje paćkanie po blacie... czemuż się ograniczać kartkami papieru? ulubiony kolor? czarny, ewentualnie brązowy - najlepiej kontrastują z bielą. taaaa ... ślady małego Picassa są na każdym milimetrze stołu. i jak tu nie kochać Wiewióra, no jak?

piątek, 10 czerwca 2011

Hush my darling, don't fear my darling, the lion sleeps tonight








w końcu się udało - dotarliśmy wczoraj do Z O O. nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona, ale muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. sam ogród jest bardzo ładny, ciekawie zaaranżowany i przyjazny dla zwiedzających. właściwie bardziej przypomina park - dużo w nim zieleni, stawów, skał itd. zupełnie coś innego, niż nasz, krakowski. niestety nie oddają tego moje zdjęcia, ale otwarcie sie przyznaję, że nie mam wielkich aspiracji fotograficznych. a i sprzęt nie ten.
Wiewiór chyba poczuł się tam, jak wśród swoich, bo szalał i biegał, a nadążyć za nim było trudno. najbardziej przypadły mu do gustu słonie, a raczej słonik. czegóż on tam nie wyprawiał :). żal tylko, że lwy, tygrysy i inne kotki nie raczyły zaszczycić odwiedzających swą obecnością - im też upał dał się we znaki.

środa, 8 czerwca 2011

All we hear is radio ga ga

moje zmysły i poczucie humoru są ostatnio przytępione brakiem snu. Wredny Wiewiór przeobraża się bowiem w Nocnego Wyjca i daje czadu na cały regulator. wszystkiemu winne zębiska, które nie mogą się przebić już około 2 miesięcy i męczą nie tylko Wiewióra, ale też nas.
tak tak, wreszcie czuję, co to znaczy nieprzespane noce. i już obmyślam, jak tu podejść Wrednego, by kimał do rana. pomysłów jest kilka, większość jednak nie nadaje się do publikacji, bo ociera się o sadyzm. a tak na poważnie, to chyba trzeba będzie 'zapomnieć' smoczka z Moskwy, bo inaczej nici ze spania.
a oszczędzać przecież trzeba- kawa kosztuje tu majątek.

piątek, 3 czerwca 2011

Overjoyed, over loved, over me

jest, jest, jest!!!! WŁĄCZYLI NAM CIEPŁĄ WODĘ!!!!! hurrrra!!!!
jestem tak szczęśliwa, że nawet jestem w stanie przyznać, że ostatnio przynudzałam i PRAWIE nic mi się nie podobało.
aż mi się ciepło (sic!) robi na duszy, jak sobie pomyślę o myciu i sprzątaniu. ba!! - chyba nawet polubię tutejszą pogodę i jej ekstremalne oblicza. słowem - wszystko jestem w stanie zaakceptować.

[ ok - jest kilka wyjątków, ale o tym cicho sza]

pozostając w tym radosnym nastroju tak się zastanawiam, jak to jest anonimowo krytykować kogoś, kogo się zna osobiście. zakładam bowiem, że czytają mnie tylko znajomi. ja nie ukrywam kim jestem- szkoda, że nie wszyscy Czytelnicy odwzajemniają się tym samym. krytyka? ależ proszę bardzo!!! nawet do tego zachęcam - konstruktywna może przynieść wiele korzyści.
wiem, że takie są 'prawa' internetu, że jak się decydujesz na publikowanie, to licz się z tym, że nie każdy będzie 'za'. ok. i to dziś wybaczam. nigdy się jednak z taką postawą nie pogodzę. ani w świecie realnym, ani w wirtualnej rzeczywistości.
amen.

czwartek, 2 czerwca 2011

More than a lot

na ulicach udając śnieg tańczy biały puch. cholerne topole!!! ich kłaczki są wszędzie i razem z wysoką temperaturą tworzą denerwujący duet. Wiewiór złości się i prycha, bo nie da się w tym 'koktajlu' oddychać.
popołudniu nasze mieszkanie przypomina piekarnik ustawiony na full. jest chyba nawet gorzej, niż na polu. jedyne chłodniejsze miejsce to łazienka (nie ma okna) i sypialnia (okna na wschód). w kuchni nie da się wytrzymać dłużej, niż 2 minuty... no chyba, że otworzy się zamrażalnik. ewentualnie można jeszcze myć naczynie, bo wody ciepłej nadal brak.
temperatury w okolicach 30 stopni skłaniają mnie do jeszcze jednaj refleksji - powinni wprowadzić w warunkach miejskich prawny nakaz noszenia getrów/legginsów z dłuższą górą. nie każdy ma ochotę oglądać opiętą zawartość czyichś majtek!!! a panom 'podziękujemy' za chodzenie bez koszulki i opalanie na balkonach w gaciach po tacie. LUDZIE PATRZĄ!!!!