MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 22 listopada 2013

It was short. It was sweet. We tried.

chyba jestem prorokiem. nie tylko nazwałam Moskwę Mordorem, zanim ukazał się taki demotywator, ale też przeczułam, że Wiewiór znów nie pochodzi zbyt długo do przedszkola. minął tydzień i voila! tym razem, żeby jednak nie było nudno i przewidywalnie, mamy ból gardła i kwarantannę do wtorku. a w niedzielę Misha leci na kilka dni do Londynu. no cud, miód i orzeszki.
w krótkich przerywnikach między kolejnymi 'Mamooooooooooooo!!!', staram się czytać i do końca nie zidiocieć w tym moim kieracie. nie samym Pudelkiem żyje człowiek, a jako, że stara miłość nie rdzewieje, wróciłam do Wiedźmina. tłumaczenie jest wg mnie takie sobie, ale i tak dobrze, że jest. lubię klimaty fanatsy, a i dobry patriotyzm nie jest zły. eh, były czasy, kiedy po nocach nie spałam, żeby doczytać coś do końca. teraz to brzmi jak niesmaczny żart - każdy normalny rodzic wie, ile jest warta każda dodatkowa minuta snu. tak się właśnie zmieniają priorytety w życiu człowieka.
ale nie tracę nadziei - oby do osiemnastki, potem podobno jest już z górki.
podobno.


wtorek, 19 listopada 2013

I'm friends with the monster that's under my bed

tak się złożyło, że koniec roku to jakiś festiwal delegacji Mishy. prawie co tydzień zostajemy same z Wiewiórem na kilka dni. normalnie jakoś specjalnie mnie to nie rusza, bo nauczyłam się już tym żyć. nawet lepiej, jak go nie ma - przynajmniej gotować nie trzeba.
jasne, że tęsknię i wolę jednak, jak jest w domu, to chyba normalne. tym razem nie było Pana Męża ponad 4 dni i jakoś gorzej to zniosłam, więc nieomal liczyłam godziny do jego powrotu. a gdy ten już nastąpił... po godzinie zaczęłam się zastanawiać, czy ja naprawdę właśnie tego chciałam. otwarta walizka straszy swą zawartością, leżąc oczywiście na samym środku pokoju. wszędzie pełno mishowych rzeczy, porozrzucanych w artystycznym nieładzie, garnek z ziemniakami kipi na piecu, zlew cały w fusach, a w przedpokoju można się zabić na jego butach.
'Kochanie!!! witaj w domu!!!!'
hmmmmm... czasem mam wrażenie, że mam dwoje dzieci. dobrze, że chociaż jedno nie woła, że trzeba mu tyłek podetrzeć. 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Try to solve the puzzles in your own sweet time

w Polandzie dziś święto i wolne, a u nas na wschodzie dzień jak co dzień. zresztą, tutaj nawet w wielkie święta państwowe, wszystkie szeroko pojęte usługi działają i hulają w normalnym trybie.
jest już prawie 11'ta, a za oknem nadal ciemno i ponuro, co oznacza, że zima tuż tuż. w tym roku chyba nas tu wszystkich zaskoczy, bo do tej pory jest relatywnie ciepło. ma to swoje plusy i minusy, bo jednak dobry mróz nie jest zły i zabija zarazki, których teraz ci tu dostatek.
Wiewiór dwa tygodnie nie chodził do przedszkola, bo był podejrzanie zbyt pociągający. jak się okazało, nie ona jedna. kiedy po nią przychodzę, mam czasem wrażenie, że jestem na oddziale pulmunologicznym, lub w izolatce dla gruźlików. cóż, uroki placówek oświaty. zobaczymy, ile się uda tym razem niczego nie przywlec. nauczona zeszłoroczną zarazą, na wszelki wypadek zaszczepiłam już Wrednego przeciw grypie. jakoś nie uśmiecha mi się powtórka z grudniowej rozrywki, kiedy to przez miesiąc nie mogłyśmy z Mamą dojść do siebie, a moja Babcia przeleżała 2 tygodnie w szpitalu.
a teraz pora na kawę.

sobota, 9 listopada 2013

The moment I wake up

jakoś tak się zapuściłam z blogowaniem, że aż nie wiem, od czego by tu zacząć i czy jeszcze w ogóle zaczynać warto.
znów chodzi mi po głowie myśl, że może już pora kończyć z tą internetową spowiedzią, że prawie 6 lat wystarczy, że ileż tak można w kółko w sumie o niczym, bo o pogodzie i w tonie zrzędzącym. tak więc zabieram się do pisania, jak pies do jeża i próbuję sobie sama wmówić, że nie będzie mi tego brakowało. tak - jestem w jakimś sensie ekshibicjonistką, lubię się dzielić swoimi emocjami i przemyśleniami w eterze. poza tym, że tak nieskromnie powiem, uważam, że mam talent do pisania i szkoda żeby się marnował.     [tu jest czas i miejsce na oklaski]
no dobra. kiedy już tak na forum publicznym pojęczałam i posłodziłam sama sobie, czas może na owo pisanie.
Wiewiór skończył 4 lata. wow. czasem wydaje mi się, że dopiero co się urodziła, a czasem, że jesteśmy razem od zawsze. jak ja to wszystko przeżyłam? te noce, zęby, pieluchy, ulewanie, fochy i inne cudowności. i pomyśleć, że jeszcze rok temu martwiłam się, że nie chce mówić. boshe!!!! teraz to się modlę, żeby małpa zamilkła na chwilę. i chociaż czasem emocje - nie zawsze te pozytywne - sięgają zenitu, to wiem , że mam szczęście, że JEST.
i codziennie dziękuję Bogu. za Wiewióra i za to, że TO do mnie dotarło, że dojrzałam... dojrzewam do miłości.
co wcale nie oznacza (niestety?), że zmądrzałam. ale ale. nie wszystko naraz.