MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 29 października 2009

a w myślach ...

pomysł wymiany okien sam w sobie był dobry. gorzej z wykonaniem. przedsięwzięcie w założeniu miało trwać od 8'ej do 16'tej, a przeciągnęło się do ...21'ej. tak tak. nici z obejrzenia House'a. pokój jak po bombardowaniu i walkach plemiennych, wyziębiony jak igloo. o stanie balkonu już nie wspomnę - .... no żyć, nie umierać.
panowie montażyści co rusz drapali się w głowy z niedowierzaniem. powód? w pokoju kątów prostych... brak. grubość ścian - różna. komunistyczna zabudowa jednym słowem. i za to płaci się horrendalny czynsz co miesiąc. bo lokalizacja dobra.
dobrze, że nie ma z nami jeszcze Fasolki. nawet we własnym 'baseniku' było jej wczoraj źle - ciekawe, jak sprawdzić, czy mam obite żebra? :)

wtorek, 27 października 2009

say say say

zderzenie z jesienią - na masce

pogoda zdecydowała się nad nami zlitować i dziś obudziły mnie promienie słoneczne. oraz - co nieco mniej romantyczne, ale jakże życiowe - konieczność sprintu do łazienki. Fasolka postanowiła sobie popływać i nieco się porozciągać - i proszę.
a potem nastąpił festiwal zmian pogodowych i ubieranie się na spacer nieco się wydłużyło. sweter, koszulka, i te nieszczęsne skarpetki... całe szczęście, że czapkę nakłada się na głowę, a nie na nogi ;).
dzięki za wsparcie - wiem, że czas pędzi i za jakiś czas będziemy się śmiać z tego, co dziś nas 'boli' - rozłąki, tęsknoty. i przecież to nie ja powinnam narzekać - nie ja wracam codziennie do pustego domu, a Misha. ja mam całodobowe wsparcie rodziny i dobrych duszków - Wasze.
a może narzekanie wynika ze strachu? przed nieznanym, przed tym, czego nie mogę do końca przewidzieć, zaplanować? strach powinien motywować, a nie paraliżować. tak więc na początek oklepana, stara fraza: 'za miesiąc o tej porze będę się z tego śmiać'.
-> przeważnie działało :)

niedziela, 25 października 2009

podwójne życie Marii

jak w filmie Kieślowskiego, z tym, że ja wiem o tym 'drugim' życiu. i o ironio - zawsze będąc w którymś 'tu', straszne chcę być 'tam' (krk <> moscow).
3 dni mijają szybciej, niż by się chciało. tak łatwo skupić się na czymś nieistotnym, denerwującej drobnostce. i nie docenić trwającej mgnienie oka chwili, gestu... grrr. nienawidzę pożegnań - nawet tych na chwilę. ciężko tak żyć w zawieszeniu: to tu to tam. ok - obiecałam się nie rozklejać. przecież jest dobrze. nie jesteśmy chorzy, mamy za co żyć - ba. rozmnażamy się :)
zebrało mi się na przemyślenia. hmm - czasem trzeba.

czwartek, 22 października 2009

USG, KTG, Kosmita i UFO

wczorajszy dzień zapadnie w mej pamięci na długo ( a już na pewno do następnego czwartku - zapowiada się powtórka z rozrywki), jako przykład tego, ile trwają/mogą trwać badania. powiem lakonicznie- długo. człowiek czuje każdym porem skóry, że żyje. twarde ławki, niemiłe salowe, dziki tłum, jedna ubikacja i oczywiście nikt nic nie wie. żeby delikwenta/- kę przyjęli bez czekania, to chyba musiałby się cud zdarzyć. i powiedzą ci: 'uroki macierzyństwa'. grrrrr - wolne żarty.
Fasolka przeobraziła się w Kosmitę, który pływa, kopie i wierci się prawie cały czas. a to, że w moim brzuchu - cóż. ciepło, miło, jeść dają :) tyle wczoraj przetrzymaliśmy razem badań, że z dziwnych skrótów (typu OWA, KTG itp.) brakuje mi tylko do pełnego obrazu UFO. bo w sumie, to Kosmita już jest ;)

poniedziałek, 19 października 2009

plus dodatni (by Szwagier)

dzień na plus. a wydawało mi się, że 3 tygodnie to dystans nieosiągalny. a jednak. Fasolka jest z nami już 36 przepisowych tygodni. więc teraz siedzimy...yyy siedzę na bombie zegarowej. czas pędzi - nawet jesienią.
u fryzjera niespodzianka. wręcz otarłam się o literaturę przez (duże) L. w fotelu obok siedziała dziś p. Roma Ligocka, autorka "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku"!!!! książki, która ratowała mnie przed maturą. z wrażenia nawet zapomniałam kazać sobie włosy wyprostować (to naprawdę coś!). całe szczęście, że stoczywszy ze sobą walkę wewnętrzną postanowiłam jednak podejść i poprosić o autograf.
a potem zaświeciło słońce i zniknęła gęsta jak kisiel mgła.
natura wzywa - czas poleżeć. Fasolki znają swoje prawa i potrafią się domagać ich wypełnienia (moje żebra!!!!!!!!!)

sobota, 17 października 2009

dmuchawce, latawce, słowa na WIATR

dzięki radiowej audycji znów zapachniało latem. a za oknem szara rzeczywistość. o ironio, w tym roku w Moskwie cieplej, niż u nas. tam przynajmniej jest powyżej 10'ciu.
przymusowo leżąc (szczerze mówiąc, nie mogę już patrzeć na łóżko, ale nie narzekajmy- niektóre dziewczyny leżą całą ciążę) nadrabiam zaległości lekturowe (gazety, książki w rosyjskiej wersji językowej) i filmowe (głównie mój Dr House - mrrrr!). zawsze się człowiek czegoś nauczy, dowie. i proszę - podobno w PL wzrasta liczba rozwodów... kościelnych. wiem- nie ma czegoś takiego. więc poprawniej - coraz więcej małżeństw jest uznawane przez kościół za nie zawarte. no piknie. może się mylę, może nie ma racji, ale moim zdaniem lepiej, żeby nie wiedzieć o takiej możliwości. naprawdę. bo potem ...eh!!! zawsze się 'coś' znajdzie: gdzieś, z kimś innym byłoby lepiej. taaaa. wg mnie, jeśli ludzie od samego początku zakładają możliwość rozwodu, to on nastąpi. a co najgorsze - z tej opcji korzystają nie ci, którzy powinni. nie bite czy katowane żony, ale ci co sprytniejsi. znak czasów?
poważnie wyszło. i powinno. bo kiedy się na to wszystko patrzy - czy miłość ma jakiekolwiek szanse?

czwartek, 15 października 2009

sth real

zima nam się standardowo zaczęła: zaskoczyła drogowców. mnie jakoś udało się szczęśliwie dobrnąć do Diagnostyki i oddać krew. ale łatwo nie było - przez wielkie płatki mokrego śniegu ledwie było widać chodnik. zapytacie gdzie parasol. w domu oczywiście. złośliwość rzeczy martwych ('no gdzież to jest!!!??) to lepsza wymówka niż zwykłe zapominalstwo, prawda?
i zdecydowanie zbyt duży wybór to też problem. kiedy mam więcej, niż 3 opcje, to dostaję kociokwiku. a tych wózków jest.... od groma!!!aaaaa!!!! niech ktoś podejmie za mnie tę decyzję. nie czuję się kompetentna w temacie. a może powinnam odrzucić strach i wmówić sobie, że wózek to też eeee rodzaj ubrania? no w pewnym sensie - tak. w tym szaleństwie jest metoda !!!!

wtorek, 13 października 2009

(za)impregnowani

jedni na wiedzę, drudzy na modę, a jeszcze inni na pozytywne myślenie. do tych ostatnich zaliczam się ja. dowód? a proszę bardzo - nawet, jak jest dobrze, to i tak znajdę powód do narzekania. ale pracuję nad sobą i podobno jestem akumulatorem dla energii innych. absurd? ależ nie!!! zawsze jakoś prościej jest pomagać innym, zobaczyć wyjście z ich sytuacji. ze sobą już gorzej.
eh! a dziś z lodowatym wiatrem zapukała do nas zima. i czapka kupiona dla lansu zmieniła się w koło ratunkowe. ale za to Mishusiowy sweter w prążek ...no cóż. jednak zawierał wełnę (ba, nawet w 50%!!) i po praniu nadaje się na... a raczej do... . uczmy się uczyć na błędach. tym bardziej na własnych.
a sny z każdym dniem coraz bardziej kolorowe. i Fasolka coraz większa - rośnie na deszczu :)

niedziela, 11 października 2009

keep_your_eyes_on_the_prize

czyli coco jumbo i do przodu. nawet jeśli nasi piłkarze znów dostali lanie, nawet jeśli za oknem mlecznobiała mgła, a nie złota Polska jesień. czas kaloszy, peleryn i parasoli. i yyy, podobno w środę ma nas zasypać śnieg. brzmi, jak żart. zobaczymy.
a ja na moich niskich obrotach spróbuję upiec ciasto i nie dać się chandrze - w końcu czeka nas szczęście, prawda?

piątek, 9 października 2009

'ironia ironia'

wciągnęło mnie. i nie mówię teraz o "Aniołach ...". Dr House. o tłumaczy wszystko. pewnie nie jestem oryginalna - to podobno najpopularniejszy teraz serial. ale co tam. ironia i cięta riposta to właśnie to, co Tygryski lubią najbardziej. i w imię sprawy terroryzują całą rodzinę przed telewizorem: 'oglądamy House'a'. i kropka.
a w tzw. realu? moje czasowe inwalidztwo postępuje: ubranie skarpetek to wyzwanie nie lada. pedicure? dobry żart. ze strachem spoglądam na termometr za oknem i półkę z butami - jak ja do cholery założę kozaki? no chyba, że nie będę zwracać na to uwagi - i tak niedługo nie zobaczę już swoich stóp ;).
uziemiona w domu walczę z pokusą otwartego pudełka ptasiego mleczka... mmmm, cytrynowe .....

środa, 7 października 2009

улитка

no i proszę. Misha śmieje się ze mnie, że spacer zajmuje mi teraz godzinę. to w sumie rzeczywiście zabawne, tyle, że ja naprawdę przypominam ślimaka. wolno i z 'domkiem' - fasolkowym oczywiście.
po 'Kodzie da Vinci" przyszedł czas na 'Anioły i demony'. hmmm. wciągające toto. aż chciałoby się zaraz tam pojechać i samemu wywąchać spiski. ehhh! szkoda, że nikt czegoś takiego nie napisał o Krakowie. natychmiast wzrosłoby zainteresowanie naszym miastem, a to przecież kasa na rozwój. bo teraz to do Krk przyjeżdżają albo 'dzikie hordy Anglików', albo Niemcy typu 'wszędzie już byliśmy'. niestety. o a teraz jeszcze 'gorące Szwedki' (by Jerzy ;)) na shopping. taaaa. może ktoś wreszcie weźmie się na PR na światowym poziomie?ktoś, kto naprawdę kocha Krk, a nie tylko wykonuje swoją pracę? pobożne życzenie?
nad Hutą granatowo... a jednak jesień.

poniedziałek, 5 października 2009

show must go on

dzień można by rzec pełen wrażeń. chyba przez ten cały halny wiadomości niestety nie najlepsze. kolega w szpitalu, karetki jeżdżą jak szalone, mnie słabo.
cienie coraz dłuższe, nawet rano. w słońcu jest jeszcze złudna nadzieja, że to wcale nie jesień. i tego się trzymajmy ;)

sobota, 3 października 2009

płatki mydlane

wczoraj ubierając się na mój codzienny 'obchód' (trudno nazwać spacerem 'pełzanie' po najbliższych ulicach) zetknęłam się z bolesną prawdą. nie mieszczę się. w spodnie, ale co gorsza i w trencz i cieplejszą kurtkę. podobno to dobrze i już najwyższy czas - w końcu zostało już mniej niż więcej do TEGO dnia.
na balkonie powiewają majestatycznie kocyki, śpioszki i tzw.'niedrapki' (rękawiczki dla maluchów przeciw podrapaniu się). wszystko wyprane w płatkach mydlanych, pachnące tylko wiatrem. szkoda, że słońca coraz mniej - pranie schnie już cały dzień. teraz tylko wyprasować i do torby szpitalnej. niech sobie czeka spokojnie przy drzwiach.
heh, niezła zmiana perspektywy. ale z nadzieją, że wreszcie zdam sobie sprawę z tego, co chcę robić w życiu. tym zawodowym też.
aaałaaa- Fasolka właśnie zabrała się za 'pływanie' i nie daje mi dokończyć zaczętej myśli. cóż - так и быть!!!! czas przywyknąć.

czwartek, 1 października 2009

w zwolnionym tempie

nawet w słońcu zimno. rano jeden stopień i mgła. jak to dobrze, że w tym roku nie muszę wstawać o 5'tej rano, jak kiedyś do Ergo.
mój zasięg obejmuje okolice domu i to w moim 'ulubionym' (ironia, ironia) tempie procesjowo - żółwim. ludzie biegną za swoimi sprawami, dziś zaczyna się kolejny rok akademicki. z balkonu coraz lepiej widać szkołę po drugiej stronie ulicy, opadły liście. czas schować kurtkę skórzaną do szafy - wieje po nerkach niestety - i zaopatrzyć się w rękawiczki. przydadzą się przez następne pół roku.
właśnie się potknęłam o torbę fasolkowych rzeczy. hmmm...coraz więcej tego. i takie maleńkie :)