MOSCOW CITY, RUSSIA

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

tak tak - ta w lustrze to niestety ja

oto konkluzja dnia dzisiejszego. w drodze po pomidory (Kleparz), weszłyśmy do Krakowskiej - dosłownie dwa sklepy. bo reszty mi się kompletnie odechciało. ja rozumiem, że kobieta w ciąży to zjawisko dla niektórych niecodzienne, ale można się nieco pohamować i nie gapić, jak sroka w gnat, tym bardziej, że nie wyglądam jak samica walenia (a nawet jakby, to co? nie mam prawa żyć?!!!?) grrr!!! poczułam się, jak trędowata między wychudzonymi 15'stolatkami wyglądającymi na zniszczone życiem 30'stki. czemu wszyscy się święcie przekonani, że ciężarne powinny ubierać się w namioty i siedzieć w domu? i jeść za dwóch. co za bzdury!!!
jestem kobietą (pomijając już fakt, że mam hopla na punkcie ciuchów) i chcę dobrze (patrz - modnie) wyglądać. oczywiście w granicach rozsądku i zdrowia mojego i Fasolki, ale nikt mi nie powie, że jedyny odpowiedni strój to dres. Fasolka mnie popiera radosnymi kopniakami :) - szczęśliwa mama, to dobra mama.
tak więc niedoczekanie anorektycznych ofiar mody - nie założę wora pokutnego (w rozmiarze XXXXL) i nie będę czekać w domu, aż przyjdzie TEN moment. i na porodówkę kupię sobie lansiarską piżamę - a co?!!!!!!!no dobra- popracuję na d przymiotnikiem na jutrzejsze korki. trzeba poszerzać zapas słów...epitetów ....

niedziela, 30 sierpnia 2009

landshaft

kropla w morzu
winn'y krzew
sobota w Suchej upłynęła (sic!) pod znakiem wody. deszcz lał nieustannie o 9'tej do 14,20, kiedy to wsiedliśmy do pociągu. pogoda opłakała koniec wakacji? hmm - może i tak. w pociągu tłum, my mokrzy do majtek - całe szczęście znaleźliśmy dwa miejsca. no ale, czego oczekiwać - ludzie nie wykładają bagażu na półki, tylko kładą obok, na siedzenie. super. jeszcze się nie zniżyłam do używania Fasolki, jako karty przetargowej - owinięta w kurtkę przeciwdeszczową dobrze ją maskuję.
zaraz zabieramy się do pieczenia ciasta z borówkami. okazało się, że nikt nie ukradł z krzaka naszych, amerykańskich i zebrało się tego z 1,5 kilo. pajączków i innych robaczków nie licząc :). aż ślinka cieknie - ciepły, domowy placek z pinką.... mmmmm!!!!
ciekawe, czy spodoba się Fasolce?

piątek, 28 sierpnia 2009

i o jeden dzień dłużej...

chciałam pisać o czymś innym, przyjemniejszym. ale sprawdziłam pocztę i hmmmm.
nie porafię powiedzieć dokładnie, jakie uczucia wywołał we mnie ten mail od koleżanki. złość? zdenerwowanie? chęć walnięcia w dziób? bezsilność? pewnie wszystkiego po trochu. T. napisała mi, że chłopak, z którym mieszka - jej facet- ... ale nakreślmy obrazek. T. i M. mieszkają razem, ona zaczyna pracę do września tego roku, on dawno pracuje. nieźle zarabia. ona gotuje, sprząta, pierze - wszystko ręcznie!!! (nawet pościel i kurtki, bo nie mają pralki) - prowadzi dom. ponoć byli szczęśliwi. czekała na oświadczyny. ale przyszedł dzień pierwszego dnia pracy w szkole i okazało się, że za swoje trzeba kupić magnetofon i drukarkę. M. zapłacił i ... wystawił jej rachunek do natychmiastowego oddania. 1000 zł. hmmm.
czegoś tu nie łapię. znaczy prace domowe na pełnym etacie nie są nic warte? oddanie, poświęcenie... też? czy jak przychodzi trudny moment, to liczy się tylko kasa? kto ile zarabia? jeśli tak, aż strach się bać. i co poradzić zrozpaczonej T.? odejść? zostać? nie wiem....
jakieś sugestie?

czwartek, 27 sierpnia 2009

sweet and sticky

no i już wiem, jak Fasolka znosi glukozę - źle. mądre maleństwo - mamusi też było niedobrze. nic przyjemnego latać na czczo i oddawać krew, wypić 50 g glukozy (obleśny smak i wygląd), a potem czekać w zatłoczonej poczekalni godzinę. tak więc Fasolka kopała niezadowolona, a starałam się z wrażenia nie zemdleć - siła sugestii jest wielka.
i w przerwach od czytania Kodu Da Vinci po rusku obserwowałam ludzi. większość starszych, ze zleceniami od lekarza pierwszego kontaktu. trochę młodych, dwoje dzieci. niektórzy spokojnie czekając na swoją kolej, inni nerwowo spoglądający na zegarki - pewnie w drodze do pracy. i każdy ze swoją historią, nadzieją, że wyniki będą dobre.
zupełnie zapomniałam wczoraj opisać świetną historię a'la z życia wzięte. siedzę u wspomnianego lekarza, pusto w poczekalni. jeden facet. nagle się podnosi i pyta po angielsku pielęgniarki, gdzie jest ubikacja. one, że nie mówią po angielsku. wołają lekarkę. ona też nie mówi. w końcu dochodzą do wniosku, że pewnie musi do łazienki i dają mu klucz. ubaw po pachy - trzy baby i ani me, a ni be. no nic nie pozostaje obcokrajowcom, jak załatwić się do konta, bo służba zdrowia nie kala się znajomością języków. welcome in Poland .

środa, 26 sierpnia 2009

nos wetknięty

w nieswoje sprawy.
a dokładniej - w notes pani w rejestracji do lekarza. poczuła się tak dotknięta, że ledwie kontynuowała ze mną rozmowę, a ja poczułam się bardzo winna. baaaaardzo. naprawdę. bo przecież ona sama wie, jak tam szukać. no tak. rzeczywiście. heh. weszłam jej w kompetencje. a że nie chcąc - nie ważne. moja wina, moja wina, moja ....
paranoja. ale co tam. ważne, że złożyłam podanie o nowy paszport. i będzie do odebrania koło 23 września. to ten biometryczny - z odciskami palców. w sumie logiczny krok - zdjęcia są jak z akt kryminalistyki, więc czemu by nie dodać i odcisków?
teraz zabieram się jak pies do jeża do studiowania warunków oficjalnego zaproszenia dla obcokrajowca. biurokracja żyje i ma się dobrze zarówno w RF, jak i w PL.
a jutro rundka do Diagnostyki. sprawdzimy, jak Fasolka reaguje na obciążenie glukozą (cokolwiek to jest).

wtorek, 25 sierpnia 2009

alleluja i do przodu

dzień pod znakiem rozpakowywania (w końcu trzeba) walizki. nie, żebym miała do tego zajęcia wielki sentyment, ale ileż można się na niej potykać. w ferworze walki nie zauważyłam, że opadała mgła i zrobiło się gorąco. w Moskwie nie mamy balkonu... to znaczy - mamy, ale słońce pada na niego do 10'tej, więc z opalania nici. a tu proszę - można czytać cały dzień i wygrzewać grzbiet. mrrrrrrrrrr - jak kot. z tym, że najpierw trzeba odwalić codzienno-domowy kieracik i okazuje się, że nie ma gdzie postawić taboretu, bo ... pranie się suszy. ot i co. a zresztą - i tak czas wyjść i działać. Np.:
w Urzędzie Miasta urocza pani w informacji twierdzi, że sprawami zaproszeń dla obcokrajowców oni się nie zajmują. to znaczy - inny wydział. na pytanie, czemu tam nie odbierają telefonów- rozbrajający uśmiech i tekst - "Wie pani - dwa telefony, wakacje, a to wydział paszportowy jest". no cudownie. bardzo mi to pomogło.
Do tego Fasolka nagle strajkuje i muszę usiąść. dobrze, że blisko nasz dentysta. eh! zebrało się dziecku na gimnastykę :) a mamusia też żywy człowiek i czuje.
(aaaaaaaaaaaaaaaaałłłłłłłłłła, no nie kop!!!!)
A na koniec powala mnie kurs dolara. coś mi tu nie gra. i nie śpiewa.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

thinking about thinking

no, niezupełnie aż tak intelektualny dzień. raczej jeden z tych, kiedy masz kupę załatwień, a z ich realizacją różnie bywa. nie zawsze z twojej winy.
sprawa nr 1 - oddawanie krwi - udana połowicznie. pani doktor pomyliła się przy wypisywaniu listy badań i ... będę musiała we czwartek lecieć znów na czczo do Diagnostyki. grrr!!! ale reszta ok - nawet jakże romantyczne czynności przed-analizowo-moczowe.
sprawa nr 2 - zdjęcie do paszportu - spoko. znaczy: jak zwykle. bo wyszłam jak zwykle :>. fotka z powodzeniem nadaje się do kartoteki policyjnej.
sprawa nr 3 - zakup okularów przeciwsłonecznych. totalna porażka. tu bez komentarza.
bilans? sama nie wiem.
za to wiem, czym się zaraz zajmę. przygotowaniem do kroków we środę i napisaniem listu do autora artykułu o ksenofobii w Rosji w Newsweeku.
ale najpierw dam odpocząć Fasolce.

niedziela, 23 sierpnia 2009

pod niebem sufitu

droga do Moskwy - spaaaaać!!!
niebo nad Białorusią

senna i zmęczona. latanie nigdy nie było moją pasją, a teraz stało się męczące. dwa starty i dwa lądowania to nieco za dużo, jak na mnie i Fasolkę.
Do Szeremietievo, moskiewskiego lotniska jedzie się szybką koleją (foto 1). 30 minut i odprawa. z nerwów zapomniałam ściągnąć pasek i zegarek przechodząc przez bramkę. o dziwo nikt mnie za to nie zabił. haha. za to w Wawie dokładnie mnie 'obmacano' i wypytano, który miesiąc itd. bardzo nieprzyjemne uczucie- stać w rozkroku i czekać, aż celnik wymaca twoje kieszenie, po to by dowiedzieć się, że masz tam papierek po gumie do żucia. to sreberko - wiecie. a ono piszczy.
hala przylotów oznaczona koszmarnie - zgubiłam się z dwa razy. do tego tłum ludzi (gdzie ich wszystkich nosi!!!), pełne kawiarenki. wszyscy porozbierani - sandały, koszulki. a ja 4 godziny wcześniej chodziłam po Moskwie w kozakach. serio. jak to ujeła Marzena- przyjechałam do ciepłych krajów.
a nad Moskwą chmury w kolorze jogurtu truskawkowego .... szkoda, że baterie w aparacie się rozładowały... prawie czułam ich smak :)

sobota, 22 sierpnia 2009

kiedy znajdziemy sie na zakrecie

walizka spakowana - lezy na srodku pokoju jak wielki wyrzut sumienia. wypchana po brzegi ... skad sie tego tyle znowu nabralo? a - jasne. plaszcz zimowy zajmuje polowe calej objetosci. cale szczescie, ze wazy toto tylko 15,6. zawsze jest jakis zapas.
ostatni spacer- Chistye Prudy. starajac sie nie zwracac uwagi na wiatr, ogladamy wystawe zdjec. tym razem nie tak ciekawa... zreszta - myslami jestesmy juz gdzie indziej. Misha na 'tancach', ja - przy pakowaniu. no i zbieram sily na podroz - przeciez ja o 21 zazwyczaj juz jestem kaput, a tu odyseja dopiero startuje. no i lece sama - Swinka i Gienio zostaja z Misha. przyjada pod koniec wrzesnia.

piątek, 21 sierpnia 2009

tell me lies, sweet little lies

po 'tej' stronie szyby

zyjemy w swiecie malych i wiekszych klamstw i klamstewek. niektorzy do takiego stopnia, ze sami gubia sie w ich sieci - komu, co, a jak bylo naprawde.

dopoki niekomu nie dzieje sie krzywda jest ok. az tu nagle, gdy poprostu mowimy prawde, okazuje sie, ze to juz powazna sprawa. hmmm.. czy naprawde lepiej sklamac i wymyslic historyjke o lekarzu/cioci/bolu glowy i wymowic sie od spotkania, czy walnac prosto z mostu- poprostu mi sie nie chce/ nie mam nastroju. ..? sama nie wiem.

dlaczego czuje potworne wyrzuty sumienia po powiedzeniu ...prawdy? czuje sie winna, okropna... bo wybralam obiad z mezem, a nie plotki z kolezanka. i otwarcie to napisalam. oczywiscie taktownie.

pogoda odpowiada mojemu samopoczuciu - Moskwe otlua szczelnie wilgotna mgla, wieje wiatr i siapi deszcz. wpelznac pod koldre i spac.

a czeka mnie jeszcze pakowanie. tym razem z perspektywa powrotu nie-wiadomo-kiedy. jakos tak malo optymistycznie to brzmi. moze gdyby slonce wyjrzalo choc na chwile?
pozniej: jeszcze sie nie spakowalam. cos mnie od tego odpycha. grrrr!!! jak ja nie znosze tego calego zamieszania z brac czy nie brac, jak upakowac .... jeszcze moze pocwicze i ... ugotuje kolacje i ... obejrze kretynskie serial w TV i ...chyba bede musiala wreszcie sie spakowac.

czwartek, 20 sierpnia 2009

anty-lato

u nas juz jesien. ponura, deszczowa, zakatarzona. a RMF trabi i upale w PL. grrrr!!!!!!!!!!!!! ironia losu?
wczorajszy dzien minal pod znakiem migreny - niestety... powtorka z rozrywki. mielismy isc na kursy dla przyszlych rodzicow, ale nie wyszlo. czasem mam wrazenie, ze im wiecej planuje, tym gorzej z wykonaniem. czas przecieka mi przez palce. Misha podtrzymuje mnie na duchu i twierdzi, ze i tak bym byla juz na macierzynskim - 8'my miesiac. pewnie ma racje. a tak- pracuje na pelnym (z kopka mozna rzec) etacie zony: cos a' la mutacja odkurzacza/zmywarki/pralki/ kuchenki gazowej/+ ______ (miejsce na inwencje tworacza) w jednym.
pozniej:
Moskwa - jesli dobrze zarabiasz, to wyda Ci sie piekna, wciagajaca i bedziesz ja dobrze wspominac. ja nie moge narzekac. naleze -dzieki Mishy- do tych, ktorych stac na zakupy bez kalkulatora i zastanawiania sie, czy starczy do pierwszego. choc wrodzona sklonnosc/przyzwyczajenie do oszczedzania nie pozwala mi wywalac kasy na lewo i prawo. ale moge isc na kawe do Starbucks (30 zl), kupic sobie cos do ubrania (sic!!!) itd. ale jest wielu, ktorzy znajduja sie 'za szyba' kawiarn, sklepow i taksowek. pierwszy odruch- pomoc, rzucic im kilka rubli. tyle, ze .... wielu z nich to oszusci. naciagacze. zlodzieje poprostu. a jak sie do tego ma miekkie serce? nijak. w Moskwie nie czuje sie sercem. tu sie biegnie z tlumem.

wtorek, 18 sierpnia 2009

wojna Polsko - Ruska pod flaga niemiecka



tak-rzecz bedzie o mistrzostwach lekkoatletycznych w Berlinie.

ogladamy je razem. czesciej powody do radosci ma Misha- Rosjanie triumfuja w wielu konkurencjach. mnie pozostaje zaciskanie zebow i trzymanie kciukow za ... wszystkich, oprocz Nich.
konkurs skoku o tyczce. komentator Eurosportu myli Pyrek z Rogowska - wszyscy i tak czekaja na nia- Elene Isinbajeva, niekwestionowana krolowa. zawodniczki kolejna podchodza do prob na nizszych wysokosciach. Elena czeka - 4,70 nie dla niej. w miare z podnoszeniem poprzeczki, pan coraz mniej. I.... tak. Elena nie pokonuje kolejnych wysokosci. w glosie rosyjskiego komentatora lekka panika- ostatnia proba. Misha smieje sie nerwowo z wyrazu twarzy Rogowskiej. Caryca skacze ........... i............. cisza. a ja dre sie jak szalona!!! wygralismy !!!!! my!!!! my!!!! chce zadzwonic do domu, ale jakos tak glupio mi. dla Rosjan 'inne' medale sie nie licza.

Isinbajewa placze i zaslania piekna twarz dlonmi. heh - to nie byl jej dzien. czerwony manicure jakos smiesznie teraz wyglada- jak kiepski zart.

a my zasypiamy plecami do siebie.

dzis rano tytuly w internecie na pierwszych stronach:
w PL - 'Triumf Polek, porazka carycy' i zdjecie usmiechnietych tyczkarek
w RU - 'Sama nie wiem, co sie stalo', a na zdjeciu samotna caryca ...
POZNIEJ: nad Moskwa przetoczyla sie burza. wreszcie jest czym oddychac. to ponoc ostatni tutaj cieply dzien w tym roku. a ja postawilam przed soba nowe zadanie - musze 'uczesac' nieco moj patriotyzm.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

punkt widzenia

zalezy od miejsca siedzenia. powtarzam stare/znane/nudne prawdy? pewnie tak. ale dzis sobie na to pozwole, dobrze?
a wracajac do tematu - ....cholera, mysl mi sie urwala ;) - bywa, prawda? czasem lepiej szybko zapisac 'zlota', ze tak to ujme, mysl. zeby sie nie osmieszyc ... za bardzo ;)
a tak - siedze sobie wsrod sterty naczyn do umycia (kolacja wczorajsza, dzisiejsze sniadanie), kupy ksiazek do odlozenia na miejsce (zawsze nie to, gdzie aktualnie sa), pralka miga zlowieszczo (pranie z namaczaniem sie skonczylo i trza wywiesic) i az sie prosi, by pobiegac z odkurzaczem i scierka do kurzu. a mialo byc cos o kobietach (hmm - no w sumie, to jest) i facetach (yyyy....tez jadl i nabrudzil?).
pffffffffff - nie ma cieplej wody. za to zbiera sie na burze.. akurat wtedy, gdy musze wyjsc. a raczej wypelznac z cieplej norki ;)

niedziela, 16 sierpnia 2009

jedza w domu .... jednak

tak- jestem okropna. tak- miewam humory (jak na Fasolkowa mame nieczesto, ale jednak). tak - denerwuja mnie szczegoly i drobiazgi. nie - to nie jest spowiedz powszechna. to stwierdzenie faktu. czasem zachowuje sie jak szynszyla w kapieli z piasku - kto widzial, ten wie o co chodzi (patrz: to sliczne zwierzatko zaczyna biegac w kolko jak szlone , a piasek bryzga na wszystkie strony). Misha twierdzi, ze to z braku cukru we krwi- recepta jest prosta- nakarmic gryzonia :)

sobota, 15 sierpnia 2009

Сергиев-Посад

Siergiew -Posad


tak- Oni pojechali znami :)



blizej nieba


oplotki


samotnosc w tlumie



Troickiy Sobor - freski A. Rublowa wewnatrz.



panorama - inny swiat
uffffffffffff - pelni wrazen. i glodni. opisze jutro - wybaczcie.
jutro , czyli dzis :) (16.08):
jak na zlosc dzis od rana swieci slonce. a wczoraj lalo od rana. i wialo jak ..no, jak w Kielcach ;). brrrr!!! ale postanowilismy jechac mimo wszystko. opatuleni w szaliki, rekawiczki i zakutani w kurtki. jak bezdomni jacys. ale bylo warto. wrazenie niesamowite. szczegolnie w Soborze Toickim - ja osobiscie mialam wrazenie (po godzinnym staniu w kolejce), ze tam naprawde jest Bog i wysluchuje ludzi od wiekow. nie da sie slowami przekazac atmosfery. choc zenujace jest to, ze sami Rosjanie nie wiedzieli ...do czego/ Kogo stali w kolejce. heh - w Soborze znajduja sie relikwie Sergija Radonezskiego, jednego z glownych swietych Cerkwii Rosyjskiej. ja jakos nie odwazylam sie calowac sarkofagu - mam specyficzne zdanie o relikwiach. ale co, jak co - wrazenie niesamowite. polmrok, kadzidlo, swiece.... w katolickich kosciolach jest inaczej - nie czuje sie juz sily modlitwy.



piątek, 14 sierpnia 2009

odcienie szarosci

lans по-московски

Солянка - kawalek Krk w RF


i doczekalismy sie zmiany pogody - po staremu, czyli szaro, buro i ponuro. tylko spac i pic herbate z cytryna. hmmm - zrobie sobie kanapke z miodem.
ooo- leje jak z cebra. ale to nie tak najgorzej - przynajmniej troche sie powietrze oczysci. auta rozpryskuja olbrzymie kaluze na olbrzymich ulicach olbrzymiego miasta - proporcje musza byc zachowane, nie? a zza mgly nie widac horyzontu.
wczorajszy wieczor spedzilismy w Solyankie. tam czuje sie troche bardziej jak w Domu 1. z tym, ze nie wpuszczaja tam emo i malolatow wypacykowanych do stanu 30-tek-po-przejsciach. jest bramkarz, nawet jak nie ma imprezy. tutaj nazywa sie to dzwiecznie 'fejskontrol' i dziala :).
Misha postawil na rum, mnie pozostaly marzenia nawet o Young Boy'u - moge gardlo protestuje przy kontakcie z lodem. tak wiec czarna herbata zaparzana ze swieza mieta, z dodatkiem miodu. mmmm :))))
pozniej - nadal pod wrazeniem tempa przemieszczanie sie Rosjanek na ... szpilkach. to wszedobylskie 'cokanie' szpilusiami, klapeczkami... do tego wystudiowany pedi i mani-cure, zlote dodatki. i gabaryty 16-tolatek. ja do takich spodni nie wepchnelabym nawet jednej nogi. eh - szkoda, ze nie mam odwagi fotografowac na ulicy. tylko, ze wtedy moj blog przemienilby sie w streetbloga lub szalenie ostatnio popularny rodzaj - szafiarski. hmmm - szczerze- pokusa jest. ale jakos nie chce sie byc jedna z wielu.
e, ide, bo mi sie ryz przypali. to juz tak wracajac na ziemie :)

czwartek, 13 sierpnia 2009

i'm so crazy about it

nigdy nie sadzilam, ze znalezienie kursow dla kobiet w ciazy w Moskwie bedzie takie trudne. po pierwsze- musialabym tu byc как минимум 3 miesiace. po drugie- jezdzic cholera wie gdzie i jak daleko. ehhh, juz nawet nie wymienie 'po trzecie', bo mi rece opadly.
nie moge sluchac RMF'u przez internet - nie wiem czemu, ale czasem tak jest. do tego Fasolka kopie- rusze wiec swe zacne cztery litery i skocze do parku. i po kasze.
juz z kasza, czyli pozniej.
mam ambitny plan posprzatania szafek w kuchni. ale jak wyjdzie, to nie wiem. jakos nie pali mi sie do wiekowego brudu wyzszych polek. moze powinnien je pokryc przyslowiowy/powiedzeniowy? kurz? yyyyyyyyy - gorzej sie juz chyba nie da. nastawiam sie wiec na drapanie. mocy - przybywaj!!!!!!!!!
czwartek 13 - czy to jest jakas pechowa data? mam wielka nadzieje, ze nie. w koncu nie jestem przesadna. nie- na 100 % nie jestem. ale chyba jednak tkwi w czlowieku jakas iskierka zabobonnosci.

środa, 12 sierpnia 2009

jadalne inaczej

czyli rzecz o zawartosci naszej lodowki, ktora strajkuje. tak wiec dzis wywalilam brokuly i pomidory. co za niefart. chyba jednak czas pomyslec o nowej sztuce. jak ja lubie takie wydatki. nie wspomne juz o pralce, ktora odmawia wirowania. zlosliwosc rzeczy martwych?
cieply, wietrzny dzien. z jednej strony czlowiek ma ochote posiedziec na sloncu, wygrzac kosci, z drugiej - zdrowy rozsadek (wiec jednak istnieje!!!) podpowiada, ze to super pomysl, ale nie tu, nie w Moskwie. no chyba, ze ktos lubi wygladac jak grzanka..nadpalona grzanka- sadza oSADZA sie na wszystkim bardzo nie-romantycznie.
a ja walcze z ciezkimi powiekami i niechecia do moich codziennych cwiczen... tak -obudzilo sie we mnie zwierze. a ze to leniwiec- nic nowego - niestety :)

wtorek, 11 sierpnia 2009

ей красотка - хорошая погодка!

wczoraj obejrzalam w koncu "Diabel ubiera sie u Pardy'. i jestem zawiedziona - ksiazka o niebo lepsza. jedyna dobra -naprawde dobra - ekranizacja, jaka widzialam, to "Wladca ...". przynajmniej nie obraza uczuc czytelnikow/fanow.
teraz znow bardziej przyziemne sprawy - trza by wode kupic, jakies pomidory i wymyslic obiad. choc dzis akturat spotykamy sie wieczorem ze znajomymi, wiec pewnie zjemy na miescie. ani ja, ani Fasolka nie bedziemy specjalnie protestowac :) nic milego -staс w upale przy garach (zwanych przez niektorych 'garnczkami' :P). a i siedziec za bardzo nie moge- komary urzywaly sobie na moich czterech literach... taaaa - teraz moge z czystym sumieniem stwierdzic- 'nie ma sie kiedy w tylek poskrobac!' ....
pozniej: wlasnie sie obudzilam. przez dwie godziny spalam, jak zabita. fizycznym bolem bylo otwarcie powiek. czyzby znow zmiana pogody? i na sama mysl, ze musze sie ubrac, mam ochote krzyczec. dzis jest jeden z tych dni, w ktore najlepszym strojem bylby des i tenisowki. i jakby tak moc sie nie malowac ... :)

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

myslom nie ma konca...

czyzby stalo sie niemozliwe? czyzbym miala polubic ..Moskwe? moze inaczej- czyzbym miala za nia tesknic? hmmmmmmm.... slonce leniwie przeglada sie w krzyzach na cerkwii w podworzu. piekny widok. taki nie-moskiewski. wole nie dopuszczac do siebie mysli z 'nie wiadomo kiedy/co/jak' w podtekscie. taki szybki kurs dojrzewania to raz 'n-ty'.

niedziela, 9 sierpnia 2009

mamy gosci + foch

Demon, Врубель (z netu) - czasem sie z nim identyfikuje :)

dzis wczorajszy wieczor wydaje sie juz bardzo odlegly. i prosze mnie dobrze zrozumiec- ja naprawde nie mam nic do przyjmowania gosci. tylko czasem .... eh, nie wszyscy wiedza, kiedy wyjsc, ze tak to ujme. a Ty jak marionetka - usmiechasz sie, bo musisz, a w duchu zastanawiasz sie czy ci ludzie wogole maja sumienie. bo jako gospodnyni (tu pasuje bardziej 'gotowa na wszystko') wiesz, ze to Tobie przypadnie w udziale sprzatanie po imprezie - jakzesz cudowna perspektywa. wyjscie nr 2 - zostawic gabke i miotle facetowi - ryzykowne przedsiewziecie. zawsze ma sie ochote poprawic, zrobic lepiej, dokladniej. i wychodzi na to, ze kobiety zyja myciem kieliszkow do stanu blysku permanentnego. to nieco przykre i krzywdzace.

i wcale nie zmienia tego faktu to, ze rano bylismy w Galerii Trietiakovskiej w ramach odchamiania. i znow te wszystkie obrazy, o ktorych czlowiek tylko czytal (lub wkuwal na Waszke: autor, tytul, data). o ilez piekniejsze w realu. i sala Vrubel'a ... mnie na mysl przyszedl nasz Wyspianski. moze blednie, a moze nie.

piątek, 7 sierpnia 2009

ksiezniczka na ziarnku grochu

tak wlasnie sie dzis w nocy czulam. do teraz czuje kazdy miesien po zle przespanej nocy. co za koszmarna posciel!!!! jakas taka sztuczna, jakby papierowa. do tego stale sie zwozi, co doprowadza mnie do szalu. i nabawilam sie kataru ciagle sie rozkopujac... nie ma to jednak jak stara, poczciwa bawelna.
rano kurs do Ashana po ryz i sliwki (cos dla ciala i ducha). o 10'tej juz tloczno - zakupy w piatek to zly pomysl. ale plus z tego taki, ze wiem, ze w Adidasie jest sliczna mata do cwiczen. hmmm - no spedzam na kocu po 30 minut dziennie - czemu by go nie zamienic na cos bardziej в тему? co mi wlasnie przypomnialo, ze czas na gimnastyke... taaaaa.

czwartek, 6 sierpnia 2009

pranie, herbata i Guy Richie

co dzien ta sama karuzela - sprzatanie, gotowanie, pranie. rano nie mam nawet czasu wypic herbaty. jakiez to... zyciowe. przynajmniej dzis wyszlo slonce i jest nadzieja, ze bedzie cieplej niz wczoraj. choc teraz to zimnawo nieco.
pozniej: zmeczona jak ...ciezki fiks. spacery w Moskwie sa jednak bardzo meczace - lece z nog. niby jeden przystanek piechota, ale odleglosci nie te, co u nas - nie ta skala. i coraz wiecej ludzi w metrze. powoli koncza sie wakacje, prawda?
ehhh- jednak podziwiam Rosjanki- ja bym nie umiala 'tak' chodzic na szpilkach. i to baaardzo wysokich. na codzien. w takich, wiecie, klapeczkach z jednego paseczka. i trzeba oddac uczciwie, ze sa bardzo zgrabne w wiekszosci. zgrabne, ale zle zrobione. w sensie ubioru, makijazu, dodatkow. troche bazarowo, troche remizowo, z dodatkiem miss Ziemi Koziowolskiej.
a ja, miss ziemi krk-moskiewskiej, gotuje Mishy kolacje. w starym dresie (back to basic?), poplamionym tee-shircie i kapciach. no haute couture normalnie :)

środa, 5 sierpnia 2009

the way I' r

juz po wizycie w banku - placenie rachunkow, i z chlebem z Ashana. a potem ...piechota na 11 pietro - sasiedzi wozili meble i zablokowali winde :>. no z rana cud-miod-i-orzeszki. Fasolka sie na mnie obrazila i spi. ufffffffffffff - nadal odczuwam miesnie nog, choc przeciez regularnie cwicze. zemsta wczorajszej czekolady?
do tego przychodzi Tanya i musze posprzatac...naczynia z kolacji walaja sie w zlewie, a ja marze o drzemce. ot i co.
pozniej - po spacerze na Chistykh Prudakh. pieknie, nie za cieplo, tlumnie. i babskie rozmowy o zareczynach, ich braku, rodzinie i takich tam. zabawne- mnie jakos ominely podchody za pierscionkiem zareczynowym - jakos tak Misha sam z siebie doszedl do tego kroku. ale widze, ze inni panowie tacy szybcy nie sa. ciekawe co ich tak naprawde przeraza - wydatek na bizuterie (krakowskie myslenie i podejscie), czy to, ze pewnie trza sie bedzie jednak ozenic...

wtorek, 4 sierpnia 2009

w sam raz dla komara

codziennie swedzi mnie w innym, nowym miejscu. i prosze nie zarzucac mi, ze sie nie myje. to te cholerne komarzyska ruskie. uwziely sie na mnie, a mishy nie tna. ciekawe czemu?
Moskwa tonie w deszczu. ochlodzilo sie i wszyscy przesiedli sie z metra do aut. a to oznacza komrek bez poczatku i konca. nawet kawa nie pomaga - przeciez to bezkofeinowa. a w Domu 2 tyle do zrobienia- pranie, prasowanie, mycie, szorowanie itd. kierat bez konca. i pytanie- czy dac facetowi zrobic 'na odwal sie' czy zacisnac zeby i samej zrobic perfekcyjnie? czy to jest dobra metoda? pewnie nie... ze zacytuje Timberlake'a:
tell me: is this fair?
grrrrrrrrrr - pranie trzeba wywiesic.
pozniej: zimno sie zrobilo. nawet okno zamknelam. alez mam ochote na czekolade. ciekawe, czy jest jeszcze w lodowce?
jest. skaranie boskie- toto idzie w tylek, nie? skupie sie wiec na morelach. udalo mi sie kupic za 9 zl za kilo. i mniejsze wyrzuty sumienia, jakby co.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

stop:klatka

jakiz mily poranek -odnalezc w szafce niedomyte kubki po herbacie (chyba) w liczbie sztuk 4. brrr!!! nie- mycie, a raczej porzadne mycie, to nie dla Facetow. oni sa stworzeni do rzeczy wiekszych. ale raczej nie polecam pytac jakich. czymze jest brudny kubek wobec wiecznosci? hmmm ... pytanie raczej retoryczne.
pozniej- brak polskich znakow ogranicza nieco moja ekspresje tworcza. jednak mysli powinno sie wyrazac poprawnie i gramatycznie i ortograficznie. no ale. cos za cos.
czeka mnie gotowanie obiadu /obiado-kolacji. na sama mysl robi mi sie slabo - wypadlam z formy. nie ma to jak kuchnia Mamy. haha. a tu teraz mysl czlowieku co by tu upichcic jadalnego. piers kurczaka w pomidorach i paparyce? hmmm ... (zlapalam mula - gdzie sie podzialy moje kulinarne zdolnosci? ze tak powiem zdechly. z przejedzenia - kuchnia Domu 1).
yyyyyyyyyy mieso prawie samo wyszlo. grrr - faceci. juz nie wspomne jaka date przydatnosci mialo. co za smrod!!!!!!!!!!!! a wiec z obiadu miesnego nici. z mojej cierpliwosci rowniez. calm down!!!
latwo sie mowi.

niedziela, 2 sierpnia 2009

cola i kawa

bo sennosc nas ogranela wczoraj i do dzis nie przeszla. choc dzis Dzien Desantnika i pelno w metrze pijanych zolnierzy, jakos nawet ich wrzaski nie sa w stanie podniesc mi cisnienia.
ufff- mielismy gosci - siostra mishy przyprowadzila Sashe - synka. jest poprostu boski i wyglada jak laleczka. i ma niespozyte sily - nie usiadl spokojnie ani na chwile. nasza Fasolka odstawila pokaz zazdrosci i kopala jak szalona - madre dziecko, prawda? :D
zwienczenie dnia - zakupy na caly tydzien w Ashanie przeszly nader spokojnie. mimo kupy rzadnych jedzenia i papieru toaletowego ludzi. moja jedyna zachcianka - pomidory i szprotki; Misha jak rasowy facet skupil sie na piwie i ozywil wyraznie przy parowkach. ehhh. chleb i inne bardziej 'doczesne' produkty to nie meska bajka. proszek do prania? a co to takiego?proza zycia ot i co. a papier toaletowy tez nieglupi wynalazek.
podobnie jak kanapka z masdamerem i ogorkiem kiszonym .... jakby kto pytal to Fasolka jest glodna ;)

sobota, 1 sierpnia 2009

po-ranki

nasz obiad
Gienio i Plac Czerwony

poranki bywaja ciezkie. nawet, jesli nie boli glowa (puk puk w niemalowane). hmmm - tydzien temu byl slub - juz tydzien temu. az sie wierzyc nie chce. moze dlatego, ze wpadlam odrazu w drugi swiat - patrz wielka, spocona od upalu Moskwa.
registarcja zalatwiona, wiec mozna pojsc na wiekszy spacer bez obaw, co bedzie, jak Cie zlapia. hahah :)ale jakos tak leniwie sie zbieramy. trza by meza pogonic. zdecydowanie :)


pozniej:

Plac Czerwony zaliczony - w upale i z tlumem turystow i par mlodych. nawet zal sie zrobilo, ze swojej sukni nie przywiozlam - zamiast ze Szczurkiem fotografowalabym sie z mezem - jeszcze raz :)
tzw.wyprowadzanie Marii na spacer zakonczylo sie wizyta w sklepie i ...moim snem. Misha dzis gotowal- salatka Oliwie z ksiazki kucharskiej od Ani i Kuby. dzien leniwy i lepki od temperatury.
a teraz kolejna dobra decyzja- nie idziemy nigdzie. i dobrze- od godziny szaleje burza z gradem. ulicami plyna rzeczki, a deszcz umyl nam okna. Moskwa spowita chmurami - cos mi to przypomina- czyzby zime? oooo powoli wychodzi slonce :), a jednak mamy sierpien. juz sierpien... время течет...все течет ... :)