MOSCOW CITY, RUSSIA

wtorek, 25 sierpnia 2009

alleluja i do przodu

dzień pod znakiem rozpakowywania (w końcu trzeba) walizki. nie, żebym miała do tego zajęcia wielki sentyment, ale ileż można się na niej potykać. w ferworze walki nie zauważyłam, że opadała mgła i zrobiło się gorąco. w Moskwie nie mamy balkonu... to znaczy - mamy, ale słońce pada na niego do 10'tej, więc z opalania nici. a tu proszę - można czytać cały dzień i wygrzewać grzbiet. mrrrrrrrrrr - jak kot. z tym, że najpierw trzeba odwalić codzienno-domowy kieracik i okazuje się, że nie ma gdzie postawić taboretu, bo ... pranie się suszy. ot i co. a zresztą - i tak czas wyjść i działać. Np.:
w Urzędzie Miasta urocza pani w informacji twierdzi, że sprawami zaproszeń dla obcokrajowców oni się nie zajmują. to znaczy - inny wydział. na pytanie, czemu tam nie odbierają telefonów- rozbrajający uśmiech i tekst - "Wie pani - dwa telefony, wakacje, a to wydział paszportowy jest". no cudownie. bardzo mi to pomogło.
Do tego Fasolka nagle strajkuje i muszę usiąść. dobrze, że blisko nasz dentysta. eh! zebrało się dziecku na gimnastykę :) a mamusia też żywy człowiek i czuje.
(aaaaaaaaaaaaaaaaałłłłłłłłłła, no nie kop!!!!)
A na koniec powala mnie kurs dolara. coś mi tu nie gra. i nie śpiewa.

Brak komentarzy: