MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 24 lipca 2011

Bye, bye Hollywood Hills

od jutra 10 dni bez klawiatury laptopa pod palcami. WAKACJE.
mam wielką nadzieję, że naładuję tam baterie i wrócę cudownie odmieniona: nie będę narzekać, przeklinać, złościć się i będę mniej upierdliwa dla otoczenia.

tylko plaża, morze i ja. raj. i Wiewiór. no dobra - PRAWIE jak raj :)

melduję się po 6'tym :)

czwartek, 21 lipca 2011

So give me Novacaine

jakby kiedyś nie było 'ruchu w interesie', to zacznę szybko węszyć grubszą sprawę. bo nie ma czasu na spanie. co to, to nie. zawsze coś. dzisiaj jednak w naszym codziennym filmie sensacyjnym pojawił się hmmm ... że tak to ujmę krwawy wątek.
Wiewiór jak wszystkie dzieci w jego wieku jest prawie jak perpetuum mobile. prawie, bo trzeba delikwenta karmić, czyli dawać mu napęd. w ruch puszcza się sam i trudno go zastopować. w większości przypadków upadki i wywrotki kończą się bezboleśnie, a w najgorszym wypadku jest siniak/otarcie i tyle. do czasu - dziś parę milimetrów dalej i Wredny straciłby swoje zębiska. polało się morze krwi i łez. Bogu dzięki skończyło się tylko na przygryzionej wardze i dużym strachu. i sama nie wiem, kto miał większego pietra - ja, czy Wiewiór. w pewnej chwili nie było wiadomo, kogo ratować pierwsze - wyjącego Wrednego, czy mdlejącą z wrażenia mnie.
uf, co za dzień!!!

wtorek, 19 lipca 2011

Cause in my castle i'm the freakin man


doszłam dziś do wniosku, że jestem naiwna. niby kozak ze mnie i wszystko potrafię załatwić, ale nie. już drugi raz kupiłam stare kwiaty nabierając się na gadkę-szmatkę pani sprzedawczyni. w domu okazało się, że kupiony okazyjnie 'duży bukiet' to pic na wodę - fotomontaż, bo do wstawienia do wazonu nadaje się do najwyżej jeden marny kikut. bywa powiecie. jasne. ale żeby 2 razy w jednym tygodniu? czyżbym biła jakiś rekord?
a może to jednak starość? jutro kolejny rok nam z Jerzym stuknie. z górki. nie żebym narzekała - broń boshe. nawet w liceum nie miałam tak dobrej wagi. cellulit? phi. przestałam się tym przejmować - są gorsze rzeczy na świecie. rozstępy? si. i co z tego? przecież nikt nie chodzi na co dzień w bieliźnie (oprócz słynnego już Sąsiada- Naturysty). nie jestem idealna i dobrze mi z tym.
Wasze zdrowie!!! :)

niedziela, 17 lipca 2011

Somewhere in the crowd there's you

Krtek i wiaderko - wersja dla Wrednego

dzięki Wiewiórowi ciągle odkrywam w sobie nowe zdolności i umiejętności, o których już dawno zapomniałam. okazuje się, że potrafię ulepić z plasteliny świnkę, samochód (lepiej nie pytać o markę) i główkę sałaty. ba! mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że stale się rozwijam. dziś np. w kierunku drobiowym - kaczka bardzo się spodobała Wrednemu. to nic, że natychmiast odpadły jej nóżki. nie czepiajmy się szczegółów. podobnie z rysowaniem. codziennie coś nowego. od tygodnia Wiewiórowi całkiem nieźle wychodzą kółka i 'ślimaczki', a mój kot zaczął wreszcie przypominać kota. takie z nas zdolne kobiety.

piątek, 15 lipca 2011

The animal instinct

mam zamiar nieco się powyżywać w tym poście, więc 'obrońców uciśnionych' proszę o pominięcie moich dzisiejszych przemyśleń.
najpierw na tapetę idą Sklepowi Żartownisie. taki zawsze znajdzie się w kolejce przede mną i zazwyczaj nie bierze jednej rzeczy, a całą długaśną listę. zaczyna niby niewinnie od 'serka żółtego' i 'kiełbaski' (!!!!! jak ja NIENAWIDZĘ ZDROBNIEŃ!!!!!), ale potem wchodzi na obroty. sprzedawczyni to dla niego kotuś, kochanie, skarb, złotko itd. itp. w ten deseń. plus oczywiście żarty i żarciki o rozmiarach/gabarytach i zwinnych rączkach, od których reszcie kolejki więdną uszy, lub płoną policzki. wszystko to okraszone dodatkowo rubasznymi 'ho ho', których nie powstydził by się Dziadek Mróz. a - prawie zapomniałam o klu programu - pieniążkach.
kolejna kategoria to Sąsiad/ka Naturysta/ka. ja się naprawdę staram. próbuję. serio. ale jakoś mi nie wychodzi... mnie też jest gorąco. też nie mam czym oddychać. ale nigdy nie zrozumiem opalania się w bieliźnie na balkonach (w mieście). sąsiad z bloku naprzeciw uwielbia prezentować swoje 'wdzięki' w samych slipach niezależnie od pory roku. to nic, że ma biust większy, niż ja (nie, nie jestem zazdrosna:>). to nic, że wywala jedzenie przez balkon (tak, nie uznaję tego rodzaju dokarmiania gołębi). to nic, że godzinami 'nadzoruje' parking, lustrując wszystko i wszystkich wzrokiem. ostatnio bowiem Naturysta przeszedł sam siebie: syn golił go na balkonie. niestety miałam okazję to widzieć - nie zabetonuję sobie okna... chociaż z drugiej strony...
nieco przeraża mnie fakt, że coraz więcej jest ludzi, rzeczy i sytuacji, które mnie denerwują, lub wyprowadzają z równowagi. czy ja się starzeję, czy tylko powinnam nieco wyluzować? strzeliś sobie setkę, albo coś?

wtorek, 12 lipca 2011

Look at me now, will I ever learn?

no i proszę!!!! wychodzi na to, że nawet na 'własnym podwórku' nie może sobie człowiek spokojnie poprzeklinać w obcym języku. taki to jest pożytek z tej naszej globalnej wioski. grrrrr :>
spaceruję sobie (w miarę spokojnie), ptaszki śpiewają, kwiatki pachną, Wiewiór szaleje, czyli tzw. standard. od ciągłego nawoływania (eufemizm) i przywoływania Wrednego do porządku mam już seksownie (!!!!???!!!) zachrypnięty głos. jak zwykle produkuję się w dwóch językach. zdążyłam się już przyzwyczaić do zdziwionych/zniesmaczonych/ciekawskich/pełnych politowania spojrzeń. bo gdyby to jeszcze był angielski, lub inny, zachodni język. ale nie - ruski. ale wracając do tematu.
idę sobie, idę, a tu nagle słyszę 'nie styesnyaisya' (nie wstydź się!!). myślę sobie: 'e, przesłyszałam się' - ostatnio stale tak mam - ciągle mi się zdaje, że wszyscy mówią po rosyjsku. tym razem jednak słuch mnie nie myli. podchodzi do mnie chłopak, wyciąga rękę i mówi czystą ruszczyzną (wow, to takie słowo jednak istnieje :P). miło, nie powiem - pyta mnie, czy jestem Rosjanką. a może udaje, że nie słyszy akcentu? hmmmm. kolejna refleksja już mnie mniej cieszy - cholera!!!! teraz to nawet po rosyjsku sobie nie mogę pofolgować, O NIE!!!!!

poniedziałek, 11 lipca 2011

Seven days of Monday morning




kolejną już dłuższą przerwę w blogowaniu zafundowała mi pogoda - nocne burze nie sprzyjają nadajnikom internetowym umieszczonym na dachach. w takich chwilach - jak na złość - nawiedza mnie zawsze wena i palce aż rwą się do pisania. grrrrr ... komputer bez internetu jest jak maszyna do pisania. niby niezbędny, ale jednak bezużyteczny.
dziś 'na osłodę' najnowsza porcja Wiewióra Wakacyjno - Letniego. post z tekstem i sensem coming soon, że się tak wyrażę po staropolsku.

środa, 6 lipca 2011

Just remember to always think twice

listopad za oknem nie nastraja zbyt pozytywnie, trzeba więc się ratować, jak się da. jedni jadą do ciepłych krajów, drudzy zadowalają się kinem/ shoppingiem/kawą/ batonem/_______, a jeszcze inni idą do fryzjera i pozwalają mu zaszaleć. a potem...
no właśnie. mam mieszane uczucia. nie to, żebym była specjalnie mentalnie przywiązana do swoich włosów - nie. zdecydowanie nie należę do kobiet, które latami nie zmieniają fryzury, bo 'mąż im nie pozwala'. бред. nie boję się zmian? też. włosy nie ręka, kiedyś odrosną. 'kiedyś' - dobrze powiedziane. tym razem jednak nieprędko.
pocieszam się, że do pierwszego mycia będę wyglądać PRAWIE jak wczesna Linda Evangelista. PRAWIE. a później to się zobaczy. może wreszcie zainwestuję w kapelusz? e - na pewno nie będzie tak źle. w końcu strzygł mnie niezawodny Tomek... i tyle się przy moich lokach narobił i naskakał, że trudno mi było powstrzymać śmiech (przez łzy). przecież sam mówił, że to będzie fryzurka prosta i ŁATWA w utrzymaniu. hmmmm. coś mi się tu nie zgadza.

poniedziałek, 4 lipca 2011

If you feel it, It must be real

czasem trudno mi w to uwierzyć w codziennym kieracie, ale jutro Wiewiór kończy 20 miesięcy. tak więc to prawie dwa lata użerania się z Wrednym krwiopijcą i jeszcze żyję!!!! wniosek nasuwa się jeden: najwidoczniej od tego sie nie umiera. czasem boli, ale da się żyć.
i jak ze wszystkim w życiu - bywa różnie. teraz np. mamy strajk nocnikowy. 2 miesiące nauki poszły w las i od przyjazdu nie mogę zagonić Wiewióra do siedzenia. ani tak, ani siak. ręce z majtkami opadają, bo w Moskwie postępy były znaczące i wszystko hulało jak należy. uparte Stworzenie pewnie nadal się aklimatyzuje... oby tylko proces nie trwał dwa miesiące, bo potem znów Rasha wzywa.
brrrr, ta wizja zdecydowanie do mnie nie przemawia...
jakieś pomysły? HELP!!!!

sobota, 2 lipca 2011

You think me rude, but I would just stand and stare

ukochany Wiewiórczy PLECAK - SÓWKA jako jedyny łup wyprzedażowy w tym roku.

nie chcę nikogo ze sobą włącznie złościć, ale w Moskwie jest teraz ze 30 stopni i nie zanosi się na rychłe ochłodzenie. tak - zawsze tak jest. jak tylko ja i moje tony letnich szmat skądś wyjeżdżamy, nastaje tam lato pełną gębą. deszcz mnie chyba po prostu lubi. o tym, że bez wzajemności nie muszę chyba wspominać.
po wczorajszym spacerze mogłabym spokojnie dorobić startując w konkursie na miss mokrego podkoszulka. zachciało mi się odetchnąć świeżym powietrzem!!! Wiewiór smacznie sobie chrapał w swoim przeciwdeszczowym kokoniku, a ja klnąc na czym świat stoi, testowałam swoje kalosze. sam w sobie wynalazek genialny. przy odrobinie szczęścia przynajmniej stopy ma się suche. a to, że spływa z peleryny na spodnie, a ze spodni do cholewki, to już insza inszość. stan polskich chodników wyklucza używanie parasola - jedną ręką nie da się prowadzić wózka bez groźby utknięcia w pierwszej lepszej dziurze. i żeby tak jeszcze kierowcy zwalniali przez kałużami, ale nie. zawsze znajdzie się idiota, który ochlapie Cię od stóp do głów brudną breją. jak nie kijem go, to pałą.