listopad za oknem nie nastraja zbyt pozytywnie, trzeba więc się ratować, jak się da. jedni jadą do ciepłych krajów, drudzy zadowalają się kinem/ shoppingiem/kawą/ batonem/_______, a jeszcze inni idą do fryzjera i pozwalają mu zaszaleć. a potem...
no właśnie. mam mieszane uczucia. nie to, żebym była specjalnie mentalnie przywiązana do swoich włosów - nie. zdecydowanie nie należę do kobiet, które latami nie zmieniają fryzury, bo 'mąż im nie pozwala'. бред. nie boję się zmian? też. włosy nie ręka, kiedyś odrosną. 'kiedyś' - dobrze powiedziane. tym razem jednak nieprędko.
pocieszam się, że do pierwszego mycia będę wyglądać PRAWIE jak wczesna Linda Evangelista. PRAWIE. a później to się zobaczy. może wreszcie zainwestuję w kapelusz? e - na pewno nie będzie tak źle. w końcu strzygł mnie niezawodny Tomek... i tyle się przy moich lokach narobił i naskakał, że trudno mi było powstrzymać śmiech (przez łzy). przecież sam mówił, że to będzie fryzurka prosta i ŁATWA w utrzymaniu. hmmmm. coś mi się tu nie zgadza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz