MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 30 stycznia 2011

I got a big ego, such a huge ego !

znów na fali pozytywnej energii - dziecko cudownie ozdrowiało (puk puk!) - radujmy się wszyscy! nic tak nie nastraja na plus, jak 36.6 na czytniku termometru. i jeszcze uśmiech prezentujący uroczą szparę a'la Karolak między górnymi jedynkami.
i nic to, że sama przesiadłam się na Gripex max, bo cholerstwo z Aleksy spełzło na mnie. tygodniowy stres zrobił swoje i czuję się niewyraźnie. nie ważne - nic mi nie będzie - jak mawiał Szwagier, złego diabli nie biorą.
dziś też pierwszy raz zrozumiałam, że powtarzanie jak kataryna działa! do tej pory wydawało mi się, że gadam jak kretynka -wszystko w dwóch językach i do znudzenia. staram się mówić najpierw po polsku, potem po rosyjsku to samo. dziś jakoś się zagapiłam i wypaliłam frazę tylko po rosyjsku, a Wiewiór poszedł i zrobił dokładnie to, co chciałam!!!!!! mam ochotę krzyczeć jak Marcinkiewicz YES! YES! YES!, tyle, że to ... kolejny język... chwilowo ręce mi z majtkami opadają przy dwóch. wieczorami mam ochotę nie mówić wcale, nie mówiąc już o myśleniu.
moja mama ma rację - na tak zwany błyskotliwy sukces pracuje się ... latami :)

piątek, 28 stycznia 2011

hot & cold

wczoraj prawie otwarłam szampana - Wiewiór odzyskał chochliki (czy jak tam się toto nazywa) w oczach i nawet prawie wylał całą zawartość butelki oleju na podłogę w kuchni. nieco się jednak pospieszyłam - dziś rano powtórka z rozrywki: temperatura, brak apetytu itd.
teraz po kolejnej wizycie u lekarza odsypia swój wiewiórzy stres. mój chowa się w żołądku - nie mogę jeść, spać i stale chodzę koło łóżeczka na palcach, sprawdzając czy Turkuć oddycha i jaką ma temperaturę. od poniedziałku przesunęłam już sprzączkę od paska w spodnich o 2 dziurki. gdyby nie powód, to chyba bym padła ze szczęścia, a tak padam z nerwów i bezsilności.
Boshe - ja już nie będę narzekać! a niech rozrabia, nich niszczy, psoci i denerwuje mnie do granic możliwości. tylko niech będzie zdrowa!!!!

środa, 26 stycznia 2011

to jest dzień na 'NIE' - NIEch się dzieje, co chce!

dzień na 'NIE' i z serii 'bez kija nie podchodź'. denerwuje mnie wszystko bez wyjątku i nic nie jest w stanie mnie z tego stanu wyciągnąć. a więc faza zołzy. a nawet o level wyżej - wrednej zołzy.

chyba kupię sobie gruszkę - taką dla bokserów. mam w sobie tyle energii (niestety negatywnej), że mogłabym zasilić prądem wioskę.

wtorek, 25 stycznia 2011

back to black

tygodniowy czas mojej twórczej impotencji zbiegł się z chorobą Wiewióra. biedaczysko złapało jakiegoś wirusa i czynnie ćwiczy mnie w cnocie cierpliwości. wszyscy pocieszają mnie, że to i tak sukces, bo w sumie pierwszy raz mała jest chora, a ma prawie 15 m-cy. wiem.... i wiem też, że nie sposób ustrzec dziecko przed wszystkim. tak więc pozostaje mi tylko słuchać rad lekarza i wytrwale znosić fochy biednego małego Stworzonka.
równolegle dopadła mnie też faza na sprzątanie, której ofiarą padły moje ciuchy - skąd to WSZYSTKO się u mnie wzięło?!!!? całe szczęście, że z pomocą przyszedł mi Krejzol i zaopiekuje się tym całym dobrem doczesnym.
eh - wracam na ziemię - czas obetrzeć nos Wrednemu.

wtorek, 18 stycznia 2011

[sex] on the beach

po wczorajszej eksplozji słońca (przynajmniej w krk) dziś znów powrót listopada. z nieba siąpi,pod nogami dogorywające resztki śniegu, kałuże i ... plaża!
tak - ja też byłam w szoku. Planty, gołębie, studenci i ... tony piachu na alejkach. naoczny dowód walki naszego miasta z zimą. super - jestem za. ale... yyyy... gdzie ta zima? ja wiem - pewnie radni & służby miejskie chcieli krakowianom dać trochę lata w środku stycznia - jakże chwalebnie! szkoda tylko, że chodzić/jeździć się po tym nie da. efekt wzmacniają jeszcze leżące wszędzie malowniczo psie koopy zmuszające mnie i wózek do czegoś w stylu slalomu -giganta.


i znów nasuwa się kultowe już 'prawie', które robi wielką różnicę.

sobota, 15 stycznia 2011

opowieść o tym, jak Wiewiór dom w perzynę obracał

Wiewiór, gdyby oczywiście mógł, łaziłby i po suficie. a że nie może - co oczywiste, bo latać dzięki Bogu nie umie - demoluje inne dostępne powierzchnie. na tym etapie rozwoju jest jak hybryda szarańczy z mrówkami faraonkami (jak już pisałam ...chyba): wszędzie jej pełno, a nadążyć za nią trudno. bo komu dorosłemu by przyszło do głowy chować się pod fotelem (jakieś 15 cm przestrzeni wolnej), używać jako stołeczka odwróconego garnka (nie dbając o jego zawartość), lub dla przyjemności wyjąć z umywalki sznur wylewający właśnie wodę z pralki? eh... przykłady mnożą się w mojej głowie jak króliki i każdy - po czasie oczywiście - wywołuje uśmiech na twarzy. najgorzej, że karcąc rogatą duszę muszę zachować powagę - uśmiech i zakaz = sprzeczny przekaz.
dobra - koniec kazania na dziś. jutro przecież muszę skoordynować wyjście do kościoła, gotowanie dla Wrednego i wizytę u Zoozi.
amen.

piątek, 14 stycznia 2011

APEL

dziś krótko, ale na temat.
KOCHANI WŁAŚCICIELE PSÓW - SPRZĄTAJCIE PO SWOICH PUPILACH. ZRÓBCIE TO DLA DOBRA WSPÓLNEGO I MOICH BUTÓW.

Z GÓRY DZIĘKUJĘ!

M.

środa, 12 stycznia 2011

NEW'anse

nadal porażona (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) popularnością tego bloga, jestem winna Szanownym CzytelniKOM/CZKOM (niepotrzebne skreślić)kilka słów wyjaśnienia.
tak właściwie i pierwotnie blog został stworzony dla znajomych w celach informacyjnych. po co pisać kilkadziesiąt różnych maili o tym samym? kto chce - poczyta. kto nie - też super. od marca do czerwca 2008 i koniec. zdjęcia, wrażenia - przygoda. bez ślubów, dzieci, dylematów 'gdzie dom mój?'itd.
i tu pojawiła się miłość. nieplanowana, nie od pierwszego wejrzenia, ale jedyna i prawdziwa, która z 'Moskwa - nigdy więcej!' zrobiła 'kiedy do Moskwy?'. a potem nieco nieoczekiwanie z Dwojga zrobiło się Troje... trochę za wcześnie, bo tyle jeszcze planów, miejsc do zobaczenia no i te koszmarne wizy. pierwsze dni z Wiewiórem nie miały dla mnie nic wspólnego z -jak to ujęła Bridget Jones- 'małą różową istotką do kochania'. taaaaaaaaaaaaa. brak snu, płacz dziecka, chroniczne zmęczenie, ale przede wszystkim mój bunt i depresja. wszystko tak nowe i inne, a czasem straszne - to żywa istota, a ja nic o dzieciach nie wiedziałam. brrrrrrr!
teraz wiem i czuję, że najgorsze za mną. i mogę z dumą powiedzieć, że dojrzałam do macierzyństwa. bo ono wcale nie zaprzecza byciu przede wszystkim kobietą. dla siebie również - nie tylko mamą, ale też żoną, koleżanką itd.
tak więc tematyka bloga całkowicie się zmieniła i pewnie nie wszystkim się to podoba. ale jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało czas zmienia nas i to, co dzieje się obok.
co będzie dalej - nie wiem, ale pocieszające jest to, że nikt nie wie. a więc czego się bać? :)

niedziela, 9 stycznia 2011

SENTencje

ileż radości potrafi sprawić słońce! nawet jakby zima mniej 'boli'. chociaż czemu ja się skarżę - dzięki zimowym temperaturom cały świat nie obejrzy tragedii grzywkowej. niestety w mojej wersji grzywa jest piękna - bo prosta - jedynie dzięki cudownym rękom Tomka, mojego fryzjera. teraz, po myciu, przypomina bardziej coś między miotłą, a skrobaczką do kaloryferów. sama chciałam? WHY!!!!!!!!!!!!!!!???????????!!!!

morał? stary, jak świat - za głupotę trzeba płacić.

a poza tym, to świat pędzi dalej. i dobrze.
kolejny finał WOŚP prawie na finiszu. już drugi raz wrzucając do puszki pieniądze, myślę, że - puk puk w niemalowane - oby nam się pomoc Owsiaka nigdy nie przydała. i niech Toruń nadaje, że złodzieje - moje dziecko ma sprawdzony dzięki Wam wszystkim słuch. mamy to na piśmie z odpowiednią naklejką. dziękuję.

piątek, 7 stycznia 2011

ciocia Dobra Rada

jestem prawie na 100 % pewna, że w każdej rodzinie jest taka osoba - nazwijmy ją Ciocia Dobra Rada (CDR). zna się na wszystkim lepiej od każdego, wszystkich poucza i to zawsze tonem protekcjonalnej wyższości.
wie lepiej jak opiekować się dzieckiem - 'ależ nie przesadzaj, na pewno nie płacze całą noc, wydaje Ci się, bo jesteś histeryczką'; jest wprost ekspertem od opieki nad osobą starszą - 'spokojnie, wycisz się, nie denerwuj, trzeba być wyrozumiałym, każdego z nas może spotkać ten los' itd. jest tak nieomylna i doskonała, że aż się człowiekowi w kieszeni nóż otwiera... bo my tacy nieidealni. tak omylni. zawsze błądzący.
CDR ma sterylnie czyste mieszkanie, sama piecze wszystko (nawet chleb) i nie ma co wymieniać dalej, bo przecież jest Chodzącym Ideałem. nie to, co inni, nie to, co my.

i jest mi nieco wstyd, bo po lampce białego wina uciekła mi błyskotliwa puenta. i nie piekę chleba. ani nawet tortów. tylko kruche paluszki do piwa. z kminkiem.

wtorek, 4 stycznia 2011

gwiezdny pył

dziecko nauczyło mnie zauważać i wykorzystywać cudy. dziś na przykład udało mi się podczas cudu dłuższego 'snu pozupkowego' Aleksy posprzątać dwie (!!!!!!!!!!!!AŻ!!!!!!) półki.
warstewka kurzu starannie ukryła - że się tak wyrażę - namacalne wspomnienia. bilety z wileńskiego trolejbusu, pocztówkę z Pragi od Mishy, przewodnik po Petersburgu, plan Kremla... mogłabym tak wymieniać do rana. i dlatego właśnie nie lubię porządków - trzeba zdecydować co ocalić od zapomnienia, a z czym się rozstać, bo na wszystko miejsca nie starcza. w moim wymarzonym M2 będę mieć wielgachne pudło na takie pamiątki... jeśli oczywiście przetrwają kolejne sprzątania - sic!
i tu zaczyna majaczyć odpychane rękami i nogami widmo nieuchronnej decyzji - Dom 1 czy Dom 2? gdzie? kiedy? pobyt w Moskwie dał mi szansę na poznanie smaku samodzielności... i chociaż ja kocham ten nasz Bangladesz krakowski - mały metraż, wąskie futryny i domową atmosferę, chciałabym już być na tzw. swoim...... marzenia.
eh, nie będę nudzić - posłucham Brodki.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

[lol]

nigdy nie wątpiłam, że nowa fryzura dodaje kobiecie pewności siebie. tym razem jednak efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
ale do puenty. mam grzywkę. tak. ja. po raz pierwszy od... hmmmmmm... dawien dawna - ostatnim razem widnieje na zdjęciach, gdy mam jeszcze braki w uzębieniu mlecznym. a tu proszę: patrzę w lustro i widzę kogoś obcego. nie zrozumcie mnie źle - grzywa jest fantastic, ale... TO NIE JA!!!!!!!!!! najbardziej jednak rozśmieszyło mnie, że pan w recepcji u fryzjera raczył mnie nie zauważać gdy wchodziłam, a gdy grzywka i ja płaciłyśmy ...podrywał mnie! jeszcze w lekkim szoku wsiadam do taryfy, a tu taksówkarz lat 28 może, patrząc na mnie łakomym (tak!) wzrokiem wali prosto z mostu: 'a gdzie panienka (!!!???!!) była na Sylwestra?'. odczepił się dopiero po wzmiance o dziecku - mąż nie zrobił na nim wrażenia.
ja się tu broń Boshe nie popisuję, nie przechwalam itd. tylko tak zwyczajnie, po ludzku mnie olśniło: mała zmiana, a cieszy. do pierwszego mycia, ale jednak.

sobota, 1 stycznia 2011

first

postanowioną poprawę należy zacząć od 'natychmiast/zaraz', bo inaczej nie zadziała i będzie odkładana na kolejne 'jutra'.

tak więc jestem - 01.01. 2011 - z nowym postem.

styczeń, jak co roku, jakoś tak samoistnie zmusza do refleksji i wszelkiej maści bilansów. czas na mój.
- na własnej piersi wyhodowałam jęcząc i narzekając 14 miesięcznego Wrednego Wiewióra, który biega, jest gorszy od faraonek - wszędzie wlezie, ale nie zamieniłabym go na nic i kocham nad życie;
- byłam po ponad roku przerwy in Russia. całymi dniami sama z dzieckiem. i żyję! szacun dla mnie ;);
- dojechałam na jedno wesele z planowanych 5-ciu;
- chorowałam raptem 1 (jeden!) dzień z 365;
- myślę, co dalej....

dziś widzę tylko plusy. i niech tak pozostanie.