MOSCOW CITY, RUSSIA

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Staring at the sky and dragging my two feet

tegoroczny sezon urlopowo - wczasowy uważam za rozpoczęty.
co prawda pogoda nagle zmieniła orientację i nie jest już nawet wiosenna, ale za to korki są mniejsze: kto żyw wyjeżdża na daczę.
co roku mnie to śmieszy. wiosna i początek lata to jedyne miłe i znośne miesiące w Moskwie, ale i tak większość jej mieszkańców tradycyjnie wyprawia się za miasto, gdzie zostaje - przy dobrych wiatrach - do końca września. place zabaw pustoszeją, tłumy rzedną i nawet w metrze nie tak tłoczno.
chociaż z drugiej strony ... w tym szaleństwie jest metoda. sama przecież planuję wrócić do Polandu na lato. a więc może przemawia przeze mnie zwykła zazdrość? pewnie w jakimś sensie tak. nie ma to tamto. czas dorobić się daczy. kiedy? w bliżej niesprecyzowanym kiedyś. ciekawe tylko, co na to Misha.

czwartek, 26 kwietnia 2012

There's a lady who's sure all that glitters is gold

no to mamy w Moskwie upał. no dobra - może nieco przesadzam, ale w tym roku jeszcze nie było tu tak ciepło. w cieniu 23.
mam wrażenie, że wszyscy mają już dość zbyt długiej zimy i dlatego kombinezony poszły w odstawkę, a na ulicach królują krótkie rękawki. co odważniejsi panowie koło 20'tki od tygodnia noszą krótkie spodnie. Panie przerzuciły się zaś z kozaków na niebotycznych szpilach, na równie ekstremalne sandałki, zwane tu uroczo 'bosonozhkami'.
za oknem wesoło ćwierkają ptaki, drzewa się zazieleniły i śmiało można by rzec, że nawet tutaj może być miło. lubię wiosnę. lato - szczególnie w Moskwie, mnie męczy. za ciepło, za duszno, burze i częste bóle głowy.
a tak wreszcie można zrzucić zimowy przyodziewek w stylu 'bezdomny z Centralnego' i ... no właśnie. jakoś tak dziwnie bez czapki, rękawiczek i dwudziestu warstw ciepłych szmat. i kurcze znowu trzeba golić nogi...
tak źle i tak niedobrze.
ale co tam: WIOSNO, NAPIER...!!!!!

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

I know that he loves me cause it's obvious

nadeszła wiekopomna chwila: Wiewiór - z braku przedszkola - poszedł na zajęcia.
chyba jestem hipokrytką, bo jeszcze jakiś czas temu uważałam to za zbędny nonsens dla znudzonych dziećmi mam. ostatnio jednak zmieniłam zdanie, gdyż dopadła nas proza życia.
W Domu 1 nigdy nie jestem jedynym opiekunem, bo są Mama, Babcia, czasem Wujek Jaja i nigdy Wiewiór nie jest sam na sam ze mną non stop. W Moskwie same jesteśmy jakieś 16 h na dobę i mamy czasem siebie dość. nawet, jeśli często i dużo spacerujemy, bawimy się na placu zabaw, czy odwiedzamy znajomych.
nie sądziłam, że będzie mi z tym źle, ale jednak: już nie wystarczam Wrednemu. owszem, 'mama' jest najważniejsza, ale już nie niezastąpiona. moja nieśmiała Wiewióra coraz chętniej chce się bawić z dziećmi i robić to, co one razem z nimi. kiedy mówię jej 'chodź już, idziemy', macha mi ręką i mówi: 'papa!'. tak... mam sobie pójść. oczywiście nie za daleko, ale jednak.
dziwne. czekałam na taki moment, jak na zbawienie, a teraz ...

wtorek, 17 kwietnia 2012

The dog days are over The dog days are done

jak mówi rosyjskie przysłowie 'będzie i na naszej ulicy święto': słupki rtęci podniosły się do niewiarygodnego wręcz pułapu około 20 stopni!!! NA PLUSIE!!! mało tego, synoptycy przewidują w tym tygodniu - uwaga uwaga - upały!!!
tak tak. Rosja to kraj cudów.
i w końcu przyznano mi pobyt czasowy. mała rzecz, a cieszy. nie byłabym jednak sobą, gdybym nie widziała jednego 'ale'. owszem, fajnie, że wreszcie to ja zdecyduję czy i kiedy, oraz na ile będę wracać do Polandu. i to jest ok. sęk w tym, że ja ... najzwyczajniej na świecie nie przepadam za Moskwą. i o ile życie na walizkach od jakiegoś czasu jest koszmarem, o tyle Dom 2 nie jest moim miejscem na ziemi. czyżby los zdecydował za mnie?
pal licho ja, jakoś tę Rashę zniosę. mówi się trudno (+ klnie się na czym świat stoi i czasem łapie depresję), ale żyje się dalej. gorzej z Wiewiórem.
moje wszystkożerne dziecię ma w Moskwie szlaban na ... stop. łatwiej wymienić na co nie ma. a więc na gotowane i zapiekane. wara od świeżego i czerwonego. w PL'u nawet mi się nie śni po lekarzach chodzić, a tu nieomal codziennie latamy do dermatologa, bo Wredny niebezpiecznie szybko zaczął się upodabniać do biedronki. cały w kropki, z tą różnicą, że jego są czerwone. pociesza mnie fakt, że to nie jakaś zaraza, ale alergia pokarmowa...
ech... takie tu mamy warunki ekologiczne, że jak nic, już niedługo Wiewiór zacznie świecić. a my wraz z nim.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Cause that truth hurts and those lies heal

jak ja lubię takie niespodzianki. szczególnie tu, gdzie jako obcokrajowiec czuję się nieco bezradna w walce z systemem.
przedszkole, które do którego zimą przyjęto Wiewióra już nas nie chce, bo nagle zrobiło się popularne i atrakcji typu tłumaczone dokumenty im nie potrzeba. i znów wszystko trzeba zacząć od początku i liczyć na to, że gdzieś jeszcze w okolicy jest wolne miejsce. szanse marne. każda mama chciałaby albo do pracy wrócić, albo ją znaleźć. albo zwyczajnie odpocząć i pomyśleć co dalej.
a ja ... przez te ciągłe rozjazdy trudno określić horyzont i cokolwiek planować. ha!! planować - dobry żart. opanować i ogarnąć ledwie jest jak i kiedy. 3 miesiące to wcale nie tak dużo, jak by mogło się wydawać i ledwie człowiek walizkę wypakuje, już trzeba myśleć o powrocie. a tu czas najwyższy wybierać ... szkołę.
jeśli ktoś nieopatrznie pozazdrościłby takiego urozmaicenia życia - odradzam. to jest ciekawe i zabawne na krótką metę. owszem - nie nudzi mi się. wolałabym jednak wiedzieć, gdzie jest/będzie mój DOM. już bez cyferek i uzależnienia od wizy.

sobota, 7 kwietnia 2012

WIELKANOCnie

obrazek: z internetu.

ks. Jan Twardowski

Baranku wielkanocny

Baranku wielkanocny coś wybiegi z rozpaczy
z paskudnego kąta
z tego co po ludzku się nie udało
prawda że trzeba stać się bezradnym
by nielogiczne się stało
Baranku wielkanocny coś wybiegł czysty
z popiołu
prawda że trzeba dostać pałą
by wierzyć znowu

1982

czwartek, 5 kwietnia 2012

Everywhere you go you always take the weather with you

bajan kwietniowy :)

z okazji Wielkanocy ulepimy sobie bałwana i to chyba stanie się naszą nową tradycją. koszyczek, jajka i bałwan. baranka nie będzie, gdyż z przyczyn technicznych nie zniósł dobrze podróży. tłok szkodzi. nadmiar też.
ulepienie delikwenta na zdjęciu było nie lada wyczynem. wody, błota i śniegu po kostki, wiatr taki, że drzewa się uginają. ale czegóż to się nie robi dla dobra nauki.
- 'Aleksandro, co można robić w zimie, jak spadnie śnieg?'
- 'Bajan!'
jakoś tak mało świątecznie tu u nas w Rashy... dobrze, że Mama zrobiła mi pasztet, bo teraz to tylko wyjmę z zamrażalnika i cyk, gotowe. brak sernika jakoś muszę przeboleć.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Now you're just somebody that I used to know

w Mordorze zima.
oczywista oczywistość.
pomysł na wieczorny lot sam w sobie nie jest zły. nie trzeba za długo czekać na przesiadkę i Wiewiór nas nie zagryzie na amen. gorzej, że - chyba z nadmiaru wrażeń - biedny Wredny dostaje gorączki i aż żal na niego patrzeć.
lądujemy przy silnym wietrze na zaśnieżonym lotnisku. nie da się ukryć, że przylecieliśmy na wschód. zmęczeni i ledwo żywi padamy gdzieś koło 3 nad ranem. następnego dnia nie jestem w stanie otworzyć oczu. rozleniwiłam się i 5 godzin czasu nie już mi nie wystarcza do wyspania się. po śniadaniu pędzimy do lekarza, bo do temperatury dołącza wysypka. zachciało mi się prać wiewiórcze ubranka w proszku dla dorosłych!!! zdecydowanie nie polecam i przestrzegam przed tego typu zakusami. ale ruch w interesie musi być.
a teraz susząc buty i kombinezon czekam na wiosnę. tubylcy twierdzą, że powinna przyjść po 15'tym. świetnie. oby kwietnia.