MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 29 listopada 2009

stuck in the moment



obecnie jesteśmy na etapie walki z 3-tygodniową szantażystką. trudno w to uwierzyć, ale tak jest. maluchy potrafią doskonale okręcić sobie rodziców (domowników) wokół palca. z ciężkim sercem wpycham jej do buzi zatyczkę (patrz: smoczek), zamiast piersi/butelki. Aleksandra je jak smok i prawdopodobnie się przejada. a w czasie karmienia po prostu sobie śpi. eh.
dzięki niej wiem, a raczej przypominam sobie, jak wygląda wschód słońca i dlaczego tak wcześnie ;).
wczoraj, gdy usnęła, udało nam się wybić do GK po leżaczek dla niej. tłumy ludzi w sklepach, na parkingu, na ulicach. i nagle olśnienie: przecież to andrzejki. wow. teraz tego typu rozrywki mnie nie dotyczą. podobnie jak bieganie za prezentami na Mikołaja. w tym roku nie mam (i nie będę raczej mieć) nic dla nikogo. co ja chciałabym dostać? jedną, przespaną cięgiem noc. nic więcej.
no... może. dożyć momentu, kiedy będę szła z Wiewiórem za rączkę. jak najprędzej.

wtorek, 24 listopada 2009

nabici w butelki

dzień w stylu Bollywood - raz świeci słońce, raz pada. czyli jak w kwietniu ;)
Wiewiór śpi w swoim koszyczku. co chwilę zakradam się na palcach i patrzę na nią. jest taka maleńka i bezbronna. aż boję się ją pocałować, by się nie zbudziła. bo przecież ma/powinna spać co najmniej 2 godziny między karmieniami. znów faza z zegarkiem - heh.
na suszarce schną jej maleńkie ubranka, na szafie leży wanienka, w kuchni pełno butelek i smoczków.
i ten charakterystyczny zapach niemowlaka i jego jedwabna skóra... i te pucate policzki :) - zjem w całości.

poniedziałek, 23 listopada 2009

I'm: a child / a mother / wife / lover

korzystam z chwili spokoju (puk puk). patrzenie na zegarek jest już u mnie chorobliwe. ile śpi? a śpi? czy uda mi się wyskoczyć na spacer? umyć włosy? odetchnąć? boję się przyłożyć głowę do poduszki - to działa na Aleksandrę magicznie- natychmiast się budzi.
kiedyś spałam tak mocno, że mogłyby przy moim uchu walić armaty, a ja i tak bym nie podniosła powieki. teraz jestem czuła na najmniejszy szelest kocyka, piśnięcie i oddech.
day by day
i hmmm - chyba zamieniam się w galeriankę - tylko tam udaje mi się dotrzeć w ciągu moich magicznych 1,5 h :). tyle, że teraz odwiedzam nieco inne sklepy... i już się dorobiłam zniżki w Smyku.
вот оно чё ...

sobota, 21 listopada 2009

Rome wasn't built in a day

I could stay awake just to hear you breathing
Watch you smile while you are sleeping
Far away and dreaming
I could spend my life in this sweet surrender
I could stay lost in this moment forever
Well, every moment spent with you
Is a moment I treasure

I don't wanna close my eyes
I don't wanna fall asleep

zmęczona i pełna wątpliwości. czy to co i jak robię jest ok? trochę sama się nakręcam - przecież trzeba czasu.
i tęsknię za Mishą... ale Święta tuż tuż - Krejzol ubierał przecież choinki w Galerii :)

czwartek, 19 listopada 2009

szeptem i na palcach

już dwa tygodnie jesteśmy razem. tydzień w domu. dzień podobny do dnia, ale jeszcze nie udało nam się wypracować rytmu. a to na klatce remont generalny, a to Wiewiór za mało zjadł, a to w pokoju za ciepło. dziś pierwszy raz ubrałyśmy ją w kombinezon - misia i spała przy otwartym oknie. czyli do przodu.


ciekawe, czy zdążę do lekarza? hmmmmmmmm....

środa, 18 listopada 2009

każde kolejne jutro

nigdy nie sądziłam, że mój śpiew (yyy... jeśli można to nazwać śpiewem) kogoś może uspokoić. a jednak - Aleksandra dała się dziś udobruchać czymś, co z grubsza uszło za kołysankę. biedne, małe Stworzonko :)
rano, gdy śpi, załatwiam swoje sprawy - wychodzę, spaceruję, oddycham świeżym powietrzem. z perspektywy oglądam /podglądam moje dawne (sprzed 9 m-cy i dwóch tygodni) życie. kiedy miało się więcej czasu dla siebie, niż dwie godziny między karmieniami. kiedy nie bałam się irracjonalnie, gdy zapadała ciemność.
a od jutra załatwiam becikowe. będzie na patyczki do uszu :>.
a potem znów będę dodawać o siebie kolejne jutra i patrzeć, jak Wiewiórcia rośnie.

wtorek, 17 listopada 2009

la vida loca

Aleksandra śpi. oddycha miarowo, spokojnie. czasem tylko przez jej buzię przebiegnie grymas, gdy śni jej się coś złego. lub uśmiech, gdy jest szczęśliwa.
rano, po karmieniu, udało mi się wyskoczyć na World Press Photo. wrażenia? w biegu. i żeby komórka nie zadzwoniła, że Wiewiórcia się obudziła i chce jeść. zdjęcia piękne, czasem wstrząsające, pełne krzywdy ludzkiej, bólu i niesprawiedliwości. a ja narzekam, że dziecko mi nie zasypia natychmiast po jedzeniu.

(idę sprawdzić, czy śpi)

tak :)

i jeszcze jedna zmiana. pory karmienia i mycia Wiewióra nie grają z różnicą czasową między Krk, a Moscow City. teraz rozmawiamy szeptem i- rano, gdy wierci się po śniadaniu. ale przynajmniej wiadomości dobre - może przyjedzie przed Świętami... może.

poniedziałek, 16 listopada 2009

stąpamy razem po niepewnym gruncie


to tak w skrócie o pierwszych dniach macierzyństwa. kiedy wszystko jest nowe, dziwne i niepewne. kiedy zdajesz sobie sprawę, że zmieniło się wszystko i boisz się nieznanego.
to nie jest tak, że jestem nieszczęśliwa - broń Boże!!! po prostu jeszcze trwa proces oswajania się. krok po kroku, karmienie po karmieniu, przewijanie itd. i za każdym razem, gdy się uda - ulga i spokój. a gdy coś nie gra (np. Wredny nie zasypia natychmiast itd) - poczucie porażki osobistej. przesada? raczej nie. przecież to kolejna presja - musisz być doskonała na każdym polu, więc na tym też. ale prawda jest taka, że tylko na filmach i zdjęciach niemowlak w domu to same cudowne chwile. w realu? z każdym dniem lepiej, ale początki - wymażmy je z pamięci :)
ale gdy na Nią patrzę, kiedy uśmiecha się przez sen, lub zasypia mi na rękach, myślę: dzięki Ci Boże.
będzie inaczej.
to prawda.
ale czy to źle?

niedziela, 15 listopada 2009

śpij kochanie, śpij

pobożne życzenie? w nocy - tak. cóż - uczymy się siebie. i przybieramy na wadze - znaczy Wiewiór, nie ja ;)
później: mężczyźni wyjechali - Misha do Domu 2, Jerzy na szkolenie. a my, kobiety mamy pilnować ogniska domowego (lub coś w ten deseń).
dzięki Bogu, że wyszło słońce - lżej pogodzić się z kolejnym odliczaniem dni do następnego przyjazdu M. tak więc czekamy z Wiewiórem na święta. brzmi kosmicznie, prawda? ale może to nie tak długo - w sklepach pojawiły się świąteczne dekoracje. i znów koło 6'tego grudnia zagrają 'Last Christmas' ....
ciekawe, czemu nienawidzę pożegnań.
zbyt dużo emocji, zbyt mało dni, czasu, by przywyknąć. nawet do diety dla karmiących mam. i odejść od zmysłów by nie zwariować ;)

sobota, 14 listopada 2009

I've got the girl


i jesteśmy już we troje.
mężczyzna,
kobieta,
i dziecko.
plus nocne wstawanie, pieluchy i odbijanie po jedzeniu. i dużo ciepłego i puchatego :))))

środa, 4 listopada 2009

pobożne życzenia

przyznaję bez bicia - jestem marudna i nie do zniesienia. czyżby sygnały zwiastujące rychłe wybcie godziny 0? pewnie tak.
nieco mnie bawi (z dużą domieszką irytacji) określenie 'stan błogosławiony'. grrrr!!! w sensie metaforycznym coś w tym jest - niezaprzeczalnie. ale w praktyce .... w praktyce skłaniam się bardziej do wariantu 'stan odmienny'. a co do wersji 'czuć życie pod sercem' - może jestem nieczuła/zgryźliwa/dosadna (właściwe podkreślić) , ale ...ja je (owo Życie) czuję raczej pod żebrami i w okolicach pęcherza.
później:
zapomniałam o tytułowych pobożnych, a są to:
- kawy!!!!!!!!!!!!!!!!
- spać na brzuchu
- dopiąć guziki ( choćby jeden!) kurtek
- iść szybciej, niż ślimak
- kilka mniej cenzuralnych ;)
- ____________
tak - oto pragnienia egoistki. nigdy nie twierdziłam inaczej.
a w Rosji dziś święto - wypędzenie Polaków z Kremla. Fasolko - dziś jeszcze nie Twój dzień - oki? nie damy się!!!!

poniedziałek, 2 listopada 2009

coolKULKA i ________grypa

Żeby nie zwariować siedząc na mojej kochanej bombie zegarowej (patrz -: Kulka = Fasolka), spaceruję. jasne, że powoli i bardzo blisko. ale zawsze to lepsze od nerwowego czekania i wyszukiwania nieistniejących symptomów
a) porodu
b) grypy
co do wariantu nr 2, to winna jest babcia, która nasłuchała się o rzekomej epidemii i doprowadza mnie do białej gorączki (a jednak :>) ciągłymi pytaniami jak się czuję i czy nie mam dreszczy. taaaak. nadopiekuńczość - z cyklu 'jak ja, to uwielbiam'. trzeba uważać. to oczywiste. ale jak mam zachorować, to i tak zachoruję, prawda?
prace orne na dziś zakończone- umyłam włosy. proszę się nie śmiać. to wielkie wydarzenie dla Fasolki, a dla mnie wysiłek na miarę wykopania kanału. heh, normalnie człowiek tego nie zauważa - prosta, ba- banalna czynność.
gorzej, że skończyły się Kit Katy i dżem morelowy. i czym ja przekupię Fasolkę, żeby choć na chwilę przestała pływać?

niedziela, 1 listopada 2009

jazda bez trzymanki

Pierwszy raz od ślubu byłam dzisiaj w 'naszym' kościele. wtedy był lipiec. dziś pierwszy listopada.
wychodzi, że wszystkie ważne dla nas daty przypadają na L-miesiące: cywilny - w lutym, kościelny - w lipcu, narodziny Fasolki - wypadną jak by nie było w listopadzie. L-ka to potocznie nauka jazdy. a my uczymy się życia na własnych kursach.
ale wracając do kościoła .... zabawne. w dzień ślubu idąc do ołtarza nie widziałam nikogo. z nerwów. nie zarejestrowałam kto był, a już gdzie siedział - kosmos. i jedno marzenie- nie zemdleć. a jeśli już, to jak upaść, żeby nikt nie zauważył. głupie? nie. człowiek zaczyna normalnie oddychać dopiero jak spada na niego deszcz monet i widzi znajome, uśmiechnięte twarze.
wspomnienia ... oby jak najwięcej takich - pozytywnych.
a - i jeszcze jedno słowo na 'l' - любовь. bez tego 'l' nie byłoby innych :)