MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 13 kwietnia 2014

and please don't tell me perhaps perhaps perhaps

wiedziałam, że nie będzie lekko.
gdzieś w podświadomości tkwiły wspomnienia, które usilnie starałam się te 4, 5 roku wymazać. zmęczenie, niepewność, bezsilność i koszmarna huśtawka nastrojów.
nie, nie jest tragicznie. czasem zwyczajnie brakuje mi sił i cierpliwości. raz do Olgi, raz do Aleksandry. najmłodsza baba w naszym składzie jest generalnie dzieckiem spokojnym - taki Suslik (ros. suseł). jak nic jej nie dolega, to jest wręcz aniołkiem. tym boleśniejsze są więc dla mnie chwile, kiedy coś jej jest, a ja zachodzę w głowę o co biega. i liczę - wręcz histerycznie - każdy kolejny dzień, który dodajemy do jej metryki. jest ich - tylko lub aż - 55.
a Wiewiór... eh... no różnie to bywa. są momenty, kiedy mam ochotę ją wystrzelić w kosmos, albo chociaż wyprawić Koleją Transsyberyjską... w jedną stronę. wiem, że jej teraz bardzo ciężko, bo nie jesteśmy już tylko dla siebie, do czego przywykła. złe samopoczucie Suslika najczęściej odbija się na Wrednym, bo zamiast jej np. czytać, muszę uspokajać małego wyjca.
tak, chciałam tego dziecka jak niczego na świcie. tak, wariowałam, kiedy test znów pokazywał jedną linię. tak, bardzo źle zniosłam te 37 tygodni, bo trzydniowe migreny z wymiotami przez bite 6 miesięcy, bo przedwczesne skurcze, bo Wiewiór nie chciał zrozumieć, że ja nie mogę robić tego, co normalnie nie jest dla mnie problemem. tak, liczyłam na to, że tym razem to będę opanowana i spokojna i dam sobie sama ze wszystkim radę.
a guzik z pętelką.
póki co przechodzimy na butlę, bo za bardzo chciałam karmić piersią. terror laktacyjny chyba odebrał mi mózg, bo byłam gotowa rzucić wszystko i przystawiać Susła do piersi co chwilę. 'przebudzenie' przyszło, dzięki Bogu, szybko, w postaci Wiewióra, który ze łzami w oczach powiedział:
- Mamo, jest już 11'ta, a Ty nie dałaś mi śniadania.
normalnie Matka Roku.