MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 16 kwietnia 2015

Got an angel on my shoulder, and Mestopholes

znów jestem w Domu 1.
dobrze mi tu.
nie, to nie to, że tak o, wróciłam sobie, bo chciałam. nie.
musiałam, bo na wschodzie bez zmian i nie ma miłosierdzia dla roztrzepańców takich, jak ja. my. w efekcie znów żyję sobie na wizach i dzięki temu zbieram mile w LOT'cie.
był Post, miałam schudnąć. wytrzymałam bez słodyczy dwa tygodnie, a potem moja silna wola poniosła porażkę w starciu ze słoikiem Nutelli, która okazała się leżeć w spiżarni. no dlaczego pyszne rzeczy są takie kaloryczne?!?!? lubię rukolę, ale nie aż tak, żeby się nią opychać w przypływie paniki/frustracji/tęsknoty za Ojczyzną/inne. nie, co to to nie.
potem była podróż do KRK, która rozpoczęła się od epickiego rzygu Suslika w taksówce na lotnisko.  super wróżba na 9 godzin poza domem, z czego jakieś 4,5 w samolotach. dzieci wiedzą, kiedy się rozchorować: albo w piątek wieczorem, albo przed długim weekendem, albo przed świętami. zawsze.
tym razem padło na super mix trzydniówki i kolejnego zapalenia spojówek. idące nadal zęby gratis, w pakiecie. lakonicznie rzecz ujmując: super było. super.
jakby tego było mało, AEROFLOT nie puszcza bagażu do Krakowa tranzytem. oznacza to, że musimy pędzić po walizki, a potem jeszcze raz je w Wawie nadawać, piętro wyżej. obrazek jest boski: dwie wielkie walizy, wózek, Wiewiór, torby podręczne i my z rozwianym włosem, bo trzeba się zmieścić w 30 minut, żeby zdążyć. po takiej akcji pot płynie po plecach ciurkiem, a a to nie koniec historii. przed nami jeszcze kontrola graniczna, czyli wybebeszanie bagażu podręcznego, trzepanie wózka i ściąganie butów. z tego wszystkiego zgubiłam tam mój ukochany iPad, co dotarło do mnie dopiero w Krakowie.
zatroskanych uspokajam od razu. sprzęt się odnalazł cały i zdrowy.
dobra, kończę. kobieta musi być choć trochę tajemnicza, a nie tak kawa na ławę od razu.
reszta w następnym poście.