MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 31 marca 2011

Have You Heard the News Today?I'm leaving town...

stos rozwalonych po całym pokoju rzeczy boleśnie uświadamia mi, że czas na operację "Moskwa".
dobra, już prawie wszystko. ok. dołożę jeszcze tylko to.
i to.
i to.
i tamto.
oooo - to też się przyda.CHYBA.

wtorek, 29 marca 2011

sturm und drang

No i mam małą buntowniczkę na pokładzie - wszystko jest na 'NIE'. jedzenie, spanie, spacer, butelka, a nawet zabawa. Wiewiór opanował do perfekcji przeczący ruch głowy i dawaj używać go na całego. jedyne, co jest na 'tak' to jajecznica. codziennie po spacerze leci do szafki w kuchni i wyciąga małą patelnię. strasznie to wzruszające - zawsze mam ochotę ją wtedy zacałować do nieprzytomności.
piękną wiosnę mamy. szkoda mi będzie -już mi właściwie szkoda, wyjeżdżać. codziennie chodzę na długie spacery i staram się wdychać Kraków każdą komórką. planty, Wawel, Bulwary nad Wisłą... zamykam oczy i zapamiętuję szczegóły, elementy, obrazy.
tak na pociesznie Wiewiór zrobił mi piękną niespodziankę (akurat tego jej nie uczyłam): kiedy zapytałam 'gdzie jest moja córeczka?', dumna jak paw pokazała na siebie palcem. dla takich chwil warto żyć.

niedziela, 27 marca 2011

focus on: Wiewioor





zdjęcia Wiewióra dla Wytrwałych Czytelników :)


dziś dzień pod hasłem 'paluszek i główka' - nie dam rady pisać, gdyż przeciążyłam prawy nadgarstek i teraz czuję, że żyję. dosłownie. czuję się jak... jak... JAK BEZ PRAWEJ RĘKI!!!

ps: z góry uprzedzam możliwe pretensje - Aleksandra en face dostępna jest na prywatne maile. na tym blogu ekshibicjonizm uprawiam ja.

sobota, 26 marca 2011

just my type

wczoraj znów zaszalałam w moim ulubionym szmateksie. udało mi się nawet kupić Wiewiórowi śliczną kurteczkę - muchomorka. no dobra - zamiast czerwieni jest czerń, ale nie czepiajmy się szczegółów. taki muchomorek szatan ;>. niestety zamiast słońca pojawił się śnieg (!!!!???!!!) i musiałam odłożyć nowe nabytki do szafy i wepchnąć Wrednego do wyraźnie już ciasnawej zimowej kurtki. urosło się nam ostatnio.

na szafce powoli powiększa się kupka (kupa?) rzeczy, które w piątek powinny się znaleźć w walizce. jeśli tempo dokładania się nie zmieni, to mam wizję siebie upychającej wszystko kolanami i ... siedzeniem.
co właśnie mi przypomniało, jak Anusiak pakował się w D-pils do domu - siadłyśmy obie na walizkę, żeby się domknęła i wtedy na olśniło, że na jej dnie jest ... laptop. nigdy się tak nie uśmiałam, jak wtedy. stare, dobre czasy Erasmusa.

czwartek, 24 marca 2011

born this way

dzień pod znakiem zębów. moich okazjonalnie, że się tak wyrażę, a Wiewióra - standardowy.
u dentysty miało być szybko i bezboleśnie, a po sekundzie wiercenia - zachciało mi się grać bohaterkę i olałam znieczulenie - miałam świeczki w oczach. na widok zbliżającego się wiertła miałam ochotę krzyczeć i wiać, gdzie pieprz rośnie. po zakończonej operacji moje szczęki zdawały się mówić: nareszcie razem. następnym razem będę od progu wołać o znieczulenie - postanowione!!! o nie!!!! zapomniałam, że mam cholerne uczulenie i zaraz po zastrzyku ląduję z nogami do góry, bo tracę przytomność. jak nie kijem go, to pałą...
nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale nie chcę już chudnąć. naprawdę. jeszcze jedno wiewiórcze zębisko i spokojnie wejdę w 36. panicznie wręcz boję się kolejnej akcji z trzonowcami, bo ta kosztowała nas kupę nerwów (ja), morze łez (Wredny) i ze 3-4 kilo (też ja).

środa, 23 marca 2011

e-CLIPSe

od 2 dni mamy wiosnę i potwierdzają to nie tylko słońce i dodatnie temperatury (bez szału, ale jednak), ale także sąsiadki z bloku naprzeciwko, które zapamiętale myją okna. gdzie człowiek nie spojrzy gospodynie uwijają się jak w ukropie i szorują, czyszczą, piorą. czuję, że może powinnam się włączyć w te wiosenne porządki, ale wrodzone lenistwo na razie skutecznie odwraca moją uwagę od czynności tego typu. a swoją drogą - lenistwo lenistwem, a Wredny też nie da się dłużej ignorować i domaga się uwagi.
teraz na przykład dorwała się do koszyczka z kołkami do prania i zażarcie próbuje wepchnąć sobie jeden do ust. oooops.... tak. wszystkie klipsy rozsypane, a Wiewiór leży na nich na brzuszku i ...pływa. chyba. nie ważne jak to nazwać, jest szczęśliwa. ja nieco mniej - zbieram cholerstwo przynajmniej 50 razy dziennie z całej podłogi, ale co tam. przynajmniej odkrywam nieznane mi do tej pory zakamarki mieszkania.



nuta na dziś - HAVE A NICE DAY + boski John :)

piątek, 18 marca 2011

less than perfect

od rana walczę z chęcią zagrzebania się w kołdrę po kokardy i pozostania w łóżku cały... całą wieczność. mój mózg wysyła mi paniczne sygnały SPAĆ! i jestem o krok od podporządkowania się tej presji.
jest tylko jeden mały kłopot. Wiewiór. jak tylko przyłożę głowę do poduszki - nie ważne, co robił do tej pory i gdzie - pojawia się z donośnym i radosnym wrzaskiem i zabiera się do włażenia na mnie, a jeśli i to mnie nie rusza, wsadza mi palec do nosa i po spaniu. mama ma być na chodzie. jeśli leży, to pewnie to jakaś nowa zabawa i nie wolno nie skorzystać z okazji. jak ja to lubię!!! gramolący się na mnie ciepły, mięciutki Wredny i jego ADHD.
o, właśnie przyszła mi poprzeszkadzać. koniec kariery literackiej na dziś.

poniedziałek, 14 marca 2011

Making a home down there

szykuje się kolejna wiosna poza Poland'em. mieszkanie w Domu 2 już wynajęte, umowa podpisana, bilety zabukowane - czas się zbierać. najbardziej nie lubię tego zawieszenia w oczekiwaniu: ciałem jeszcze tu, ale sercem i umysłem tam. paszporty, wizy, walizki...

Moja dzisiejsza wizyta u dentysty (nie jestem finansową samobójczynią i nie mam zamiaru leczyć szczęki w Moskwie) znów przypominała bardziej seans u psychoterapeuty, niż borowanie. ciekawe, że fotel dentystyczny skłania człowieka do różnych wynurzeń. a może to nie zasługa mebla, a lekarza, który nadaje na tych samych falach? zapewne :)
no to chyba powinnam się zaprzyjaźnić z jakimś fajnym kardiologiem, bo ceny butów Wiewióra przyprawiły mnie dziś o palpitację serca. a lato dopiero przed nami :>




nuta dnia dzisiejszego

sobota, 12 marca 2011

тише едешь, дальше будешь

jeszcze się nie nauczyłam na własnych błędach i powoli tracę wiarę w to, że kiedyś to nastąpi. nie umiem trzymać języka za zębami. zawsze chlapnę o jedno słowo za dużo i klops. rozmówca milknie, obdarza mnie dziwnym spojrzeniem, lub udaje, że jest ok, a potem okazuje się, że jednak nie i foch. i muszę się tłumaczyć - czego serdecznie nienawidzę (bo kto to lubi?) i robi mi się od tego niedobrze. jestem świetnym potwierdzeniem prawdziwości powiedzenia, że dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane - mam tendencję do 'za bardzo' i 'za dużo'.
pozostaje mi tylko modlić się o zdrowie, bo na rozum za późno.

a tymczasem szczęka Wiewióra wzbogaciła się o 2 zęby trzonowe i ma ich ogółem 11. to dla statystyki, a dla mnie i dla sąsiadów perspektywa brakujących 9, których rychłe pojawienie się czuję przez skórę.

czwartek, 10 marca 2011

walking on sunshine

jeszcze ze słońcem :)

dałam się zwieść i uwierzyłam, że już nadeszła wiosna - walonki powędrowały na sen zimowy do szafy... to był błąd - teraz za oknem leży śnieg i nie nastraja do wychodzenia z domu. why?!?


wczoraj kurier przyniósł moją nagrodę - perfumy. powiem szczerze - jak miło jest dostawać prezenty! kwiaty również :)

eh, coś brak mi weny. może to wina kataru - od wczoraj jestem pociągająca bardziej, niż zwykle.

niedziela, 6 marca 2011

zmiany/ changes/ перемены

znów pokusiłam się o małe zmiany w wyglądzie bloga. doszłam do wniosku, że tu też czasem trzeba świeżego powietrza.
zastanawiam się jeszcze, jak namówić Was - Czytelników do nieco żywszego komentowania, reagowania. mały sukces z publikacją (post KLIK) zachęcił mnie do pracy nad sobą/blogiem: chciałabym wiedzieć co myślicie o moich wypocinach.
swoją drogą - chwalę się, jakbym co najmniej dostała propozycję stałej współpracy, a to tylko list. niemniej jednak to maleńki krok w stronę spełnienia mojego marzenia - pisania dla szerszej publiczności. Brodzik może, mogę i ja! muszę tylko wpasować się między Krzysia Ibisza, seksi Mamę i Kingę Rusin.

piątek, 4 marca 2011

kariera na Pulitzer'a

walcząc z kolejną falą zębów Wiewióra, objawiającą się podniesioną temperaturą, śpikami po pas i nadwrażliwością na dosłownie wszystko, sama padłam ofiarą jakiegoś cholerstwa i zmieniłam Gripex Max na antybiotyk. nie ma mowy o 'kurowaniu się', lub 'odpoczywaniu', chyba, że po śmierci. czas załatwiać wizy, bilety i zrobić listę pakunkową - od kwietnia kolejna odsłona misji 'Masha in Russia' z tytułowej Rashy. po bożemu.

i jeszcze jedno zaskoczenie - bardzo, bardzo miłe. w ostatnim dodatku 'Kobieta' [nr 24(2/2011)] do Newsweeka opublikowano mój list do redakcji'!!!
całkiem zapomniałam, że do nich pisałam, ale kiedy Mama przyniosła gazetę, otwierałam ją drżącymi rękami. nie od razu do mnie doszło, że nie tylko mnie wydrukowali, ale też mój list został 'listem miesiąca'!!!!!!

to taka 'kwintesencja esencji' mojego bloga z czasów wczesnego macierzyństwa - dla Was moi Czytelnicy to nie będzie nic nowego, ale jednak byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ktoś z Was pokusił się o przeczytanie wersji papierowej.

wtorek, 1 marca 2011

URODZINOWO :)



źródło: internet

w pędzie codzienności prawie przegapiłam 3 urodziny bloga :)

DRODZY CZYTELNICY !
dziękuję, że BYLIŚCIE, JESTEŚCIE i BĘDZIECIE.


Masha