MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 28 lutego 2010

wspomnień ....czar?

korzystając z obecności J. w domu, postanowiłam nieco się ogarnąć - patrz: uporządkować papiery i zetrzeć kurz.
a oto co znalazłam:
- zestaw pocztówek z Moskwy, który brutalnie przypomniał mi, że powinnam patrzeć na wschód
- słowniczek łotewsko -rosyjski i zdjęcia z D-pils... tak, wydaje się, że Erasmus był wieki temu, czyli dawno i nieprawda...
- stosik płyt od p. Mariana z czasów Ergo, czyli 'powiedz mi czego słuchasz, a powiem Ci kim jesteś'
- zaproszenie na ślub Szwagra, czyli no comments
a potem rzut oka na szafę i ... back to reality, czyli czas najwyższy kąpać Groszka.

piątek, 26 lutego 2010

deszczowa piosenka

wczoraj była wiosna. była. dziś znów mamy dzień a'la listopad we wszystkich odcieniach szarości. i ten deszcz!!!! skąd? dlaczego? po co? rozochocona wiosną chyba zapomniałam, że koniec końców jest luty i ma jeszcze spaść śnieg. ha!
od kilku dni moim marzeniem jest ... ciepła woda. towar deficytowy w naszych blokach. grrr!!! ktoś coś schrzanił i kilkaset/naście osób ma do wyboru:
a) mycie w warunkach survival'u: wodą lekko schłodzoną
b) podejście luzackie - częste mycie skraca życie
c) grzanie wody w garnkach
taaaaaaaaaaaaak. oczy same mi się kleją, a końca dnia nie widać. ale słychać i czuć: Turkuć kaprysi i chyba trzeba go przewinąć.
a Krejzol twierdzi, że seksownie wyglądam. taaaaaaa. chyba po ciemku i w kątowni.

wtorek, 23 lutego 2010

przeciąganie na przeciągu

i znów stan standardowy: Mania w Krk, Misha w Moskwie. małżeństwo korespondencyjno - weekendowe.
u nas wiosna pełną gębą, a tam... rekordowe opady śniegu. dwie godziny samolotem i wita całkiem inny świat. dziś nawet nieśmiało wychynęły pierwsze odważne w szpilkach i balerinach. taaaaaaaaaaak. definitywnie czas przewietrzyć mole ...eeeee, znaczy szafę.
a na parapecie bukiet białych tulipanów przypomina mi, że za dwa tygodnie znów się zobaczymy z Mishą.....

poniedziałek, 22 lutego 2010

starDUST

czas na wiosenne porządki. nie tylko w szafie mojej i Ol'a, ale także w ... głowie. przyszedł czas na podejmowanie decyzji 'co', 'gdzie', 'kiedy',czyli tych z serii 'życiowe'. odkładane coraz dalej i głębiej w zakamarki podświadomości, wyrwały się teraz na pierwszy plan.
Mish bawi się właśnie z Turkuciem, a ja staram się nie przeżywać już jutrzejszego pożegnania. i tego dziwnego uczucia, że znów jestem z wszystkim sama. a to nieprawda.
wiem - jestem silna, dam radę. wiem. wiem. wiem....
tak sobie myślę, że jest jednak coś, czego mi brakuje. to tupet. bo pochlebiam sobie, że tzw. 'jaja' mam. chciałabym umieć nie peszyć się, gdy trzeba coś trudniejszego załatwić. nie być taką cholernie poprawną. i heh... powiedzieć wszystko, to, co sobie zaplanowałam bezczelnej babie z 'Venezii', a nie tylko połowę i to prawie pod nosem.
co niniejszym uczyniłam na blogu.

niedziela, 21 lutego 2010

taka Warszawa

i znów jestem mężatką. jak co miesiąc zresztą. cóż -powiedziało się 'a' (a raczej 'da'), to musi być i 'b'. tak więc nasi mężczyźni są w domu w komplecie. Jerzy przymusowo (80-cio minutowe opóźnienie pociągu do Wawy).
o kobietach nie piszę, bo są w liczebnej przewadze.
a ja dodam do tego koktajlu jeszcze słońce świecące wiosennie, nieśmiały śpiew ptaków, płynące ulice, romantycznie zaległy obiad na Kazimierzu i smacznie śpiącego na balkonie Turkucia. i rodzinny obrazek gotowy.
chwilo, trwaj wiecznie!!!!!!!!!!!!!!!


(to powiedziałam ja - naprawdę!!!!!!)

sobota, 20 lutego 2010

światełko w szambie

ten cytat z "Rancza" świetnie pasuje do obecnych realiów życia M. m jak mojego.
a czymże owo światełko jest? ano Rosjanie mają podobno uprościć procedury wizowe dla 'niebędących obywatelami RF współmałżonków obywateli RF', czyli w skrócie, dla takich, jak ja. ha!!! i niby od teraz, zaraz, bo Duma przyjęła ten projekt ustawy.
radość krótkotrwała...przecież to oznacza wyjazd. na ten moment przekładany coraz dalej (ulewania Ol'a), ale realnie majaczący w tunelu (szambie, jak kto woli).
no i wreszcie przysłali mi debetówkę. i dobrze - czas zamrozić (dosłownie!) kredytową, bo nie czuję się aż tak pewnie i światowo, by wydawać 'wirtualnie moją' kasę. długi trzeba oddawać.
zebrało mi się na moralizatorstwo, a tu mąż w nocy przylatuje. jak ten czas leci (sic!)!

środa, 17 lutego 2010

Дуся агрегат

wow. pierwsza w życiu wizyta na siłowni już za mną (wczoraj). lokal na kolana nie powala, ale jak słusznie zauważa J., tam się ćwiczy, a nie podziwia wnętrza. ha! ale można, a nawet trzeba, się wylansować. ale tylko dla własnego ego, bo panowie (w zdecydowanej większości) i tak tego nie zauważą. oni po prostu pożerają wzrokiem (bez względu na opakowanie). a wrażenia sportowe? ćwiczę od 10 lat na domowej podłodze, więc nie było aż tak źle. ale i tak dziś czuję każdy mięsień pleców. ale trzeba nieco pocierpieć, żeby w lecie nie chować się w wory pokutne. i mieć siły do pod/noszenia Turkucia - ciężar gatunkowy Ol'a coraz większy.
w końcu może zacząć jeść gotowane ziemniaki. tyle, że jej mina mówi: 'co mi tu dajcie? gdzie mlekooooooooooooooooooooo?'

niedziela, 14 lutego 2010

w sidłach fb

no i wpadłam. zaraziłam się Facebookiem. nieco mnie to martwi w kontekście braku czasu, ale co tam!! ta niepewność 'ktoś napisał, czy nie?'.eh!!! jak za czasów zabawy w n-k. tyle, że światowo.
nie jestem plotkarą, ale fajnie od czasu do czasu 'zobaczyć' co u znajomych, jak sobie życie układają... ale tak na chwilkę, bez wchodzenia w ich życie z butami.
a dziś Walentynki...
i Ol dostał pierwszą propozycję matrymonialną - od Krzysia Kasi M. :) patrzcie, jak wcześnie dziś dzieci zaczynają!!! ;)

sobota, 13 lutego 2010

(NIE)wNAstroju

gdzieś tam, za oknem, jest świat do którego czasem rozpaczliwie tęsknię. tam ma się czas i znajomych. tam nie ma śliniaczków, płaczu, na który nie zna się lekarstwa i wracania w podskokach spod drzwi, bo jednak nie śpi.
kiedyś zastanawiałam się, ile trwają 'trudne początki'. 3 m-ce? to tylko plotki. a w realu? różnie to bywa. czasem trzeba silnie zaciskać pięści, żeby ręce nie opadły. a czasem aż się dziwisz, że jest aż tak dobrze, ale to trochę rzadziej.
grrrrrrrrr!!!!nienawidzę 'trudnych dni'. wszystko wkurza, łzy same płyną z byle powodu i jakoś wszystko złośliwie leci z rąk. i każdy drobiazg urasta do rangi światowego problemu.
miałam piękne plany na dziś. czas przeszły.
jak nie dziś, to jutro.
pojutrze....
kiedyś.

piątek, 12 lutego 2010

z ciszy poczęte

zima sobie o nas przypomniała, a ja o blogu.
tyle się dzieje, a jednocześnie nic nowego - codzienność, o co. plus senność z dnia na dzień większa, bo nie zaspokojona. dni tygodnia wyznaczane rytmem karmienia i spacerów. to tu to tam. lub dostawami dziecięcych ubranek do ciucholandów. eh!! można tam wydać majątek. serio. bo jak tu nie kupić śpioszków z biedronkami na stopach, lub jeans'owych ogrodniczków na lato?!!!
oooooooooo, chyba nasz Bierdon się budzi.bywa.

poniedziałek, 8 lutego 2010

zabawki dla dziewczyn

wczoraj udało mi się wieczorem załapać na kawałek dosyć kretyńskiego amerykańskiego filmu 'Ta jedyna', wałkującego do znudzenia temat sex'u. ogólnie mówiąc 'ble'. ale jak tak nieco pomyśleć, dodać dwa do dwóch i użyć współczesnego języka, to... jako kobieta naszych czasów zamieniłam (na jakiś czas) zabawki nowoczesnej kobiety - komórkę, laptop (zgodnie z trendami i klimatem filmu powinnam dopisać i wibrator, ale takowego nie posiadam) i kartę płatniczą (nie czepiać się: za 10 dni mi przyślą nową, ha!), na pampersy, pieluchy i grzechotkę. to z kolei z duchem życiowego prądu.
a zmiany nie tylko u mnie... tak - odkryłam Amerykę, nie?
konkluzja? rozmnażamy się moi państwo... mimo mrozów, odległości i barku bocianów pod ręką. nie mówiąc już o kapuście.

sobota, 6 lutego 2010

papierowo

czas wspomnień. luty to dla nas ważny miesiąc. a więc to już rok temu był nasz cywil. i znów nie wierzę, że czas tak pędzi. a dzień prawie taki sam - mróz i przenikliwy wiatr.
i proszę - piszą, że pierwsza rocznica ślubu nazywa się papierowa. no dobra. nawet nie sprawdzam dalej, bo wolę mieć dobrą zabawę co rok (oby nie było odliczania od nowa!). hmmm, tak sobie myślę, że i tak będzie wesoło: dwie rocznice w każdym roku. cywila i kościelnego. lucky us.
Jerzy robi pizzę, a ja modlę się, żeby Ol spał na balkonie jak najdłużej.i może zobaczę odcinek Нашей Раши.

piątek, 5 lutego 2010

aparat do bani

uffffffffff.
no w końcu nadszedł 5'ty lutego i nasze 3 miesiące skończone. aż się wierzyć nie chce, że już ok.90 dni temu pomyliłam skurcze porodowe z bólem kręgosłupa. taaaaaa.. a o 8,55 Aleksandra wydała swój pierwszy okrzyk i zażądała jedzenia.
nadal jednak czasem patrząc na nią nie wierzę, że to wszystko prawda. i że ta mała lalka to żywa istota, ze swoim charakterem i potrzebami. i że nie jest zabawką do przebierania i zabawy w mamę.
z olbrzymimi oczyskami, malinowymi ustami jak z reklamy i bujną nadal, choć już bardzo przerzedzoną czuprynką. i z całą piąstką w buzi ostatnio ;). nie ma to, jak własne palce- smacznego. no i gwóźdź programu - dołeczek w brodzie. i to cudowne 'aja aja' ze smoczkiem w buzi, gdy jest głodna. rozmowna się zrobił zresztą. prawdziwa z niej babka.
chociaż .... heh, ksiądz (spowiedź babci) zapytał, czy to on czy ona. heh, bywa.

czwartek, 4 lutego 2010

TE dni, trudne dni

i moje i Ola i naszej pediatry.
co nas różni? heh. Ol idzie w stronę coraz lepszych dni. ja? ja się staram nie być zołzą. i czasem mi wychodzi ;). a pani pediatra? gorsze dni to u niej constans. nie podoba jej się wszystko. chociaż sama przyznaje, że nie ma się do czego przyczepić. i mam dziwne wrażenie, że gdyby nie ewidentna uroda Turkucia, nie zdobyła by się nawet na uśmiech. wymuszony, ale jednak. przykre.
a ja powinnam dostać Oscara za mieszankę melodramatu i komedii z czeskim filmem. jestem tak rozkojarzona, że zostawiłam kartę płatniczą w sklepie, a kiedy po 5 minutach wróciłam, okazało się, że ... procedury nakazują jej przecięcie i odesłanie do mojego banku. a więc lipa: jestem odcięta od źródełka na dwa tygodnie...!!!! i to w czasie wyprzedaży. ja - skażona nieco (czyżby?)zakupoholizmem. taaaaaaaaaaaaaaaaaa. normalnie sama się sobie zazdroszczę.
ale jakie to ma znaczenie, jeśli Ol kończy jutro 3 miesiące!!!!!!!!!! hurrrrrrrrrra!!
i słońce zaświeciło. i nawet się dziś wyspałam. i mój mąż nie jest lepszy, bo zgubił czapkę - też w Zarze (sic!!)..i...
i pękły mi kalosze.

środa, 3 lutego 2010

wtorek, 2 lutego 2010

to be united

od połowy soboty do połowy poniedziałku (wow!) byłam nie tylko mamą, ale i żoną. tak - zgadza się, Misha wpadł z wizytą. dosłownie wpadł.
nawet nie zdążyłam przeżyć szoku 'przyzwyczajeniowego', czego niestety nie można powiedzieć o Olu. nasze wyjście do restauracji w celu poprawienia stosunków damsko - męskich w naszym małżeństwie, zakończyło się ekspresowym powrotem do zanoszącego się płaczem Turkucia. a plany były hm... inne. chociaż czemuż ja się dziwię? nie pamiętam przecież posiłku nie jedzonego w pośpiechu, lub z dzieckiem na ręku.
i jeszcze znaleźć czas na dentystę (już wiem, co czują maluchy, gdy ząbkują, za sprawą chol... ósemek!), odnalezienie działającego bankomatu i spacer. nie mówiąc już o odpoczynku. chyba, że w nocy, kiedy Turkuć naprawdę śpi dłuuuugo. z tym, że nad ranem -ok. 5'tej- zaczyna się kokosić, co oznacza, że będę się przewracać na łóżku z 1,5 h, zanim znów uśnie. a potem zaspana włożę do pralki spodnie z paczką chusteczek w kieszeni ....