MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 28 listopada 2010

люблю тебя, красавица Москва

W weekendy wrażenia mnożą się jak króliki.
a to rodzinne wyjście do Parku Sokolniki (Сокольники), gdzie właśnie w tym samym czasie odbywa się festyn z okazji jakiegoś strażackiego święta - gra rosyjskie disco-polo i milicjantów jest więcej, niż odwiedzających. a to próba kupna kożucha, zakończona fiaskiem ze względów estetyczno - moralnych (ad.1 ja się na kicz dla 60'ciolatek namówić nie dam, ad.2 jestem z zasady przeciwna zabijaniu zwierząt dla futer).
w niedzielę (dziś!) z kolei wizyta na Placu Czerwonym. mróź, Lenin i my. a tak serio, to naprawdę jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie - piszę to będąc w pełni władz umysłowych.tak. Krasnaya ma swój niepowtarzalny urok - rozmach i ... no właśnie -coś, czego nie da się opisać słowami. według mnie Moskwę powinno się zwiedzać właśnie zimą, w trzaskający mróz, kiedy każdy oddech boli, a twarz czerwienieje od wiatru. wtedy właśnie ... zamarzają aparaty fotograficzne i inny sprzęt elektroniczny. i o TO chodzi. bo Plac Czerwony trzeba ZOBACZYĆ NA WŁASNE OCZY, a nie oczami obiektywu. i zakochać się ...w kopułach Wasyla, Kremlu i GUM' ie.
jednym słowem - gdy wyjdzie słońce, nawet tutaj da się żyć.

czwartek, 25 listopada 2010

kup pan cegłę

Są takie dni, kiedy 'pisze' do mnie tylko spam i Orange (obecnie Beeline). jak ja to lubię. czekam na wiadomość, jest sygnał, a tu znowu: 'Dziwi nas, że nie zgłaszasz się po swoją nagrodę gwarantowaną....' lub jeszcze lepiej - 'zamień sygnał oczekiwania na hicior'. to nawet mój faworyt w kategorii "Pisze do mnie tylko sieć'. gdybym za każdym razem odpisywała to miałabym już ze 6 aut i sporo kasy, a każdy dzwoniący miałby okazję odsłuchać coś w stylu Calvi & Remi (wersja soft ;) ).
głowa mi pęka. to cena za słońce - nie było go ze 4 dni...
zaraz, zaraz - coś za cicho w tej łazience. lecę sprawdzić co też tym razem wykombinował Wiewiór - cisza nie wróży niczego dobrego.

środa, 24 listopada 2010

madMAN

znów mam te dni, kiedy wszystko- dosłownie wszystko - doprowadza mnie do szału. a jako, że prawie cały czas jestem sama z Wiewiórem, to najczęściej dostaje się jemu. są takie momenty, kiedy przypominam stare prześcieradło - drę się bez przerwy, a moje i tak znikome pokłady cierpliwości nieuchronnie się wyczerpują.
najgorsze jest to, że Aleksa dostała jakiejś koszmarnej alergii pokarmowej na tutejsze wszystko. ręce z majtkami opadają - już nie wiem, co jej dawać do jedzenia, bo pupsko ma czerwone jak pawian. spodziewałam się każdej reakcji na wyjazd: bezsenności itd, ale nie takiej.

później:
dla odmiany zamiast śniegu -deszcz, a raczej ulewa. czy tu w ogóle bywa dobra pogoda? tak - dla bogaczy...

poniedziałek, 22 listopada 2010

moich sąsiadów sny

nie muszę się wcale bardzo wysilać, żeby słyszeć co właśnie robią moi sąsiedzi. piorą, wyrzucają śmieci do zsypu, słuchają metalu (chyba, bo nie jestem ekspertem od ilości łup-łupów gitarowych), drą się na dzieci/siebie/psa. jak w mrowisku. nawet w ciągu dnia. jakby ściany były z papieru - zero funkcji tłumiąco-wyciszajacych. człowiek nigdy nie jest sam - jak na podsłuchu, albo big brother'rze, tylko bez efektów wizualnych. jak dla mnie bomba. zegarowa.
a za szybą mróz. szczypie i maluje na czerwono policzki dzieci, a nosy dorosłym (głównie mężczyznom - ciekawe dlaczego :>). Wiewiór wytrzymał dziś na polu 30 minut, po czym zastrajkował na środku chodnika. bez wózka ani rusz - małe nóżki szybko się męczą.
duże też, tylko nikt ich o zdanie nie pyta.

niedziela, 21 listopada 2010

X -mas rehab

u nas na wschodzie już prawie noc. siedzę z nosem przyklejonym do ekranu lapa i udaję, że wcale nie jestem uzależniona od internetu. bolą mnie już oczy, nie bardzo mam gdzie jeszcze wchodzić, ale twardo nie daję za wygraną. może to dlatego, że jutro znów zostanę sama ze wszystkim na cały dzień? sama nie wiem.
za oknem znów zima i śnieg. jakby czas stał w miejscu - zawsze jestem w Moskwie o tej porze roku. pewnie dlatego nie darzę jej zbyt wielką sympatią. rano ciemno do 8,30, po 15'tej też już szaro, buro i ponuro. w tym miejscu pasowało by również dodać 'głodno, chłodno i do domu daleko', ale aż tak źle nie jest ;).
za ścianą spokojnie (puk puk w niemalowane) śpi Stworzonko, które dziś pierwszy raz w życiu było w Starbuck'sie. tak - lans musi być - w dzisiejszych czasach dzieci zaczynają wcześniej. najbardziej podobały się Wiewiórowi .... bożonarodzeniowe kubki. tak - nie wiem, jak w PL, ale tutaj coraz częściej wypełzają na światło dzienne bombki, śnieżynki, lampki choinkowe i Św. Mikołaj zwany w tych stronach Dziadkiem Mrozem. tylko czekać, kiedy RMF zagra 'Last Christmas'......

piątek, 19 listopada 2010

кот с колёсами

dziś oczy same mi się zamykają. to jeden z tych dni, kiedy prawie modlisz się, żeby wieczór przyszedł jak najwcześniej, a czas jak na złość ciągnie się jak guma od majtek.
powoli dochodzi do mnie, że najpiękniejsze, co można obserowawć, to zabawa dziecka. nic go nie ogranicza, niczym się nie przejmuje, robi co chce. kiedy nie wie, że ktoś mu się przygląda... nie udaje. a jak mu się coś nie podoba, potrafi to jasno i wyraźnie zamanifestować.
kot na kółkach? nonsens!!! mamo, tato, co wy mi tu dajecie?!!!?

środa, 17 listopada 2010

like sugar & spice

dzisiejszej nocy nie mogę niestety zaliczyć do udanych. wszystko przez wiewiórze zębiska, które nie dawały o sobie zapomnieć nawet po lekach przeciwbólowych. tak się właśnie zastanawiam czemu dzieci rodzą się bez zębów? oczywiste odpowiedzi mnie nie interesują. są zbyt banalne ;).
z rzeczy miłych, to usłyszałam dziś naprawdę super komplement - podobno mówię bez akcentu. haha. jeśli by tak było naprawdę to umarłabym ze szczęścia.
coś wena mi kuleje - pewnie ze zmęczenia. ale przecież sprawy oczywiste mnie nie interesują, prawda?
słowo się rzekło, kobyłka u płota.

wtorek, 16 listopada 2010

lunatycy otaczają mnie

Konkretnie chodzi mi o jednego lunatyka. kochanego, uroczego - mojego - ale jednak, kurcze, deko wkurzającego.
niby wszyscy i kobiety i mężczyźni, patrzymy na to samo, ale widzimy zupełnie inne rzeczy. to, co dla nas jest ważne, dla facetów to nic nie znaczący szczegół, drobnostka. a przecież świat składa się z detali, prawda? no dobra - są i wielkie zadania, ale to nie jest 100%. eh, już to kiedyś pisałam, ale powtórzę się dla idei - oni są stworzenie do rzeczy wielkich. nam - jakże szlachetnie - pozostawili tzw. real i stąpanie po ziemi. kontakt jest, ale czasem po prostu trzeba wrzasnąć 'HALLLLO!!!!! ZIEMIA!', żeby o tą naszą podłogę sobie nosa nie rozbić i nie zaharować się po kokardy.

z teori to by było na tyle.

wracam na ziemię ;)

poniedziałek, 15 listopada 2010

wake me up

Wiewiór śpi (puk puk). padł po długiej walce, która praktycznie mnie wykończyła. psychicznie i fizycznie. Boshe, czemu tak jest, że jedni mogą spać, a nie chcą, a inni chcą, a nie mogą (patrz: ja)? no czemu?!!!!???
dziś pierwszy dzień w mojej karierze mamy, kiedy byłam z Turkuciem całkiem sama cały czas. sama się sobie zazdroszczę - wkurzyłam się tylko raz!!!! no to chyba nieźle mi poszło, co? to nic, że nawet do ubikacji ciągnie za mną postękujące stworzenie. można wytrzymać. tylko jakoś tak Mamy brak... ale nie myślmy o tym.

pozytywne myślenie
pozytywne myślenie
pozytywne myślenie

poniedziałek, 8 listopada 2010

i'm back

sama nie sądziłam, że tak się z tego ucieszę - wróciłam na bloga!!!! przymusową przerwę zafundował mi nasz dostawca internetu, pozostawiając nas bez sieci na weekend. za takie rzeczy powinno się w dzisiejszych czasach wsadzać do paki za wysoką szkodliwość moralną czynu. wiem, wiem - nieco przesadzam. ale bez dostępu do netu czułam się jak bez ręki - tyle myśli w głowie, a tu taki klops. nie czuję się co prawda uzależniona od publicznego wywnętrzania się, ale czasem lubię coś po prostu na blogu napisać.
moje dziecko ma już rok. tylko tyle i aż tyle. a ja jeszcze żyję! hurrrra!!! i coraz więcej rzeczy mnie cieszy. być może dorastam. życiowo i do roli mamy. поживем - увидим.

wtorek, 2 listopada 2010

say it isn't so

zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie wisi nade mną 'fatum podróżowe'(forma językowa nieistniejąca, stworzona na własne potrzeby autorki). gdziekolwiek bym się w tym roku nie wybierała - daleko, czy blisko - szlag wszytko trafiał. a to pamiętny lot do Gdańska zakończony finalnie w punkcie wyjścia (krk), a to wyjazd na ślub M&M, który dzięki polskim drogowcom i objazdom zakończył się histerią i rozmazanym makijażem w jakiejś zabitej dechami wiosze. powiecie -bywa. taaaak. dwa razy - ok. ale żeby już trzy?
Moskwa oddala się poprzez widmo idących zębów. jak w tanim horrorze klasy B.