MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 31 grudnia 2015

Been working so hard I'm punching my card

Rok nam się prawie skończył, a ja nie tknęłam bloga od września.
świetny wynik. świetny. 
I żeby nie było, że jestem leniwa, rzutem na taśmę dodaję post jeszcze w TYM roku. 

Życzę Wam w Nowym Roku zdrowia, bo najważniejsze.

A i jeszcze, że tego, żebyście się lubili. sami siebie!!! (nie mylić z egoizmem!!!)

widzimy się w następnym roku ;))))


Wasza Masha

poniedziałek, 12 października 2015

The heat is on

Jakoś tak się składa, że wracam razem z zimą, nie?
ale to przecież logiczne, witamy w Mordorze!!!
po upałach ani śladu, chociaż wrzesień był przepiękny i panowały wręcz egzotyczne temperatury - ponad 25 stopni!!! sama w to nie mogłam uwierzyć, ba!! do teraz nie mogę patrząc na zdjęcia i eee, termometr za oknem.
a może dlatego było tak pięknie, bo była z nami moja Mama? pierwszy raz...
w lecie umarła nasza Babcia. 3 miesiące temu... a ja nadal nie wiem, jak pisać o tym, co przeszła moja Mama przez te wszystkie lata... 16 lat.
ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś. to prawda.
tyle myśli kłębi się w mojej głowie, tyle słów i nic!!!
są takie chwile w życiu, kiedy nie ma dobrego rozwiązania, kiedy nie da się pomóc, kiedy możesz tylko patrzeć z boku... kiedy tylko śmierć jest rozstrzygnięciem.
ale z drugiej strony ten niewyobrażalny ciężar to ktoś najbliższy. bezbronny w chorobie, tak strasznie od ciebie uzależniony... jak niemowlę. duże niemowlę. z całym dobrodziejstwem inwentarza.
moja Mama jest BOHATERKĄ.
ja chyba jeszcze nie do końca pogodziłam się z tym wszystkim, z tym co było, z samym faktem odejścia Babci. proza życia nie daje mi czasu na myślenie, na żałobę. ba! ja się egoistycznie cieszę, że wreszcie odzyskałam własną Mamę. i ona wreszcie ma czas dla siebie!!!! bo to jest dla nas, przyzwyczajonych do jej nieustannej posługi, szok.
Mamo, Ty czytasz książkę?!?!?!
Mamo, patrz, Suslik zastrugał flamaster!!!!
Mamo, czasem ciężko jest kurde być mamą!!!



sobota, 22 sierpnia 2015

We are the heroes of our time

To niesprawiedliwe - nie zdążyłam sobie na ten upał ponarzekać (ha! jednak!!), a już się skończył. nie żebym tęskniła, ale jakoś tak nagle zapachniało jesienią. a to już oznacza, że niedługo zbieramy się do Mordoru.
i jeszcze od kilku dni jadę na Ibupromie max, bo łeb mi pęka. miało przejść po ciąży, a tu lipa - standardowe obejmowanie sracza. chociaż może jednak to moja wina, bo mimo zakazu jem ser żółty, banany i ten teges... czekoladę? z tą ostatnią to jakoś tak nie mogę się rozstać. miłość do grobowej ... a raczej, klozetowej deski. w takim stanie lepiej mnie nie drażnić i nie wchodzić mi w drogę. ale przecież nie żyjemy w próżni... szkoda.
Suslik ma fazę na udawanie delfina i sobie tak cienko piszczy: ultradźwięki trenuje. i moje nerwy. jak to nie działa, patrzy na mnie z miną kota ze Shreka i teatralnie wali się na podłogę. w tej artystycznej pozie 'na Rejtana', stara się wrzeszczeć i jednocześnie obserwować moją reakcję. Oskar murowany.
Wiewiór nie pozostaje w tyle i neguje wszystko i wszystkich. od rana do wieczora "nie cierpię....!!", jak zacięta płyta. sporo czasu mi zajęło rozkminienie, że ona się wzoruje na smerfie Marudzie z wieczorynki. ta wiedza mi nic nie daje, ale mniejsza o to. Wredny twierdzi, że to dlatego, że... ząbkuje. bo serio jej wyszły górne szóstki i tak się tym przejęła, że zażądała swojej tubki Dentinoxu. no bo Suslik ma.
życie.
do pełni szczęścia brakowało mi tylko remontu posadzki na klatkach schodowych. nic tak nie koi nerwów, jak młot pneumatyczny czy wiertarka.
!!!!!!!!


czwartek, 6 sierpnia 2015

All I remember is: Pap pa, pa pa rap pa pa

lubię lato.
serio.
kiedyś już chyba o tym pisałam, ale głowy nie dam, więc może się powtórzę się: każdy normalny człowiek, który mieszka dłużej w Mordorze (i dalej na wschód), tęskni za słońcem.
no dobra - nie przesadzajmy, jak dla mnie, nie musi być Egipt, czy inna Sahara. no chyba, że moim marzeniem byłoby wysuszyć się na wiór, lub spaloną grzankę. nie.
odkryję dziś nasz mały sekret. wakacje są tam, gdzie lata Ryanair. albo jak mawia Wiewiór - JARANER. była Majorka, była Sardynia.
wakacje z bajtlami to nie są normalne wakacje. takie z leżakiem, drinkiem z palemką i sexownym prężeniem się nad morzem/basenem. tak w sumie, to nie bardzo się rodzicom odpoczywa.
no bo tak.
Wiewiór prawie z biegu chce do wody. Płyyyyywaaaać!! a że nie umie bez motylków - a co tam! gdyby nie moja histeria ubraniowa, to zapewne wskoczyłaby do morza jak stoi, w sukience, klapkach i kapeluszu. a jeśli Wredny chce do wody, to na bank zechce też Suseł. ona przynajmniej 'łaskawie' da sobie kostium założyć, ale też niezbyt ochoczo. w następnej chwili włazi do dmuchanego koła i kolebiąc się na swoich krótkich nóżkach, sprintem wali w stronę wody. ledwo mam czas zrzucić własne ubranie, a i tak łapię ją w ostatniej chwili, zanim mi wpadnie twarzą w fale.
i żeby nie było - Tata jest z nami, ale to właśnie "Mamamamamamamama!" robi wszystko lepiej. grrrrr!!
pływanie (Aleksandra 'nurkująca' na trupa, Olga okręcająca się w kole wokół własnej osi) szybko się nudzi i... wio na brzeg.
- zagrajmy w piłkę!
- albo nie -  chodźmy na zjeżdżalnię!
- albo nie, bo baru na lody!!
o plażowaniu nie ma mowy. jakie opalanie? co ja tu, leżeć przyjechałam??!?!?!
- AAAAAA!!!Mamo, lody mi się topią!
- yyyyyyyy!!!mamammamama!! yyyy!! (Suslik też chce loda, a co?!)
- Mamo, zrobiłam siusiu do morza!! (ubikacja jest kilka kroków dalej)
- jeść!!!!!! nie to!!!
- Mamo, bo Olga je piasek!
- OSSSSAAAAAAAAAA!!!
Litania potrzeb, życzeń i zażaleń trwa bez końca.
tak sobie marzę, że kiedyś jeszcze to wszystko nadrobię. ja i mój cellulit będziemy się prażyć na słońcu, nikt po nas nie będzie chodził, skakał i nudził o wszelkiej maści to i tamto.
taaaaa. Maria, ty tak na serio?
nie w tym życiu!



piątek, 31 lipca 2015

So you wanna play with magic?

jeśli ktoś kiedyś zastanawiał się jak wyglądały słynne plagi egipskie, to zapraszam do nas. 
poznajcie Suslika. 
Olga to chodząca klęska żywiołowa. ma niecałe półtora roku, 6 (?!?!?!?!?) zębów i na swoim  koncie rozwaloną wargę, obity nos, odbity paznokieć, niezliczoną ilość siniaków i - wisienka na torcie - wielgachne limo pod okiem. wygląda jak rasowy menel. nasza mała LIMOnka.
nie pytajcie jak. ona nie myśli. ona działa. teraz. natychmiast. chce wyjść z łóżeczka, a mamusia nie wyjęła szczebelków - "nie no, łóżeczko jest bezpieczne, z niego nie wypadnie!"? nogę przerzucamy górą, głowa do przodu i ... ŁUP! że tak się wyrażę "niech żyje wolność, wolność i swoboda!". 
no musi czasem boleć. dzięki Bogu, że skończyło się tylko tak. aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl o tym, co mogło by być... brrrr! 
a tak, to tylko wyglądamy jak patologiczna rodzinka. Olga z opuchlizną i siniakiem w kolorze dojrzałej węgierki, ja jak ćpun, bo po oddawaniu krwi. do tego Wredny, jak na zawołanie, urządza histerię z wrzaskiem i śpikami, bo nie dostała loda. brakuje tu tylko tatusia alkoholika i sprawa dla MOPS'u gotowa. 
i niby drugie dziecko, człowiek powinien być na takie akcje przygotowany. a guzik. to się dzieje na naszych oczach i nie możemy zareagować, bo to sekundy. 
dzieci są fajne mówili. 
ba! mówią stale! 
dziękuję, póki co - pas. 
wystarczy mi wrażeń na jakieś, ja wiem, 10 lat. 
z hakiem!

sobota, 27 czerwca 2015

We never go out of style

od kilkunastu minut staram się pokonać chęć do zamknięcia Makbuki. 
jakoś tak nie bardzo mogę się zebrać i zabrać do pisania. zawsze mam jakąś wymówkę. standardowy brak czasu, zmęczenie, brak weny, no szkoda gadać. bida z nędzą. 
no dobra, spróbujmy. co mi zawsze dobrze wychodzi...? hmmm...
a, narzekanie!
no więc kupiłam sobie nowe tenisówki. śliczne, wymarzone, na grubej podeszwie, modne. jakiż piękny obrazek! do głowy mi nie przyszło, że trampki mogą obcierać. MOGĄ. i to jak. w połowie drogi zrozumiałam, że mój zachwyt był pochopny i prawie płakałam, nie ze szczęścia bynajmniej. jak na złość nigdzie nie było plastrów, te z torebki wykorzystał na swoje 'rany bojowe' Wiewiór, a kupno klapek nie wchodziło w grę - z lenistwa nie pomalowałam paznokci. teraz już mniej więcej wiem, jak czuła się Arielka, kiedy stawiała swoje pierwsze kroki na lądzie. jestę księżniczko. ha!
obolała jak diabli wracam do domu i co widzę? szczęśliwy i radosny Suslik leży na kuchennym stole i dosłownie pływa w sojowym sosie. Misha stracił ją z oczu na chwilę, bo przecież 'była cicho'. sporo czasu zajęło mi sprzątanie 'Olgi po Rosyjsku w sosie sojowym', a i tak jeszcze z pół dnia pachniała jak sushi bar. Tatuś Roku oczywiście stwierdził, że przesadzam i jestem przewrażliwiona. 
no jest takie prawdopodobieństwo.
ja święta/idealna/nieomylna nie jestem.
i to też jest, cholera, niesprawiedliwe. on obuwie kupuje, ubiera i idzie. 
a ja przy nowych butach płaczę minimum dwa razy: kiedy płacę i kiedy w nich chodzę. 


wtorek, 19 maja 2015

I'm thinking out loud

Dom 2.
Wiewiór w przedszkolu, Misha prawie w kolejnej delegacji, znaczy się zostałam na placu boju sama. czuję się nieomal jak rzucona Susłowi na pożarcie. brrr!!!
a najgorsze, że skończyła się kawa!!!!
HELP!!!
S O S!!!
a tak na poważnie(j). powiało chłodem. chwilowo więc znów odgrzebałam kurtki i czapki, ale nie tracę nadziei. podobno już we czwartek ma być upał koło 30 stopni, czyli o jakieś 20 więcej niż teraz.  
Rosja.
w niedzielę druga tura wyborów. ja się politycznie nie udzielam, nie zamierzam nikogo agitować, ale też nie dam siebie zagitować. tak sobie myślę, że wybór to mamy... żaden. i to źle i to niedobrze. obaj Panowie jacyś tacy nijacy, ugrzecznieni, przezroczyści. zero charyzmy, czegoś od siebie, autorskiego.  no nic, kompletnie nic. tu bul i gafa za gafą, tam pancerna brzoza z Antonim w pakiecie.
ciemność widzę, ciemność.
ale żeby nie było: głosować będę.
ale ale. byłabym zapomniała. byłam w Teatrze Bolshoi!!!!
brzmi trochę jak bajka o Kopciuszku, nie? wyrwałam się z tej mojej 'bytowej' rzeczywistości, do całkiem innego świata: złoto, czerwone dywany, plusz i OPERA. ach, ach, ach!!! brak słów.
No i standardowo, nie miałam się w co ubrać. mój styl na bezdomnego to absolutnie nie TO i w mojej szafie próżno szukać czegoś eleganckiego. stanęło na szarej sukience (jedynej, ha!), szpilek oczywiście brak. w domu to jakoś jeszcze się ten mój look bronił, ale w zderzeniu z realiami takiego miejsca, jak Bolshoi, poniósł sromotną klęskę. na zdjęciach (no fotka musi być, no!) jeszcze gorzej: wyglądam jak sprzątaczka z lat 60'tych (nikogo nie obrażając!!!) - brakuje mi tylko chustki na głowie i mopa.
czas wyciągnąć lekcję i ją wreszcie zapamiętać: nie samym dzieckiem żyje człowiek.






środa, 6 maja 2015

'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream

winda zepsuta, jestem uziemiona w domu.
tak to jest, kiedy wyrósł ci wózek, a nie masz ochoty targać na sobie jego, dziecka ('tylko' 13 kg, TYLKO) i całej masy toreb i torbelek z i na 4 piętro.
o, leje.
jak miło.
Suslik nie wydaje się być tym wszystkim szczególnie zasmucony. właśnie przyniósł sobie taboret z kuchni, wlazł na niego i zagląda mi przez ramię, jakby umiał czytać. nie, nie, takich cudów to jeszcze nie ma, ale jak widzę jej tempo, to być może zacznie przed Aleksandrą.
Wiewiór litery zna, obu alfabetów. pisze wybrane słowa, coś tam nawet pododaje, ale do czytania podchodzi ze wstrętem. jedna pomyłka i histeria na półgodziny. nie chce wierzyć, że nie można zgadywać w tym temacie. a winien jest podręcznik do nauki czytania, gdzie są rysunki pod napisami. jak coś jest oczywiste, to pół biedy (mama, tata, kura). gorzej, kiedy obrazek jakiś taki nie bardzo i mamy kwiatki typu:
- literuje х о м я к (ros. Chomik), a składa 'бобренок' (ros. boberek)
- 'mamo, ale to nie jest 'babcia', bo ta pani na obrazku jest za młoda!!'
- standardy z wymyślaniem zakończeń (np . nie 'potwór', a 'potwórstwo')
ja się nie nadaję na nauczycielkę. nie mam nerwów... przecież to wszystko jest oczywiste!!! no jak to, nie!!! to jest tak, bo tak ma być i już!!
taaaa.
jak to dobrze, że nie zostałam nauczycielką!!! biedni byli by ci moi uczniowie, biedni.
w niedzielę lecimy do Domu 2. mało tego, musimy zdążyć na wybory.
oj. Wiewiór wrócił ze spaceru z moją Mamą. sądząc po strumyczkach wody z nich spływających, nie lało, a było oberwanie chmury. co najmniej!!!



piątek, 1 maja 2015

Now I'm FourFiveSeconds from wildin'

pędzę w kieracie domowych masthevów, żeby zdążyć wszystko (ha ha ha) zrobić, kiedy Suslik śpi. potykam się o klocki, ubrania, rondle i wbijam w stopę temperówkę porzuconą pod komodą. echo mogłoby powtarzać 'mać mać mać'. 
tak. była tu. 
Suseł jest jak tornado. rozrzuca, wybebesza, wysypuje, otwiera. chwyta w łapkę i szybko ucieka, żeby wsadzić do paszczy. 
jej marzeniem jest wydostanie się na balkon - tam jej jeszcze nie widzieli - a nóż jakieś skarby tam leżą nieodkryte? zawsze usłyszy dźwięk otwierania klamką i pędzi z kąta, w którym aktualnie chuligani, przez całe mieszkanie, jak Usein Bolt bijący rekord świata. na koniec rzuca się szczupakiem i efektownie ląduje na brzuchu tuż za progiem. prawie się udało!!! 
chwila błogiej ciszy zawsze oznacza coś złego. a to dorwie się do pisaków i ssie końcówkę, wyglądając jak Joker z Batmana. a to wyrzuca zawartość szuflad z ciuchami i naciąga majtki na głowę.  ostatnio spuściła pilotem oparcie łóżka, na którym siedziała moja Babcia (takie szpitalne, specjalistyczne). jak? nie wiem. nikt jej przecież nie pokazywał, ale pewnie fajnie się wciskało. mina Babci - bezcenna. siedziała, a tu nagle - bach! - leży. 
jak ten czas leci. dostaliśmy wezwanie do szkoły dla Wiewióra. 
nie, nie pójdzie. nawet moja bujna wyobraźnia nie jest w stanie ogarnąć tego obrazka: Aleksandra w ławce. nie. teraz jest dzieciństwo, system jeszcze ją obejmie. jak to dobrze, że w Mordorze idzie się do szkoły w wieku 7 lat. 
my tu gadu gadu, a Wiewiórowi pierwszy mleczny ząb właśnie wypadł. 
no. to teraz mi ząbkują.
obie. 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Got an angel on my shoulder, and Mestopholes

znów jestem w Domu 1.
dobrze mi tu.
nie, to nie to, że tak o, wróciłam sobie, bo chciałam. nie.
musiałam, bo na wschodzie bez zmian i nie ma miłosierdzia dla roztrzepańców takich, jak ja. my. w efekcie znów żyję sobie na wizach i dzięki temu zbieram mile w LOT'cie.
był Post, miałam schudnąć. wytrzymałam bez słodyczy dwa tygodnie, a potem moja silna wola poniosła porażkę w starciu ze słoikiem Nutelli, która okazała się leżeć w spiżarni. no dlaczego pyszne rzeczy są takie kaloryczne?!?!? lubię rukolę, ale nie aż tak, żeby się nią opychać w przypływie paniki/frustracji/tęsknoty za Ojczyzną/inne. nie, co to to nie.
potem była podróż do KRK, która rozpoczęła się od epickiego rzygu Suslika w taksówce na lotnisko.  super wróżba na 9 godzin poza domem, z czego jakieś 4,5 w samolotach. dzieci wiedzą, kiedy się rozchorować: albo w piątek wieczorem, albo przed długim weekendem, albo przed świętami. zawsze.
tym razem padło na super mix trzydniówki i kolejnego zapalenia spojówek. idące nadal zęby gratis, w pakiecie. lakonicznie rzecz ujmując: super było. super.
jakby tego było mało, AEROFLOT nie puszcza bagażu do Krakowa tranzytem. oznacza to, że musimy pędzić po walizki, a potem jeszcze raz je w Wawie nadawać, piętro wyżej. obrazek jest boski: dwie wielkie walizy, wózek, Wiewiór, torby podręczne i my z rozwianym włosem, bo trzeba się zmieścić w 30 minut, żeby zdążyć. po takiej akcji pot płynie po plecach ciurkiem, a a to nie koniec historii. przed nami jeszcze kontrola graniczna, czyli wybebeszanie bagażu podręcznego, trzepanie wózka i ściąganie butów. z tego wszystkiego zgubiłam tam mój ukochany iPad, co dotarło do mnie dopiero w Krakowie.
zatroskanych uspokajam od razu. sprzęt się odnalazł cały i zdrowy.
dobra, kończę. kobieta musi być choć trochę tajemnicza, a nie tak kawa na ławę od razu.
reszta w następnym poście.

wtorek, 17 lutego 2015

I'm all 'bout that bass, 'bout that bass

grypa. dzień 2.
mając grypę człowiek czuje się tak, jak wygląda, czyli ... kijowo. zielony na twarzy, z podkrążonymi i przekrwionymi oczami, kapiącym i zatkanym nosem, oraz dla całkowitej pełni szczęścia - z pękającą głową i bólem mięśni.
można by rzec grypa nie dżuma, na to się nie umiera (mówimy o normalnej sytuacji!!!). ot, 3 dni w łóżku i gotowe. taaak. tyle w teorii. praktyka z dwójką dzieci to już insza inszość. można przy takiej okazji pobić nieco rekordów w nowych, ekstremalnych dyscyplinach sportu. zaraz wyjaśniam.
- KONKURENCJA I:  twoja chwila na sen, kontra zmasowany atak 'potrzebujących' Sajgonek
jaki sen? marzenia ściętej głowy. nawet jeśli uda się uśpić obie sztuki, znajdzie się coś pilnego do roboty. a kiedy jednak przyłożysz głowę do poduszki, słyszysz: 'Mamooooooooo!!!!, Mamoooo, śpisz???" ... nie. kurde, ryby łowię.
- KONKURENCJA II: wytrzymanie w 4 ścianach te kilka dni bez wychodzenia
niby nic, ale wypróbuj na własnej skórze. takie doświadczenie może zakończyć się ciężką traumą psychiczną, albo pokojem o - ha ha ha - miękkich ścianach. bez klamek.
-KONKURENCJAIII: Mamoooo, pobaw się ze mną!!!!! NOOOOOOO POBAW!!!!
moja faworytka. kocham to. pasjami. 'Mamo, pobawsz się ze mną Lego Friends?' AAAAAAAA, ratunku!!! mam 30 lat, nie 3, ja się takimi rzeczami nie jaram. nie, nie chcę być Olivią. ani Danielle. mogę poczytać. jak mi oczywiście Wredny nie przerywa setkami pytań w stylu 'a dlaczego? a co ta pani ma na sobie? a gdzie to było? itd, itp.
- KONKURENCJA IV : ubieranie się (zimą)
to taka swoista odmiana drużynowego biegu przez płotki i przeszkody, z utrudnieniem w postaci konieczności wypełnienia normy czasowej, w ekstremalnych warunkach. celem właściwym jest dotarcie do celu całej drużyny, odzianej ('NIEEEEE chcę tych spodni!! nie lubię!!) i obutej ('Mamo!!! nie umiem buta ubrać!!'), nawet wyjącej i wrzeszczącej ('Mamoooo, Sueseł liże koła od wózka!!'), na konkretną godzinę. matka zazwyczaj robi tu za konia pociągowego i na mecie przeważnie trzyma coś (np szalik, buta, pampers) w zębach, a pot spływa jej po plecach ciurkiem. o mordzie w oczach nie wspomnę.
 ooo, znów 'MAMO!!!!"
lecę.
snuję się!!!!
ps- ale za to wena jaka!!! ha!!!

poniedziałek, 16 lutego 2015

No half-stepping' either you want it or you just playin'

a teraz bardzo proszę się nie śmiać.
kiedy przeszła mi gigantyczna migrena, stwierdziłam, że życie jest taaaakie piękne!!! są Walentynki!!! nie będę się więcej złościć, będę nad sobą pracować, cieszyć się chwila i będę częściej pisać posty. a co tam! cały cykl o Moskwie i jej zabytkach strzelę. ze zdjęciami, historią i ogólnie - full wypas. 
pełna entuzjazmu, wyciągnęłam w sobotę nieco jeszcze pociągającego Wiewióra, na Plac Czerwony. piździ jak w Kielcach, ale ja byłam niezrażona. nawet się ucieszyłam, że pomyliłam wyjścia z metra i jeszcze zahaczyłyśmy o Bolshoi Teatr. Wredny swoim zwyczajem fukał, że to nie tak, a tego to nie, a ja zawzięcie walczyłam z zamarzającym Iphonem. fotki muszą być!!!!! duuuuużo!!!! 
na Plac Czerwony prawie nas wwiało. entuzjazm zaczął mi nieco opadać, kiedy prawa ręka prawie mi odmarzła, a GUM zasłaniało wielkie lodowisko i jarmark zimowy.  tu jednak świeżego kopa dostała Aleksandra, bo wypatrzyła dwupiętrową karuzelę. na środku Placu Czerwonego!!! musimy i już. no dobra: jeden bilet 40 zł, na 5 minut radości i 30 minut ściągania jej za wszarz z obiektu. damy radę. nie powiem, było miło, dzieciństwo mi się znów przypomniało i inna perspektywa robi wrażenie. udało mi się też strzelić aż jedną fotę, bo potem to już telefon odmówił współpracy. 
wieczorem planowałam sobie, jak to dziś zasiądę do zabytkowego posta, a nad ranem obudził mnie kaszel Suslika i moja własna temperatura. 
i w takich to okolicznościach przyrody dopadła nas mało romantyczna grypa w całej okazałości. 
wszystkich naraz. 

piątek, 13 lutego 2015

Tough luck, my friend, but 'No' still means 'No'!

nie jestem przesądna, czy coś, ale dziś piątek trzynastego.
jest w tym coś.
już w nocy obudził mnie ból głowy. jako weteranka przepraw z migreną, powinnam była łyknąć coś natychmiast, po omacku, ale nie - że niby samo minie. a guzik z pętelką.  ktoś, kto nie ma na swoim koncie migrenowych napadów, nie wie o czym mowa. ogólnie mówiąc masz coś na kształt kaca-giganta, plus uczucie, że ktoś ci wbija do mózgu nóż i nim kręci w różne strony. nie polecam i nie życzę nawet wrogowi.
a ja tu muszę działać na pełnych obrotach, bez taryfy ulgowej. jest taka jedna reklama w TV, która jest kwintesencją esencji, że tak powiem. Mama nie może wziąć wolnego od dzieci. tak więc dzielnie udając, że nie chce mi się paść trupem na miejscu, walczę z Sajgonkami i masthevami domowego kieratu. na szczęście tak koło 15'tej, po 6 tabletce Ibupromu Max, widać (czuć!!!!) światełko w tunelu. nie, żeby od razu całkiem przeszło, ale chociaż mogę się schylić bez mdłości, a nawet coś zjeść. ha!!!
dla ukazania pełni tego jakże cudownego obrazka, muszę dodać, że Wiewiór znów jest chory (po trzech dniach w przedszkolu), a Suseł nauczył się włazić na wersalkę. tak, to bardzo fajnie, ale jest jedno 'ale'. nie umie schodzić tyłem ... więc z niej z całym impetem zeskakuje. uroczo, nieprawdaż? i tak oto, co jakiś czas, muszę ją łapać - przeważnie w ostatniej sekundzie, za najbliższą mi kończynę, żeby nie wyła jak Nazgul, po bliskim kontakcie z parkietem.
a tak z dobrych wieści, to wracamy na cały kwiecień do KRK. tym razem nie udało nam się zdążyć na czas ze złożeniem papierów na Pobyt Czasowy i teraz muszę zdawać jeszcze egzamin państwowy z języka, historii i prawa rosyjskiego.
zawsze o tym marzyłam.
no zawsze.


niedziela, 18 stycznia 2015

But I keep cruising Can't stop, won't stop moving

Nieważne, jak bardzo chciało by się zatrzymać czas, przychodzi ten moment, kiedy 'kiedyś/jutro' staje się dziś. a wtedy trzeba wziąć to na klatę, zakasać rękawy i złapać byka za rogi, czyli  coco jumbo i do przodu. 
Pakowałam walizki już tyle razy w życiu, że powinnam być chyba ekspertem w tej dziedzinie. ale żeby nie było za różowo,  za każdym razem poziom trudności jest inny. a to ja plus jedno dziecko, a to ja plus dwie sztuki bajtli, czasem  dołącza też do nas Misha. no i warto mieć na uwadze,  jaka to też pora roku przed nami  i ile tym razem mamy spędzić w Mordorze/ Domu 1.  
a jak człowiek już upchnie kolanem te tony wszelkiej maści wszystkiego w 3 walizki, każda o masie dozwolonej 23 kg i je szczęśliwie zda na bagaż, to trzeba jeszcze przejść kontrolę osobistą. gdybym była masochistką, to to właśnie byłaby  moja ulubiona część podróży. 
ja rozumiem (ok, staram się) standardy bezpieczeństwa, ale to co dzieje się na polskich lotniskach, to jest jakiś czeski film. Nigdy nie biorę do bagażu podręcznego rzeczy zakazanych (bomby, noże, piły łańcuchowe, c4), więc zawsze mam nadzieję, że tym razem nie wybebeszą mi mojej misternie spakowanej torby z żarciem/ pampersami/ nocnikiem/ zmianą ubrania od stóp do głów/ innymi dziecięcymi masthevami. ale nie. zawsze jest:
- kartę pokładową proszę
- proszę wyjąć tablecik (!!!!!), komputerek (?!?!?!)
- ciecze proszę wyłożyć do pojemnika oddzielnie
- a jedzenie dziecięce jakieś pani ma? ... to proszę wyłożyć.
- zegarek proszę zdjąć
- i pasek
- i kieszenie opróżnić
- oooo, coś piszczy, proszę jeszcze raz. 
- o, spineczki (!!?!?!) ma pani w kieszni
- a nie. dalej piszczy. to buty niech pani zdejmie. 
i teraz hit. wózek nam się nie mieści - PROSZĘ ZDEMONTOWAĆ KOŁA. 
a ja się pytam którą ................ (miejsce na epitety) ręką? przypominam, że na ręku mam jedno wyjące dziecko (Suseł), a u nogi wyje mi drugie (Wiewiór). 
po tych wszystkich akrobacjach, plus składanie tego całego tatałajstwa na czas z powrotem, jestem mokra jak mysz. a gdzie tam lot!!! jak ma się pecha, a przy LOCIE prawie zawsze się ma,  to nie podstawią rękawa, tylko trzeba dymać do/z autobusu. a w zimie dochodzą jeszcze do obrazka powyżej kurtki i inne szaliki. 
miody.
a może by tak jakiś Prozac następnym razem?
kusząca propozycja. 

czwartek, 1 stycznia 2015

Clap along if you know what happiness is to you

jak mawia ostatnio Wiewiór - 'o kurcze pieczone' -  znów mamy zmianę daty, Nowy Rok znaczy się.
niestety zabierałam się w grudniu do pisania jak pies do jeża i zamiast teraz, jak Pan Bóg przykazał, oglądać żenujące występy sylwestrowe i nieśmiertelnego Krzysia Ibisza, czuję się w obowiązku nadrobić zaległości w... eeee... no... ten TYM roku.
a więc może małe podsumowanie.
- Suslik. pojawił nam się 18 lutego i dzielnie walczy o swoje miejsce w Rodzinie. chodzi i chuligani. sycząc jak Gollum, wybebesza szuflady, liże wąż od prysznica, ssie kable od ładowarek, przestawia programy w pralce i cały czas się uśmiecha.  jednym słowem - garnie się do życia.
- łeb w łeb idzie pięcioletni już Wiewiór ze swoimi akcjami w stylu 'pomogę Mamie w sprzątaniu' (patrz: mycie podłogi nieodciśniętym mopem). ze zmiennym powodzeniem idzie jej przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości z siostrą na pokładzie (dzielenie się itd, itp.), oraz nauka obu alfabetów. do tego dochodzą jeszcze problemy z gardłem: heh, po Tatusiu odziedziczyła urodę, po Mamusi francowaty charakterek i rzeczone migdałki do usunięcia. ach te geny!!!
- wojny Sajgonek o ... no właśnie. nie śniło mi się nigdy, że mając wiele pięknych zabawek, można walczyć zaciekle o dzwon do przetykania umywalki, rogalkę, albo stare pokrywki. i nie ma, że boli - obie muszą mieć tę jedną nieszczęsną rzecz NATYCHMIAST, TERAZ, JUŻ. przegrana strona wyje zawsze jak Nazgul i leje łzy, jak fontanna.
- funkcjonowanie z dwójką dzieci. nie powiem - nastawiałam się na grosze przeprawy, Suseł jest raczej ugodowy z charakteru. CZASEM jednak mam dość robienia WSZYSTKIEGO (dosłownie!!!) z dzieckiem przy nodze. mam po kokardy wycia, domagania się, wymuszania. chciałabym przestawić mózg, nie biegać wszędzie i nie spieszyć stale, bo jeszcze to i tamto i siamto. niestety nie da się wyłączyć dziecka jednym guzikiem. szkoda.
- piąta rocznica ślubu.
- tyle spaceruję z Suslikiem, że zajeździłam stary wózek. okazało się też, że ten model nie jest już produkowany i nie można dostać części zapasowych, więc klops. musiałam na gwałt kupić nowy, przyprawiając przy tym całą rodzinę o odruch wymiotny swoimi ciągłymi wywodami o kołach, kolorach i wymiarach.
- niski kurs rubla. nikt chyba nie lubi tracić i to długoterminowo.

To był dobry rok. nikt nie umarł, ba - przybyło nas, wszyscy zdrowi.  zima kiedyś się skończy.
JEST DOBRZE.
e, fajnie jednak mieć dzieci. sami powiedzcie.
Wiewiór był u kolegi (akcja dzieje się jeszcze w Moskwie). przychodzi do domu i podekscytowana zaczyna opowiadać, co robili. bajki oglądali:
-(Wiewiór) ... i nagle wchodzi taka WIELKA DUPA!!!
- (ja, z paniką) !!!!??!?!?!?! AAAAAA!!! jaka dupa, co wyście tam wymyślili?!?!?!
- (Wiewiór, zły) no Mamo, tak, no... ta no PUPA!!!!
- (ja) yyyyyy?? jaka pupa? co to był za film?
- (Wiewiór): Muminki!!!
- (ja, z ulgą) może BUKA?!?!?!
- (Wiewiór) tak, tak Buka!!!!
- (ja) ufffffffffffffffffff.

czego i Wam życzę.
i jeszcze zdrowia.
psychicznego też.