MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 28 września 2012

Instant Karma's gonna get you


ostatnie tchnienie lata w tym roku. aż nie chce się wierzyć, że w Moskwie może być tak pięknie i ciepło jesienią.
na zdjęciach złota polska jesień w parku Sokolniki. warto tam pojechać. dla każdego coś miłego: zadbane alejki, szaszłyki, las, wiewiórki (!!!) i wypożyczalnia rowerów. w Krk nie ma co marzyć o takich placach zabaw. Wiewiór z wrażenia nie wiedział, co z sobą robić, a nie wszystkie zjeżdżalnie, czy huśtawki były dziś otwarte.
tak. metro i parki to jednak są w Mordorze lepsze niż w ojczyźnie... jeden Orlik na Grochowskiej nie czyni wiosny.

czwartek, 27 września 2012

Need to curse to talk about you Need you less than I felt I would

znów w Moskwie. jesteśmy tu już 5 dni, a ja nadal dochodzę do siebie i staram się zapanować nad rzeczywistością. tym razem nie nastawiałam się już na jakieś pogodowe cuda i dlatego niespecjalnie się zdziwiłam, że przywitał nas deszcz i niska temperatura. nigdy nie udawałam - nawet przed samą sobą, że jestem perfekcyjną panią domu. gotuję, bo muszę. rodzina twierdzi, że bardzo dobrze mi to wychodzi, ale kto tam wie - jest szansa, że po prostu chcą być mili i nie mają innego wyjścia. talerze, garnki i inne kubki czasem leżą w zlewie cały dzień. leżałyby może i dłużej, ale aż tak leniwa nie jestem: perspektywa, że zaczną żyć własnym życiem mnie przeraża. karaluchy jako domowe zwierzątka jakoś do mnie nie przemawiają. nie prasuję. jestem zwolenniczką teorii, że porządne rozwieszenie prania to 95 % sukcesu. stałym rytuałem jest natomiast poranne mycie podłóg: Misha odkurza, ja tańczę z mopem. zazwyczaj bez większego entuzjazmu, ale nie ma, że boli. syf z ulicy musi zostać poskromiony.
im zimniej na polu i im ciemniej za oknem, tym większa ochota nie wystawiać nosa spod kołdry. jeszcze minutę, jeszcze minutę, jeszcze ... taaaa, jasne. nie po to ma się Wiewióra, żeby się walać w łóżku do ... 8'ej.

piątek, 21 września 2012

Falling from cloud 9

zawsze przed wyjazdem musi się coś wydarzyć.
w czerwcu, na dwa dni przed wylotem, dostałam zapalenia krtani i - dosłownie - leciałam na antybiotykach. teraz czas wracać, a ja znów będę podróżować z lekami. nie ma to, jak dowiedzieć się na tydzień przed terminem 'zero', że trzeba wyrwać ząb. do tego zdrowy. tak jest - przegrałam potyczkę z zębami mądrości. nie, żebym była do nich jakoś mocno przywiązana, ale jednak trochę żal. i właściwie, to nie bardzo wiem, czego bardziej: 3'ech stów za rwanie, czy jednak samego zęba. dzięki Bogu wszystko już ok - puk puk w niemalowane - szwy zdjęte, pacjent będzie żył.
teraz czas na pakowanie. potykam się już o te wszystkie niezbędne niezbędności, a kolejne spadają na mnie przy każdym otwarciu szafek, czy szuflad. metraż na G-skiej mamy iście królewski. no nic, grunt, że wszyscy zdrowi. jeszcze tylko podciąć grzywkę, bo cały prawie świat mi przesłania, i w drogę!

wtorek, 11 września 2012

The world needs wannabes, so...

ostatni przestój blogowo - życiowy spowodowany jest moim koszmarnym i wołającym o pomstę do nieba przeziębieniem. skąd się to cholerstwo wzięło nie wiem, ale też nie bardzo wnikam. powód jest banalnie prosty: moje szare komórki odmawiają współpracy. a miało być tak pięknie...
jakby mało było tego, że jestem pociągająca jak wszyscy diabli, to jeszcze w nocy obudziłam się z bólu zęba. nie ma to jak idące _________ (tu pojawia się ciąg niezbyt nadających się do publikacji epitetów)ósemki. mój dentysta nie chce rwać, a ja z ochotą bym się ich pozbyła, tyle, że boję się, że mi się zgryz rozjedzie i będę wyglądać jak Karolak. brrrrr!!!
ciąg dalszy historii przypomina nieco horror. tani, ale jednak. w okolicach 18'tej doszłam do wniosku, że jeśli natychmiast nie wyjdę z domu z Wiewiórem, to ktoś kogoś niechybnie zagryzie. odziałam się i popełzłyśmy na najbliższy plac zabaw. zapięłam Wrednego łańcuszkiem na huśtawce, huśśśśśśś i ... omal nie zostałam kaleką. nie wiem, jak to się stało, że nie wyjęłam palca z kółka do zapinania. oszczędzę sobie i innym opisu mojej ręki. sił starczyło mi tylko na to, żeby zatrzymać krwawienie i odczołgać się od feralnej huśtawki. omal tam nie zemdlałam, ale wzięłam się w końcu w garść, bo kto by się Wiewiórem zajął? pełno ludzi, a nikt nawet mnie nie zapytał, czy wszystko ok. może jakby mi łeb urwało, to ktoś by zareagował.
niezbyt miła konkluzja. znieczulica totalna, czy co?!?!?