MOSCOW CITY, RUSSIA

środa, 27 czerwca 2012

Picture perfect memories scattered all around the floor

krk
tym razem nie mogę uwierzyć, że już jestem w Domu 1. lato wreszcie odzyskało swój jedyny właściwy zapach: truskawek i świeżych ogórków kiszonych. za oknem zieleń po horyzont i powietrze, którym da się oddychać bez ryzyka, że zaczniesz świecić od ilości zanieczyszczeń.
powoli odzyskuję siły i ochotę do życia. długa podróż pod znakiem klimatyzacji nieco opóźniła moją gardłowo - krtaniową rekonwalescencję. nasz kochany LOT jak zwykle dał ciała i Misha był zmuszony zostawić mnie samą na pożarcie zmęczonego i znudzonego Wiewióra. w takich chwilach naprawdę trudno być patriotą. o jakości jedzenia na pokładzie nie wspomnę, bo nie chcę się powtarzać. lakonicznie rzecz ujmując: na zachodzie bez zmian.
nie mogę się już doczekać wyjazdu do Suchej. może to i nie morze, ale chwilowy brak 'dobrodziejstw' cywilizacji (patrz: internetu i TV) dobrze mi zrobi. mojemu portfelowi też. przez to cholerne Allegro niedługo zbankrutuję. ot i co.

piątek, 22 czerwca 2012

I gotta get back to simplicity

niepostrzeżenie minęło prawie 90 dni i znów czas na pakowanie walizek.
ostatniego miesiąca nijak nie mogę zaliczyć do udanych, ale i tak nasza mała stabilizacja zdaje egzamin. nie chcę i nie będę myśleć o tym, co po wakacjach. czas na życie chwilą.
na tym właśnie mam zamiar się skupić w najbliższym czasie. muszę wreszcie zająć się swoim zdrowiem na poważnie i np na dobry początek zacząć jeść śniadania. koniec z kawą na pusty żołądek i chipsami zamiast obiadu. aż mnie ciarki przechodzą, jak wspominam swoje menu. brrrr!!! gdyby głupota miała skrzydła, to niechybnie okrążałabym obecnie księżyc.
jeszcze tylko jeden antybiotyk i powinno być dobrze. MUSI BYĆ DOBRZE!!!

niedziela, 17 czerwca 2012

I wanna hold 'em like they do in Texas plays









chciałabym, żeby wszystkie dni, były takie, jak dzisiejszy, kiedy ma się ochotę powtarzać, jak zaklęcie: 'chwilo trwaj wiecznie!!!'.
znów Park Kultury. tym razem z Dzidkiem i na rowerze wodnym. Wiewiór, jak przystało na wytrawnego wilka morskiego, wcale się nie przejmował kołysaniem i niewzruszenie pochłaniał swoje ukochane paluszki. nawet nie bardzo go interesowały kaczuszki i łabędzie. drób nie jest konkurencją dla jedzenia - co to, to nie.
taki miły dzień. no dlaczego obrona Holandii daje d..y?!?!?!?! no dlaczego?!?!?!

wtorek, 12 czerwca 2012

Let's forget about time











dziś Dzień Rosji. z tej okazji postanowiliśmy chwilowo porzucić miejscowe place zabaw na rzecz Parku Kultury. nie tylko my wpadliśmy na tak oryginalny pomysł, ale sezon daczowy trwa, więc raczej nikt sobie na głowy nie wchodził.
tym razem uzbroiliśmy się w wiaderka i łopatki (Wiewiór), oraz słuszną ilość kremu z filtrem, ponieważ już od 9 rano słupek rtęci osiągał szalone i rozpustne wartości (26 w cieniu!!!).
przez całą drogę Wredny wymuszał wizytę w piaskownicy, którą pamiętał z zeszłorocznego, zimowego wypadu. to chyba największa piaskownica, jaką w życiu widziałam (plaże i pustynie się nie liczą). świetnie zaaranżowana, z drewnianymi wykończeniami, zadaszeniami i czymś w stylu parawanów. dorośli mają do dyspozycji wiele ławeczek i nie trzeba pędzić na złamanie karku, żeby 'se posiedzieć'. takie rzeczy tylko w Moskwie. o całej infrastrukturze dla dzieci chyba jednak spłodzę osobny post, bo warto.
nie dane nam jednak było tym razem odwiedzić tej Mekki, gdyż na horyzoncie zaczęły się pojawiać zdradziecko czarne chmury, przemieszczające się z dość niepokojącą prędkością w naszą stronę. tak więc obejrzeliśmy sobie atrakcje parkowe w tempie nieco zawrotnym, ciągnąc za sobą zrzędzącego Wiewióra. w ostatniej chwili dopadliśmy kawiarni i zaraz potem rozpętała się burza.
muszę przyznać, że od czasu mojej pierwszej bytności w Parku Kultury wiele się tu zmieniło i wszystko na plus. ubikacje to już nie dziury w podłodze z kabinkami bez drzwi, ale sracze na światowym poziomie. ba!! nawet pachną!!! wszędzie jest czysto, kosze na śmieci w ilości wystarczającej, trwa przycięta równiutko, przezroczyste stawy i fontanny. dobrze oznaczone ścieżki rowerowe, place zabaw, nawet plaża dla siatkarzy. dla chętnych jest wypożyczalnia rowerów wodnych (2 i 4 osobowych), rolek i rowerów. leżaki, hamaki i czyste pomosty do opalania są bezpłatne. aż chce się tam wracać i spędzić dużo więcej czasu.
ps: po deszczu moja piękna kokarda wyglądała jak grzebień zdechłego koguta, więc zdjęcia raczej nie nadają się do publikacji :)

czwartek, 7 czerwca 2012

You drive me crazy

z cyklu 'poRADY cioci Mashy': dziś o samochodach, kierowcach i ich zwyczajach.
kiedy pierwszy raz przyjechałam do Moskwy dziwiło mnie, że większość ludzi, by przedostać się na drugą stronę ulicy, wybiera przejścia podziemne. myślałam: 'aha. mniej świateł, mniej stania. mądrze'. dziś już wiem jak jest prawdziwa przyczyna. tak jest najzwyczajniej na świecie bezpieczniej.
w Moskwie nie ma czegoś takiego jak 'kultura jazdy'. długo się zastanawiałam jakiego zamiennika użyć i wreszcie mam: wolna amerykanka. kierowcy i - o zgrozo - kierowniczki, najczęściej kierują się zasadą 'z drogi!!!!!! JA jadę!!!'. jak komuś się spieszy szczegóły nie mają znaczenia. czerwone światło? phi!!! zakaz skrętu? wolne żarty!
powoli zaczynam wierzyć w to, że naprawdę większość ludzi jeździ z kupionym prawkiem. kursy i egzaminy? a po co, jak za 'niewielką' sumkę można w każdej chwili nabyć stosowny papierek. na każdym słupie wiszą ogłoszenia: 'DYPLOMY. POZWOLENIA NA PRACĘ. PRAWO JAZDY'.
tutaj nauczyłam się jednego: jak mam gdzieś iść, wybieram trasę z możliwie jak najmniejszą ilością przecznic i przejść. no chyba, że podziemnych.
aż strach się bać co by było, gdyby metra nie było!!! brrrrrr!!!

wtorek, 5 czerwca 2012

When I'm sixty-four

dobijam sześćdziesiątki. dobrze, że nie rocznikowo, chociaż wcale nie uważam, że w tych okolicach kończy się życie.
otóż po raz pierwszy w karierze moja waga oscyluje w okolicach 60 kg. właściwie, to nie powinnam się tak cieszyć, bo ową 'zasługę' muszę zapisać na konto antybiotyków i kolejnego zapalenia krtani, ale nie bądźmy małostkowi. jestem w końcu kobietą: spadek wagi cieszy. w sezonie plażowym tym bardziej. nie to, żebym się wybierała nad morze, ale teraz to nawet na balkonie będę mieć pełen komfort psychiczny. szaleństwo!!!
za oknem znów snuje się koszmarny, biały puch. zima dwa razy do roku? takie rzeczy tylko w Rashy. końca nie widać, ale co mi tam - za 3 tygodnie jedziemy do Domu 1!!!

huuuuuuuuuuuuuuuurrrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaaaaaa!!!