MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 27 sierpnia 2010

city jungle

każdy mój włos stoi (lub raczej : kręcie się) w inna stronę, co może oznaczać tylko jedno - nadchodzi jesień. deszcze, wilgoć i ... coraz krótsze dni.
lato minęło niepostrzeżenie, jakoś tak za szybko. wydaje mi się, że dopiero co cieszyłam się z perspektywy ciepłych dni, a tu już zieleń liści ustępuje jesiennej gamie kolorów. słowem - jak co roku za szybko.
chciałabym napisać to w bardziej poetycki sposób, ale nie mam aż na tyle weny, żeby się z tym zmierzyć. a więc prosto z mostu. na początku listopada obieramy na kilka miesięcy kierunek wschód. już bardziej oddalić tego nie mogę, więc będę musiała jakoś to zaakceptować i próbować nie porównywać. pewnie i tak nie będę miała czasu na myślenie - zostanę ze wszystkim sama - a to cieszy. w pewnym masochistycznym sensie, ale jednak.
grrrr... już mi się szklą oczy, a to dopiero początek.

[przerwa techniczna: zamglenie pola widzenia]

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

duch (i mrok)

są sytuacje i ludzie, o których chciałoby się zapomnieć na zawsze. wymazać, zetrzeć - wywabić to, co z nimi związane. ale albo się mylę (oby), albo nikt jeszcze nie wpadł na to, jak to zrobić raz, a dobrze.
możliwe, że przesadzam, ale jak tak naprawdę mam. nie muszę nawet spotykać takiej osoby- ktoś np. rzuci jej imię w rozmowie - a już mam ochotę uciekać. wszystkie cięte riposty ulatniają się z mojej głowy i zostaje tylko głupi wyraz twarzy (przynajmniej wg mnie ), mylony często z wyniosłością (how? - nic bardziej mylnego). i stoję sobie jak ten słup soli, wewnątrz tocząc walkę o godne wyjście z impasu. grrrrrrrrrrrr!!!! jak ja tego nienawidzę. i już sama nie wiem, kogo mam większą ochotę utopić w łyżce wody: delikwenta-postrach, czy siebie za niedojrzałość.
na całe szczęście takich kandydatów do zapomnienia na wieki wieków jest baaardzo niewielu. ale i to wystarczy.

sobota, 21 sierpnia 2010

jutro będę ideałem

choćbym nie wiem jak bardzo chciała ludzie się jednak nie zmieniają. mogą chwilowo przywdziać maskę (patrz: Jarek Kaczyński), ale i tak nadal pozostają tacy, jacy byli. w większości przypadków oczywiście - nie śmiem generalizować. szkoda tylko, że sami czasem nie widzą, że przecież powinni. tu jednak pojawia się pytanie, czy być sobą za wszelką cenę i wbrew innym, czy mieć jednak wzgląd na bliźniego. pewnie - heh - na pewno - nie mnie sądzić. albo powinnam spojrzeć na sprawę z drugiej strony: może to ja nie powinnam oczekiwać, że ktoś będzie robił/zachowywał się tak, jak mnie wygodniej.
zamieszałam.
ogólnie rzecz ujmując powinnam była zmądrzeć już dawno.i nie liczyć a cud. osioł nigdy nie będzie koniem wyścigowym. czy jakoś tak.

środa, 18 sierpnia 2010

my choice

czasem zastanawiam się jak bardzo bezgraniczna jest ludzka głupota. wynik przemyśleń nie nastraja optymistycznie. bo czy warto wszystko tak upubliczniać, prać brudy na oczach innych? i czy potem się żałuje?
wczoraj po raz setny pokazywali w TV film 'Jerry Magiure' i po raz enty się poryczałam. sentymentalna się zrobiłam, co? a może po prostu dopiero wieczorem mam nieco czasu, żeby myśleć nie jak mama, a jak kobieta, żona? cholerna romantyczka. chyba się stęskniłam za Mishą....

niedziela, 15 sierpnia 2010

to se netoperek

ostatnio prawie nie piszę. i nie siadam. staram się zrozumieć dziecko można by rzec - głównie włóczę się po podłodze za raczkującym Turkuciem. i przeważnie jestem z tyłu. brak mi kondycji? nie. raczej fantazji ;).
to już tydzień od mojej podróży. zapomniałam wtedy napisać, że w domu oprócz Aleksy czekało na mnie jeszcze coś. było małe, włochate i wystraszone. jednym słowem nietoperz. na lodówce. do dziś nie wiemy, jak udało mu się wlecieć do kuchni, nie ważne. gdyby nie Jerzy, to pewnie zauważyłybyśmy go z mamą rano. i z wrzaskiem. aż strach się bać, co zrobił by z nim Turki. ... bleeeeeeeeeee!!!!
tymczasem nadchodzi burza.

a ja może pozamykam szafki i pochowam kable. już raz zostaliśmy bez domowego (tel.) po przejściu Małego Tajfunu.

sobota, 7 sierpnia 2010

przygody słonia w tyłku mrówki, czyli prawie jak palcem po mapie



na foto - ja na tarczy -wracam do Krk.

tytuł mówi wszystko. jest trafnym podsumowaniem mojego romantycznego weekendu w Gdańsku, który .... no właśnie. chyba powinnam napisać prawdę - że nawet się nie zaczął, a już się skończył. a wszystkiemu winna - a jakże - pogoda.
dziś już się z tego śmieję, ale wczoraj wylewałam łzy w rękaw M. - oczywiście wirtualnie, bo przez telefon.
a wracając do sedna - lot do Wawy przebiegł planowo. i tu skończyły się pewniaki. ledwie przestąpiłam próg Okęcia, a zapadły egipskie ciemności i rozszalała się hiper burza. ponad dwie godziny. lotnisko nie wypuszcza i nie przyjmuje samolotów, zero informacji innych niż 'uprzejmie informujemy, że z przyczyn od nas niezależnych lot do ............ nie odbędzie się o czasie. następną informację podamy za półgodziny'. itd. a żeby było zabawniej, to gdyby samolot Mishy przyleciał bez opóźnienia (smog i dym pożarów skutecznie zatruwa życie w Moskwie), to nie lądowałby przymusowo w Poznaniu. tak. przeżyliśmy oboje coś a'la komedia romantyczna, z tym, że nie bardzo nam było do śmiechu. utknąć na lotnisku - bezcenne.
chociaż nie - niestety taki pat ma swoją wymierną cenę. linie lotnicze LOT nie gwarantują noclegu w takim przypadku i za hotel w razie odwołania rejsu trzeba zapłacić z własnej kieszeni. po informacji, że do 24'tej nie polecimy na bank, doszłam do wniosku, że zwijam manatki. wróciłam ostatnim pociągiem do Krakowa. wyszło taniej, niż hotel.
tak oto Mania vel. Masha zwiedziła Warszawę. a ściśle rzecz ujmując - Okęcie.
podróże kształcą.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

lato, lato, lato ach! to Ty :)

kalendarz nie kłamie - już sierpień.
wakacje. moje - te rodzinne - nie doszły do skutku przez mieszankę wybuchową pogoda/zepsute rury/'nie mam czasu'. nawet się nie dziwię, że jakoś z tego powodu nie płaczę. czasem lepiej nie forsować planów na siłę i przyjąć pozycję' poczekam i popatrzę'.
za to wakacje 'romantyczne' przed nami. w piątek Gdańsk. z jednej strony nie mogę się doczekać, bo ... wreszcie się wyśpię. sad but true. mało romantycznie? wiem .... ale przez Turkucia łóżko kojarzy mi się prawie wyłącznie ze spaniem. tak do rana, przez całą noc. bez wstawania, wypadających smoczków i bolącego brzuszyska. z drugiej - przecież ja będę tęsknić do mojego Diabełka Tasmańskiego... a co, jak dostanie histerii - kto ją utuli? buuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!! tak źle i tak niedobrze.