MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 7 sierpnia 2010

przygody słonia w tyłku mrówki, czyli prawie jak palcem po mapie



na foto - ja na tarczy -wracam do Krk.

tytuł mówi wszystko. jest trafnym podsumowaniem mojego romantycznego weekendu w Gdańsku, który .... no właśnie. chyba powinnam napisać prawdę - że nawet się nie zaczął, a już się skończył. a wszystkiemu winna - a jakże - pogoda.
dziś już się z tego śmieję, ale wczoraj wylewałam łzy w rękaw M. - oczywiście wirtualnie, bo przez telefon.
a wracając do sedna - lot do Wawy przebiegł planowo. i tu skończyły się pewniaki. ledwie przestąpiłam próg Okęcia, a zapadły egipskie ciemności i rozszalała się hiper burza. ponad dwie godziny. lotnisko nie wypuszcza i nie przyjmuje samolotów, zero informacji innych niż 'uprzejmie informujemy, że z przyczyn od nas niezależnych lot do ............ nie odbędzie się o czasie. następną informację podamy za półgodziny'. itd. a żeby było zabawniej, to gdyby samolot Mishy przyleciał bez opóźnienia (smog i dym pożarów skutecznie zatruwa życie w Moskwie), to nie lądowałby przymusowo w Poznaniu. tak. przeżyliśmy oboje coś a'la komedia romantyczna, z tym, że nie bardzo nam było do śmiechu. utknąć na lotnisku - bezcenne.
chociaż nie - niestety taki pat ma swoją wymierną cenę. linie lotnicze LOT nie gwarantują noclegu w takim przypadku i za hotel w razie odwołania rejsu trzeba zapłacić z własnej kieszeni. po informacji, że do 24'tej nie polecimy na bank, doszłam do wniosku, że zwijam manatki. wróciłam ostatnim pociągiem do Krakowa. wyszło taniej, niż hotel.
tak oto Mania vel. Masha zwiedziła Warszawę. a ściśle rzecz ujmując - Okęcie.
podróże kształcą.

Brak komentarzy: