MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 31 października 2010

no speak Americano

wena jest. chęć pisania również. tylko - standardowo - czasu brak.
K. zapytała mnie ostatnio jaki tort piekę na 1-wsze urodziny Wiewióra. ha!! jaki ku..cze tort? ona robi dyniowy, ja - dla odmiany - zamawiam. zamawiam walizkę. 5'tego zabieramy Alejandrę na wschód. podróż jako bliski zamiennik tradycyjnej świeczki. znak czasów? czy ja wiem?
sama się sobie dziwię, ale jeszcze się nie denerwuję. przeżyłam poród - przeżyję wszystko. i absolutnie nie straszę tu żadnej z Czytelniczek. po prostu są rzeczy, które trzeba mieć za sobą i nikt ich za nas nie zrobi.
właśnie przeżyłam szok dzięki fb. nie, to nie szok, to zniesmaczenie. ale z drugiej strony - nie mój cyrk, nie moje małpy. przecież każdy żyje swoim życiem, prawda?

niedziela, 24 października 2010

jestem (z) Bogiem

moja ulubiona pora dnia, to te 2-3 godziny, kiedy Aleksa zasypia po wieczornej kaszce. kiedy mam jeszcze nadzieję na dobrą noc (patrz: przespaną) i mogę wreszcie wyciągnąć nogi (dosłownie, nie w przenośni - daj Boże). dziś zamiast wina popijam Theraflue w ramach akcji nie dajemy się jesieni i usiłuję ogarnąć temat, co jednak średnio mi wychodzi. mam sporządzić listę rzeczy do:
a) zabrania
b)kupienia w Moskwie, bo nie opłaca się wozić (ach te limity bagażu!!!).
tempo mam zawrotne, bo zapisałam już.... NIC. no właśnie - znów odwlekam, bo to przybliża mnie do wyjazdu, a jak widać na załączonym obrazku/szkicu, nie bardzo mi się tam śpieszy. ale taka już moja francowata natura - zawsze na opak. jak siedzę w domu, to narzekam, że inni to mają fajnie, bo podróżują. jak wyjazd za kilka dni - posiedziałabym jeszcze w krk jakieś .... 100 lat, bo przecież wszędzie dobrze, ale..itd. gdyby ta historia nie była o mnie, to bym się nawet pośmiała, a tak - powstrzymam się od kąśliwej autoironicznej uwagi.yeah!

piątek, 22 października 2010

destination anywhere

motyw przewodni dnia dzisiejszego to bezsenność Wiewióra i kawa z Anusiakiem. dwa światy - ten obecny i ten z czasów, kiedy nie wyrósł mi jeszcze wózek. a na ścianie w kawiarni - a jakże - Moskwa! czuję się 'dopadnięta' (tu kajam się za niegramatyczność itd.) tym tematem.
i znów powtórka z rozrywki - najważniejsze decyzje trzeba podejmować samemu. a potem ponosić ich konsekwencje. wiem - nie powiedziałam tu nic nowego - tak. ale czasem trzeba przecież wygłosić jakiś banał. tak dla spokoju sumienia.
powiało chłodem - czyżby mały survival przed Domem 2?

i jeszcze jedno 'czyżby': czyżby wróciła wena?

środa, 13 października 2010

like a zombie

no i proszę. wczoraj Turkuć sam przeszedł pół ulicy ( w sensie po chodniku oczywiście ;)). przypominało to nieco pierwsze kroki człowieka na księżycu, ale było wzruszające i kochane. czyli kolejny etap za nami i nowy rozdział otwarty. a żeby tradycji stało się zadość, spacer zakończył się spektakularnym upadkiem. muszę jednak przyznać, że moja córeczka dzielnie go zniosła i nawet nie zapłakała! ha!
a ja się sobie dziwię, że minął już prawie rok, a ja jeszcze żyję. ba - nawet nieźle się mam.

piątek, 8 października 2010

don't get fool again

próbuję jakoś ogarnąć rzeczywistość. policzyć, zmierzyć - spisuję w głowie plusy i minusy. i myślę (naprawdę proszę się nie śmiać). czasem przypominam sama sobie Dr House'a (tutaj sobie słodzę) i od nadmiaru tych myśli chyba oszaleję. albo zwariuję, co na jedno wychodzi.
w jednym tylko jestem monotematyczna - marzę o jednej przespanej nocy. jednej. tylko i aż jednej. na ten moment to raczej nie w tym życiu. ale dobrze mieć jednak marzenia, prawda.
dzięki Konradowi wróciły wspomnienia i Łotwa. o tym już kiedyś było, ale historia i ja lubimy się powtarzać - minęły 3 lata, a ja mam wrażenie, że to lata świetlne. tyle się zmieniło. .... tu chciałam napisać jakąś mądrą refleksję... -ŁAM - czas przeszły.... sssspać!!!!

piątek, 1 października 2010

you can pass me by

już październik.
jak dziwnie to brzmi. na blogu pojawił się zaraz po sierpniu... czary normalnie. ale z magii to by to było na tyle, bo proza życia skutecznie sprowadziła mnie a ziemię. padłam ofiarą własnej nieostrożności (żeby nie powiedzieć głupoty) i masz. podwiało mnie tak, że poruszam się z prędkością procesji w Boże Ciało, a schylić to się nie mogę wcale. i tak uroczo kuleję (jeśli można uroczo kuleć). jest jeden plus: wreszcie dotrzymuję tempa Aleksandrze, która chodzi jak Robocop.
oby tylko sprawdziło się powiedzenie 'do wesela się zagoi", bo w następną sobotę ślub M.i M.