MOSCOW CITY, RUSSIA

niedziela, 24 października 2010

jestem (z) Bogiem

moja ulubiona pora dnia, to te 2-3 godziny, kiedy Aleksa zasypia po wieczornej kaszce. kiedy mam jeszcze nadzieję na dobrą noc (patrz: przespaną) i mogę wreszcie wyciągnąć nogi (dosłownie, nie w przenośni - daj Boże). dziś zamiast wina popijam Theraflue w ramach akcji nie dajemy się jesieni i usiłuję ogarnąć temat, co jednak średnio mi wychodzi. mam sporządzić listę rzeczy do:
a) zabrania
b)kupienia w Moskwie, bo nie opłaca się wozić (ach te limity bagażu!!!).
tempo mam zawrotne, bo zapisałam już.... NIC. no właśnie - znów odwlekam, bo to przybliża mnie do wyjazdu, a jak widać na załączonym obrazku/szkicu, nie bardzo mi się tam śpieszy. ale taka już moja francowata natura - zawsze na opak. jak siedzę w domu, to narzekam, że inni to mają fajnie, bo podróżują. jak wyjazd za kilka dni - posiedziałabym jeszcze w krk jakieś .... 100 lat, bo przecież wszędzie dobrze, ale..itd. gdyby ta historia nie była o mnie, to bym się nawet pośmiała, a tak - powstrzymam się od kąśliwej autoironicznej uwagi.yeah!

Brak komentarzy: