MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 29 września 2011

I walk on concrete I walk on sand


WIEWIÓR FRONTEM DO KLIENTA, czyli spóźnione, niemniej serdeczne: obiecałam zdjęcia i są.
jak to w życiu bywa, miało być wcześniej, jest teraz, miał być kombinezon, jest kurtka i gacie. tak tak. jakoś tak mi się wyrwało, że kombinezon, a tu prawda w oczy kole. niemniej jednak sam uniform, jako taki, jest bardzo funkcjonalny i ze spokojnym sumieniem polecam wszystkim. bowiem zaprawdę powiadam Wam, że nawet tutaj, w naszej krainie dobra wszelkiego, takich cudów nie ma. i chyba każda mama mnie już pytała skąd mam takie cóś. hehe - jasne, że z POLSKI (na metce napisane, że 'made in China', ale ciiiiiiiiiiiicho!!!) - patriotyzm ważna rzecz.
a w tzw. międzyczasie włączyli nam ogrzewanie. i dzięki Bogu, bo ileż par skarpet można ubierać naraz?!!? nawet Wredny pomyka w rajtach i golfie... zima Panowie i Panie.

wtorek, 27 września 2011

Sometimes the system goes on the brink

tak bym sobie na pogodę ponarzekała, a tu proszę: słońce!!! JAK? SKĄD? nie żeby zaraz było ciepło - bez czapki i rękawiczek ani rusz - ale przynajmniej szarość została zastąpiona błękitem i od razu chce się żyć.
nawet nie zauważyłam, że w niedzielę minęły dwa tygodnie odkąd wyjechałyśmy z KRK. kiedyś czas ciągnął się niemiłosiernie od poniedziałku do piątku. teraz wygląda to nieco inaczej: mam wrażenie, że po poniedziałku jest środa, a po niej natychmiast następuje piątek. super. rzecz w tym, że w takim samym tempie mija też niestety weekend. po piątku wypada poniedziałek i kierat kręci się od nowa. zawsze mam pełno planów na sobotę i niedzielę, a ... wychodzi jak zwykle.
tu u nas w Moskffie chyba naprawdę jest mniej tlenu w powietrzu. cały czas mam ochotę spać, a raczej zapaść w sen zimowy. do maja. a co!

piątek, 23 września 2011

I only wanted to see u bathing in the (purple) rain

jakiś czas temu, w samym środku lata (patrz: dawno i nieprawda) kupiłam Wrednemu przeciwdeszczowy, ocieplany kombinezon. spodobał mi się, fajna rzecz w naszym klimacie.
dziś nadszedł dzień prawdy, czyli test w terenie. pomijając drobny fakt, że kupiłam rozmiar dużo za duży ('może jeszcze na wiosnę do niego wejdzie?'), mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim ten wynalazek. chodzenie po kałużach? phi!!! co tam kałuże, kiedy można zjeżdżać ze zjeżdżalni i HUŚTAĆ SIĘ nawet w czasie ulewy. jedyny mankament jest taki, że o mamusiach/tatusiach producenci jakoś nie pomyśleli i człowiek nie ma innego wyjścia, jak tylko smętnie sobie moknąć towarzysząc uradowanemu Entuzjaście zabaw na świeżym powietrzu.
ktoś złośliwy mógłby przytomnie zauważyć 'a kup że sobie babo kalosze + pelerynę i nie nudź'. ale ja chcę kombinezon. CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ!!!

czwartek, 22 września 2011

coldPLAY

słupek rtęci opuścił się do 'krytycznych' plus 15 stopni, tak więc Panowie i Panie, sezon rajtek i kombinezonów uważam za rozpoczęty. to nic, że dzieci stale są w ruchu, biegają, kopią, wchodzą, schodzą itp, itd - jednym słowem krew płynie. nie ważne. kombinezon - święta rzecz, musi być.
tak się przejęłam losem biednych małych Rosjan, że z wrażenia dostałam jednej ze swoich super-hiper-mega migren. tak jestem czuła na krzywdę innych.

ależ ja jestem skromna, no no.

środa, 21 września 2011

Who let the dogs out?


ołowiane chmury szczelnie zakrywają niebo - u nas już prawie zima tej jesieni (w Rosji jesień zaczyna się 01.09). brak słońca odczuwa szczególnie dotkliwie mój mózg, buntując się przeciw wypełzaniu z ciepłego łóżka. dodatkową atrakcją jest bowiem brak ogrzewania. włączą, jak temperatura w nocy spadnie 4 razy pod rząd poniżej 10'. taki cud jeszcze się jednak nie wydarzył i ciepłe galoty to mus. mam dziką ochotę siedzieć w domu w rękawiczkach. powstrzymuje mnie jedynie obecność Wiewióra, który zapewne uznałby to za kolejne dziwactwo matki.
od tego pisania nieco rozgrzały mi się palce. znaczy jest nadzieja.

środa, 14 września 2011

We were always just that close

miało być wcześniej, wyszło jak zawsze. codzienność zapełniła mój program na tyle ściśle, że prawie zapomniałam o blogowaniu. mycie, a raczej oddrapywanie, kupowanie, koordynowanie, itp., itd. a końca i tak nie widać.
tak więc w telegraficznym skrócie: podróż koszmarna - jak by nie było, 11 września to nie najlepsza data na latanie (z techniczną usterką samolotu włącznie). aklimatyzacja trwa nadal i jeśli dodać do tego ząb nr 16 w drodze, to szału ni ma. omal nie zapomniałam o mojej ukochanej pogodzie: w Moskwie powitała nas jesień pełną gębą. nie ma to jak wyjść z lotniska w sandałach na 10 stopni plus deszcz. uffffffff. chyba jednak niczego nie pominęłam.
a teraz czas do wyrka. u nas, na wschodzie już prawie 22,30 i CSKA będzie grało z Lille. cokolwiek by to nie znaczyło.

sobota, 10 września 2011

I AM ON MY WAY

no to minęły 3 miesiące i czas pakować manatki w podróż powrotną do Domu 2. melduję sie od poniedziałku regularnie. i muzon :) ----------> KLIK