MOSCOW CITY, RUSSIA

środa, 23 listopada 2011

And it goes like this...

nic nowego, ale mam wrażenie, że moja przestrzeń osobista - i tak w stadium rozwielitki - stale się kurczy.
Wiewiór śpi coraz mniej, a wymaga coraz więcej - czasu, uwagi, cierpliwości. mój egzemplarz taki już jest, że bez 'mama mama mama' nigdzie nie pójdzie i nic sam nie zrobi. beze mnie pobawi się jakieś maks 10 minut i dawaj! a może ja nie chcę po raz setny oglądać książeczek, ubierać miśków, czy układać piramidki?!?!!? ostatnio siedziałam na podłodze i prawie płakałam, że ja już NIE CHCĘ SIĘ BAWIĆ tym cholernym LEGO... tak.
wiem, że to trochę upraszczające sprawę stwierdzenie, ale czasem czuję, że zamiast się rozwijać, to się powoli, acz nieuchronnie 'zwijam'. i jeszcze nie będę miała emerytury, bo przecież tylko 'siedzę w domu z dzieckiem'. TYLKO.
cóż - zapraszam Panów na parkiet... to jest chciałam powiedzieć, POLIGON.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Back where I belong




dzięki 'cudownej' decyzji szanownego prezydenta Miedwiediewa różnica czasu między Polandem, a Rashą wynosi obecnie 3 godziny. dla niezorientowanych: Rosja w tym roku pozostała przy czasie letnim i ma zamiar kontynuować w przyszłości ten barbarzyński pomysł.
tak więc moje dziecko, wytresowane do wstawania o rosyjskiej 7'mej z groszami, budzi się o tutejszej 4'tej nad ranem!!! . nie ma to jak 'trafione' decyzje władz i ich wpływ na życie zwykłych ludzi. ja sama do tej pory nie mogę się zaaklimatyzować i snuję się smętnie po domu, najczęściej w okolicach lodówki.
podróż opiszę następnym razem - idę spać - w Moskwie jest już przecież pierwsza w nocy.

środa, 16 listopada 2011

wtorek, 15 listopada 2011

Gonna find out Who's naughty and nice

zimno, zimniej, Rosja.

za oknem pada śnieg, a w łazience od-pada tynk ze ściany. jak ja kocham moich sąsiadów z góry!!! od trzech tygodni dbają o to, żeby Wiewiór po obiedzie spał nie dłużej, niż godzinę. najpierw tłukli się młotkami, potem wiertarka wierciła od rana do nocy jakiś tydzień, a teraz chyba nastąpił etap 'Sodoma i Gomora', bo nie umiem zdefiniować pochodzenia nieustannego łoskotu. nawet w weekend nie dali nam spokoju i musiałam się udać piętro wyżej w celu ujarzmienia naszych Bobów Budowniczych. nieźle nabuzowana dzwonię do drzwi. cisza. no to jeszcze raz. cisza - udają, że to nie oni. ale nie ze mną te numery Bruner! po trzecim dzwonku słyszę nieśmiałe 'kto tam'. walcząc z sobą by nie wrzasnąć 'policja', mówię (a raczej cedzę przez zęby): sąsiedzi!!! na to oni: 'taaaaak?? zamknęli nas, nie możemy otworzyć' no nie!!!! tu przestałam się szczypać i wygarnęłam - w miarę kulturalnie - że dziś sobota, dajcie żyć, dziecko mi się z wrzaskiem budzi trzeci tydzień. na co słyszę 'ojej. już nie będziemy'... tak... naprawdę trudno się domyślić, że odgłosy remontu mogą doprowadzić sąsiadów do szewskiej pasji. mistrzowie dedukcji.
odwracam się na pięcie, zła jak osa - opieprz przez drzzwi, to nie to samo, co w twarz komuś wygarnąć, a tu inna zdesperowana sąsiadka. z WAŁKIEM w ręce! ha!!! z rosyjskiem staruszkami lepiej nie zadzierać.

sobota, 12 listopada 2011

Pink flamingos in the pool


u nas stara śpiewka - na tapecie wiewiórcze zębiska. do kompletu brakuje nam 'tylko' albo 'aż' 4 sztuk. coś czuję przez skórę, że będzie hardcore. coż - zanosi się na to, że wyśpię to się jednak po śmierci. ha!

poniedziałek, 7 listopada 2011

I just can't be with you like this anymore Alejandro


prawdziwa ZAMARZNIĘTA kałuża - made in Russia

sobotni kinderbal przeszedł już do historii. wszystko poszło jak należy i jeśli nie liczyć niezłego bałaganu w salonie (miejsce akcji), to mogłabym przysiąc, że urodziny Aleksandry nie miały miejsca. a - powiększyła się jeszcze znacząco i tak niemała ilość zabawek. taaa... może nawet odkryję w sobie nowe powołanie: organizacja imprez dziecięcych. żartowałam - co to, to nie.
za dwanaście dni będę już w Domu 1. mam nadzieję, że dobra pogoda się utrzyma i będzie ciepło, bo tu u nas na wschodzie już tylko minusy.

i jeszcze jedno małe ogłoszenie parafialne: moje dziecię nazywa się ALEKSANDRA. nie Ola i nie Sasha i wszelkie ich pochodne. Aleksandra. ewentualnie Wiewiór. Wredny Wiewiór :).

piątek, 4 listopada 2011

Let me introduce you to my party people in the club...

jestem chora.
tak właściwie, to to zdanie powinno zamykać post, bo cóż ciekawego może być w smarkaniu, kaszleniu i bólu kości? tym bardziej, że jutro drugie urodziny Wiewióra i tak się składa, że zaprosiłam kupę gości. a teraz zamiast obmyślać strategię kinderbalu, koncentruję się na tym, jak nie dać się choróbsku. jak nie urok, to sraczka.
sama nie wiem, kiedy minęły te dwa lata. czasem czuję się, jakbym oglądała film o moim życiu, ze swoim udziałem. dni pędzą jak szalone, codziennie coś nowego. a Wiewiór z małego krzykacza przeistoczył się w Dziewczynkę. słodką, kochaną istotkę, bez której nie wyobrażam sobie życia. ok - mogłabym nieco rzadziej budzić się w nocy, ale dziecko, to dziecko - one tak mają. jeszcze 'tylko' jakieś 1,5 roku i prześpimy całą noc :). naturalnie jeśli nie pojawi się Fasolka nr 2.

ZA WIEWIÓRA!!!!!

czwartek, 3 listopada 2011

She's got it, yeah, baby, she's got it!


nie, nie tak, żebym miała już papier w ręce, ale całkiem oficjalnie TAK. przyjęli nam dziś dokumenty na РВП (pobyt czasowy)!!!!!!!!!!!!!!!!
to trochę tak, jak z fotografowaniem Wiewióra: niby super kadr, ujęcie, cyk ... i masz! a raczej właśnie NIE masz. i znów 'prawie'. PRAWIE ROBI WIELKĄ RÓŻNICĘ!!! :)