MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 29 listopada 2012

poniedziałek, 26 listopada 2012

Just the way you are

Misha znów w Kazachstanie, a my z Wiewiórem zamarzamy w Mordorze. ok, w Astanie jest zimniej (minus 19), ale ponieważ nigdy tam nie byłam, to uważam, że my mamy gorzej.
zima nas jednak zaskoczyła. czaiła się jakieś 2-3 tygodnie i prawie uwierzyłam, że mrozy nie nadejdą. figa z makiem. termometr jest bezduszny. minus 10. choć w tym roku trochę trudno uwierzyć w zimę, bo nie ma śniegu.
poprawka. właśnie zaczął leniwie sypać. hmmm... nic nowego - instynktownie czuję, że moim powołaniem powinien być sen zimowy. długi i krzepiący. nawet bym nikomu nie przeszkadzała w swoim kątku. ehh!! żeby tylko mnie nikt nie przeszkadzał!!! pobożne życzenia.
od tygodnia Wredny 'pocuje' nieco bardziej umiarkowanie, ale za to domaga się, żebym mu śpiewała. cóż - Tatuś muzycznie utalentowany, jego geny. mnie słoń nadepnął na ucho i staram się publicznie nie popisywać swoim brakiem wokalu. a tu cały czas 'Mama poy!!!' (rus. Mamo, śpiewaj!). jak to dobrze, że dzieci kochają nas bezwarunkowo!!!
sąsiadów mi nie żal - oni wiercili, to ja śpiewam.

środa, 21 listopada 2012

I'm wide awake

LEKCJA
temat: BY ŻYŁO SIĘ LEPIEJ!!
pytanie 1.: komu?
Wiewiór dzięki Bogu zdrowy, Misha na antybiotykach, a ja mam nieodparte wrażenie, że wykaszlę sobie nie tylko płuca, ale i śledzionę. za pieniądze wydane na lekarstwa mogłabym wybrać się na niezłe zakupy do Zary, albo innej galeryjnej chińszczyzny.
wypełzamy na spacer pociągające jak wszyscy diabli. bawimy się w chowanego, bo Wredny - tak jego natura - nie chce/może zrozumieć, że publicznie się bez uprzednio podstawionej chusteczki nie smarka. wpadamy na znajomych, których widzieliśmy na basenie. z grzeczności pytam, czy nie zachorowali.
(Czytelniku, jeśli jesteś mamą, proponuję Ci usiąść)
odpowiedź powala mnie na kolana. właściwie, to do teraz leżę i kwiczę. ale do rzeczty.
- 'nie!!! nawet odwrotnie: zawsze chodzimy na basen, jak dzieci są chore i mają gorączkę. popływają, ponurkują, śpiki sobie wymyją, zatoki oczyszczą. najlepiej, jak mają katar ropny. od razu humor im się poprawia'.
taaaaaak. z wrażenie tracę dar mowy i gapię się na nią, jak głupia. a mam ochotę wrzeszczeć i przywalić jej czymś tępym. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!
i nadal nie wiem, czy to jest jeszcze głupota, czy już ignorancja. i co jest gorsze.

piątek, 16 listopada 2012

I was like: "no please, stay here,"

zazwyczaj, kiedy chcemy dobrze, a tym bardziej, kiedy chcemy jak najlepiej, wychodzi na opak, czyli - jak zawsze. przynajmniej ja tak mam.
jako fanka zdrowego stylu życia (zimny prysznic, jedzenie w-miarę-nie-zmodyfikowane i domowe, spacery itd, itp.), zdecydowałam się zapisać nas z Wiewiórem na basen. yyy, to jest na pływalnię!!! wiem, wiem: basen to w szpitalu.
pomysł sam w sobie genialny w swej prostocie. Wiewiór lubi pływać, niech się więc bestia nauczy bez motylków. pytam:
- 'chcesz chodzić na basen?'
- 'da, da da!!!'
po takich solennych obietnicach udajemy się po czepki i kostium dla mnie (zajęcia są z mamusiami). kolejny etap to obowiązkowa wizyta u lekarza i skierowanie na krew, mocz i inne glisty. w Rosji nie ma, że 'ja chcę na basen!!!'. najpierw zaświadczenie, potem pływanie. wszystko oczywiście płatne, bo nasze ubezpieczenie zawsze czegoś nie obejmuje. po tygodniu oczekiwania można zadzwonić i się zapisać na konkretną godzinę.
pierwszy raz idziemy ze znajomymi - w kupie raźniej. pierwszy klops: przebieralnia w kantorku pani sekretarki. drugi klops: koedukacyjna. panowie i panie razem. my mamy to szczęście, że jedyny osobnik płci męskiej sam z siebie udaje się do ubikacji w celu zmiany odzieży (czyżby jakieś kompleksy?!?!?). nie przepadam za publicznym świeceniem czterem literami, więc moja ekwilibrystyka 'podręcznikowa' trochę trwa.
zajęcia same w sobie dobre, rzeczowe. dzieci uczą się nie bać wody, fali, nurkowania. pływają bez okularków i są szczęśliwe, jak ja w dziale dziecięcym Zary na shoppingu wzrokowym. miodzio!!! Wiewiór jako 'nowy' nieco kaprysi i ma lekkiego pietra, ale warto.
morał z tej historii jest jednak niezbyt pozytywny. miałyśmy tego pecha i ktoś podrzucił nam rzadkiej maści wirusowy katar. pierwszy skapitulował Wredny, potem ja, teraz Misha. co za zaraza!!!! nos zatkany, czerwony, stale kapiący.
jak to mawia nasz stary znajomy: 'nie tego się spodziewałem. pozostał taki niesmak'.

sobota, 10 listopada 2012

You may have my number You can take my name But you’ll never have my heart

oswajam się z myślą, że Mordor będzie przez najbliższe lata moim Domem... nie, nie... Domem 1 nigdy nie będzie.
nie zamierzam się nikomu tłumaczyć, dlaczego kocham Krk i lubię tam wracać. Dom to nie ściany i metraż, ale ludzie, którzy go tworzą. i co z tego, że czasem przypomina Bangladesz, kiedy przyjeżdżamy. nie zamieniłabym go na żadne idealne mieszkanka z wersalką Kler. a może jestem masochistką?
podczas gdy my z Mishą zadajemy sobie pytania w rodzaju gdzie i jak żyć, Wiewiór poznaje świat. i zadaje przy tym tylko jedno pytanie: 'po co?'. za to przez cały czas. to jej 'pocowanie' już mi bokiem wyszło. od rana do wieczora wszystko jest 'a po co?' ( to taka wersja 'dlaczego?' dla leniwych - prościej wymówić). my, dorośli, pewnych rzeczy już nie widzimy i nie zauważamy. rzeczy dzieją się, a my się temu nie dziwimy, bo tak jest i tyle. a mała Tabula Rasa wszystkiego musi się nauczyć: dotknąć, spróbować... wsadzić palce w kran, z którego leci woda. jakiż ten świat jest niesamowity!!!
hmmm, może pora w to uwierzyć?
...
a po co?
:D

wtorek, 6 listopada 2012

In the closet that's my stuff, yes

my tutaj, w Mordorze, nie przeszliśmy na czas zimowy. w ten sposób wyrażamy swoją jedność z częścią azjatycką Rashy. tak sobie to tłumaczę, kiedy nie mam kiedy zadzwonić do Krk. godzina gratis i moje rano, to jeszcze noc w Polandzie. moja noc - tam wieczór.
w tak zwanym międzyczasie Wiewiórowi stuknęły 3 lata. hmmm. w sumie niewiele, a ja i tak mam wrażenie, że Wredny jest ze mną od zawsze. mamy swoje dobre i złe dni, ale kurcze, kocham małpę nad życie. a jak śpi, to chyba najbardziej :))).
urodziny się udały i nawet okazało się, że umiem piec. no, może nie do końca piekłam, bo piekarnik nam nieoczekiwanie odmówił współpracy na tydzień przed Dniem Zero, ale tort smakował wszystkim (w tym miejscu serdecznie dziękuje Mamie za przepis na sernik bez pieczenia). ba - zasłużyłam sobie nawet na pochwałę cukiernika z 15'stoletnim stażem.
gdyby ktoś mi 4 lata temu powiedział, że wyjdę za mąż, będę mieszkać w Moskwie, piec i gotować i że będę chciała mieć dzieci, popłakałabym się ze śmiechu. i pewnie jeszcze postukała w czoło.
mówiłam, że się starzeję.