MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 16 listopada 2012

I was like: "no please, stay here,"

zazwyczaj, kiedy chcemy dobrze, a tym bardziej, kiedy chcemy jak najlepiej, wychodzi na opak, czyli - jak zawsze. przynajmniej ja tak mam.
jako fanka zdrowego stylu życia (zimny prysznic, jedzenie w-miarę-nie-zmodyfikowane i domowe, spacery itd, itp.), zdecydowałam się zapisać nas z Wiewiórem na basen. yyy, to jest na pływalnię!!! wiem, wiem: basen to w szpitalu.
pomysł sam w sobie genialny w swej prostocie. Wiewiór lubi pływać, niech się więc bestia nauczy bez motylków. pytam:
- 'chcesz chodzić na basen?'
- 'da, da da!!!'
po takich solennych obietnicach udajemy się po czepki i kostium dla mnie (zajęcia są z mamusiami). kolejny etap to obowiązkowa wizyta u lekarza i skierowanie na krew, mocz i inne glisty. w Rosji nie ma, że 'ja chcę na basen!!!'. najpierw zaświadczenie, potem pływanie. wszystko oczywiście płatne, bo nasze ubezpieczenie zawsze czegoś nie obejmuje. po tygodniu oczekiwania można zadzwonić i się zapisać na konkretną godzinę.
pierwszy raz idziemy ze znajomymi - w kupie raźniej. pierwszy klops: przebieralnia w kantorku pani sekretarki. drugi klops: koedukacyjna. panowie i panie razem. my mamy to szczęście, że jedyny osobnik płci męskiej sam z siebie udaje się do ubikacji w celu zmiany odzieży (czyżby jakieś kompleksy?!?!?). nie przepadam za publicznym świeceniem czterem literami, więc moja ekwilibrystyka 'podręcznikowa' trochę trwa.
zajęcia same w sobie dobre, rzeczowe. dzieci uczą się nie bać wody, fali, nurkowania. pływają bez okularków i są szczęśliwe, jak ja w dziale dziecięcym Zary na shoppingu wzrokowym. miodzio!!! Wiewiór jako 'nowy' nieco kaprysi i ma lekkiego pietra, ale warto.
morał z tej historii jest jednak niezbyt pozytywny. miałyśmy tego pecha i ktoś podrzucił nam rzadkiej maści wirusowy katar. pierwszy skapitulował Wredny, potem ja, teraz Misha. co za zaraza!!!! nos zatkany, czerwony, stale kapiący.
jak to mawia nasz stary znajomy: 'nie tego się spodziewałem. pozostał taki niesmak'.

Brak komentarzy: