MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 28 sierpnia 2009

i o jeden dzień dłużej...

chciałam pisać o czymś innym, przyjemniejszym. ale sprawdziłam pocztę i hmmmm.
nie porafię powiedzieć dokładnie, jakie uczucia wywołał we mnie ten mail od koleżanki. złość? zdenerwowanie? chęć walnięcia w dziób? bezsilność? pewnie wszystkiego po trochu. T. napisała mi, że chłopak, z którym mieszka - jej facet- ... ale nakreślmy obrazek. T. i M. mieszkają razem, ona zaczyna pracę do września tego roku, on dawno pracuje. nieźle zarabia. ona gotuje, sprząta, pierze - wszystko ręcznie!!! (nawet pościel i kurtki, bo nie mają pralki) - prowadzi dom. ponoć byli szczęśliwi. czekała na oświadczyny. ale przyszedł dzień pierwszego dnia pracy w szkole i okazało się, że za swoje trzeba kupić magnetofon i drukarkę. M. zapłacił i ... wystawił jej rachunek do natychmiastowego oddania. 1000 zł. hmmm.
czegoś tu nie łapię. znaczy prace domowe na pełnym etacie nie są nic warte? oddanie, poświęcenie... też? czy jak przychodzi trudny moment, to liczy się tylko kasa? kto ile zarabia? jeśli tak, aż strach się bać. i co poradzić zrozpaczonej T.? odejść? zostać? nie wiem....
jakieś sugestie?

Brak komentarzy: