MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 18 czerwca 2011

Material girl

Intensywny dzień za nami. do Wiewióra przyjechał Dziadek, potem odwiedziła nas reszta Rodziny i wreszcie byliśmy na spacerze po 3 dniach wśród 4 ścian.
dzięki mojemu kochanemu mężowi o przyjeździe teścia dowiedziałam się niemal tuż przed jego przyjazdem. żeby nie było - ja nic do 'Papy' nie mam, bardzo go lubię i uważam za dobrego człowieka. wolałabym jednak witać go z uśmiechem na ustach i śniadaniem na stole, a nie z mopem w ręku i w piżamie. oj tam, oj tam - dobra mina do złej gry, trochę chęci - i już wszystko pod kontrolą.
dobry mąż nie jest zły i jako że się jednak zreflektował, zostałam przez niego zwolniona na kilka godzin z roli nianio-kucharko-sprzątaczki. udało mi się nawet zaliczyć wypad do Mekki - jednym słowem - nawiedziłam centrum handlowe. wyrażając się bardziej obrazowo: znalazłam się w piekle. mało czasu, setki sklepów, wszystko-chcenie i kosmiczne ceny za niską jakość. skończyło się jak zwykle ostatnio - dla siebie nic, za to dla Wiewióra...
z Baby GAP musieli mnie wyciągać siłą. podobało mi się wszystko. wszystko. dosłownie wszystko. oprócz cen. sytuacji wcale nie ratowała wyprzedaż - gdzieś we mnie jest granica, której nie przekraczam. 75 zł za sukienkę?!!!? NIE!!!! nawet, jeśli jest boska. NIE i już.
słowem - było nie było - heh, szmateksy - nadchodzę!!!! tam się wyżyję za wszystkie czasy.
a. i pomalowałam paznokcie. po raz pierwszy od ślubu. z tą różnicą, że na pomarańczowo. chwilowo gdzieś się przecież trzeba wyładować, nie?

Brak komentarzy: