MOSCOW CITY, RUSSIA

czwartek, 29 marca 2012

In my spaceship I'm an alien tonight

zazwyczaj odliczamy od 10 do zera. tak gdzieś do 5 człowiek jest jeszcze względnie spokojny. od 3 zaczyna się etap lekkiej paniki, płynnie przechodzący w przedostatnim dniu w histerię. co prawda im więcej podróży, tym mniej panikowania, ale nerwy zawsze są.
przed każdym wyjazdem czuję się jak ślimak zabierający ze sobą wszędzie swój domek. kiedy odkładam rzeczy 'do zabrania', staram się nie zwracać uwagi na limit bagażu, bo a nóż się uda i nie będę musiała niczego odrzucić? tym razem mam Święta w bliższej perspektywie i wolę zaopatrzyć się w DOBRE jedzenie tutaj, co oznacza dodatkowe kg.. nie, Moskwa to nie spożywcza pustynia, ale ja nadal nie potrafię znaleźć sklepu, w którym będą produkty takie, jak nasze. inne nie znaczy gorsze, ale każdy, kto był dłużej za granicą wie, co znaczy tęsknota za 'naszym' chlebem. o wędlinach nie wspomnę, bo na samą myśl o braku Krakowskiego Kredensu robi mi się nieswojo.
heh... właśnie sobie przypomniałam, jak po którejś Wielkanocy nie chcieli przepuścić Mishy podczas kontroli na lotnisku. chyba załadowałyśmy mu z Mamą z 10 kilo 'domowego' jedzenia. celnicy się nad biedakiem zlitowali, kiedy odkryli, że oprócz kiełbasy i szynki ma jeszcze w słoikach ... buraczki.

Brak komentarzy: