MOSCOW CITY, RUSSIA

wtorek, 1 lutego 2011

GPS-em mały bies

jest styczeń...yyy.. no właśnie - już luty. to odkrycie dowodzi, że czas pędzi, ja staram się go dogonić, ale nie zawsze mi to wychodzi.
tak więc wracając do tematu - jest luty, a ja usiłuję zaplanować rok/wakacje i jakoś to pogodzić ze szczepieniami/wizami/dostępnym urlopem Mishy/własnymi zachciankami. jeśli za bardzo się nie zagłębiać w temat - 26 dni urlopowych - kupa czasu. taaaaak. tyle, że nie w praktyce. i znów zamiast 2 tygodni w tzw. ciepłych krajach brutalna rzeczywistość: czy starczy tych dni na Boże Narodzenie w Polandzie. czas na wypróbowaną metodę: pełen chill out. przynajmniej zostanie nam więcej miejsc do zwiedzenia na trudne do sprecyzowania 'kiedyś', prawda?
za to wiem jedno: w lecie PO PROSTU MUSI BYĆ BAAAAARDZO CIEPŁO. powód? w moich ulubionych szmateksach obkupiłam się ciuchami dla Wrednego jak na lato stulecia. to nic, że za oknem mróz - sukieneczek, koszulek I szortów ci u nas dostatek - do wyboru, do koloru. w ilości półhurtowej.
od jutra wypatruję wśród zimowych ptaszysk pierwszej jaskółki. postanowione.

Brak komentarzy: