MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 14 maja 2011

Houston, do you hear me?

wracam!!! nawet szybciej niż myślałam.
moje 'rozwody' z blogowaniem przeważnie wynikały z braku weny. tym razem jednak to blogger (program dzięki któremu można tworzyć blogi) zdechł na całym świecie. zabawne, jak bardzo chce się pisać kiedy nie można. jakiż napływ myśli!!! to nawet śmieszne, tyle, że okazuje się, że jestem uzależniona nie tylko od fejsa, ale też ob bloga. ha.
kryzys blogowy zbiegł się z kolejną delegacją mojego męża, który tym razem 'zwiedzał' Kijów. trzy dni bez Mishy i dostępu do mojego jedynego 'spowiednika' = koszmar. do tego temperatura z dnia na dzień znów osiąga wartości jednocyfrowe. brrr! do pełni szczęścia brakowało mi tylko migreny. mówisz - masz...
wczoraj myślałam, że odejdę z bólu. ledwie dopełzłam do kuchni żeby nakarmić Wiewióra. kochane stworzonko stanęło na wysokości zadania i grzecznie się bawiło kiedy usnęłam. nikomu nie życzę doznań tego typu...



nieco już 'podważony', ale Robbie :)

Brak komentarzy: