MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 30 kwietnia 2011

tea time







było o Mashy, teraz będzie o Rashy:)
dziś wreszcie dotarliśmy dalej, niż do najbliższego placu zabaw, czyli w tym wypadku do miejsca zwanego Sad Ermitazh.
mnie jakoś niespecjalnie przypadł do gustu - może dlatego, że nie jestem fanką obserwowania sesji ślubnych w tzw. 'russia style', czyli im więcej na sobie, tym lepiej. a tak wracając do tematu - pogoda niby dopisała, ale wiatr stale przypomina nam gdzie jesteśmy, czyli zimy cd, tak więc udaliśmy się na rozgrzewającą zieloną herbatę do tamtejszej uzbeckiej restauracji. wszystko fajnie, ale wolę wiedzieć o co chodzi w menu, więc mimo głodu poprzestałam na napojach bezalkoholowych. mimo wszystko polecam, bo czas spędziliśmy miło.

aktualizacja: czas na kolejną część misji 'zęby'. Wiewiór znów ma znajome objawy....

ру: сегодня мы наконец-то покинули нашу ближайшую детскую площадку и попали в Сад Эрмитаж. мне он не совсем понравился, но я просто не фанат свадеб в русском стиле. зато чай в местном Узбекском ресторане мне показался очень вкусным. жаль только, что я не поняла половину содержания меню.
к сожалению у Вевюра опять знакомые симптомы - зубы меня преследуют!

Brak komentarzy: