MOSCOW CITY, RUSSIA

wtorek, 26 kwietnia 2011

no place in the world that can compare

kolejny ciepły dzień za nami. drugi bez Mishy, który do piątku jest na delegacji w Kazachstanie. kiedyś bym to bardziej przeżywała, ale teraz nawet nie mam czasu na tęsknienie - Wiewiór usilnie stara się dominować w naszym 'związku'. z różnym skutkiem.
to prawda - Moskwa nigdy nie śpi (już to chyba kiedyś pisałam). klaksony słychać zawsze, wszędzie i o każdej porze. jakby ludzie nie potrzebowali snu i ukojenia. znajome dźwigi (te, co za oknem) pracują od 8 do zapadnięcia zmierzchu, czyli do jakiejś ... 22 - 22.30. jeśli masz pieniądze załatwisz wszystko - dosłownie wszystko - bez przerw i zastojów. chociaż hmmm..., to wcale nie jest takie złe. wierzcie, albo nie, ale mój mąż ma talent. naprawdę. zawsze coś ... sknoci. a to zapomni paszportu ('to i tak mało - ja tak dużo latam' :>>>), a to komórki (przyleciał na nasz ślub bez niej, bo po co?) itd. ale w Wielkanoc przeszedł sam siebie. ostatnio psuł nam się zamek w drzwiach, ledwo ledwo udało mu się otworzyć z zewnątrz i co zrobił, jak wszedł? tak - zamknął drzwi oczywiście na TEN zamek!!! nie muszę chyba dodawać jak bardzo byłam wściekła, kiedy wróciłam ledwie żywa z kościoła, chciało mi się pić, jeść itd. i nie mogłam dostać się do mieszkania. grrrr! całe szczęście, że po jednym telefonie - biedniejsi co prawda o trzy stówy, ale co tam - facet szybko przyjechał i rozprawił się z zamkiem ... wytrychem. to się nazywa 'fach w ręku'. nic dodać nic ująć.

Brak komentarzy: