no to po Świętach.
cały rok oczekiwania, jakiś miesiąc przygotowań, tydzień nerwówki, trzy dni za stołem i tyle. tak jakoś bez entuzjazmu podchodzę do nadchodzącego Sylwestra, bo do tej pory nieomal odbija mi się śledziami, a na sernik nie mogę patrzeć inaczej, niż z mordem w oczach. i tak do następnego razu. yeah!
Wiewiór jak przystało na prawdziwego Artystę, przez duże 'A', sam (no, prawie sam) ubrał choinkę i codziennie się nią przez jakiś czas zachwyca. okręca, poprawia i wciąż nie ogarnia motywu z gasnącymi i zapalającymi się lampkami. dyskoteka gra. im szybciej, tym lepiej. coś mi się jednak widzi, że sprytny Wredny ma jeszcze inny, nieco bardziej przyziemny cel w tym pielgrzymowaniu do drzewka: pierniczki. na razie jeszcze nie widać na nich śladów wiewiórczych zębisk, ale jak mniemam stan niemej adoracji nie będzie trwał wiecznie. biedna choinka! nawet nie wie, co ją czeka!!
1 komentarz:
Ha, moja 2-letnia bratanica też pielgrzymowała do choinki i ciasteczek, z tym,że z zamiarami się nie kryła. Z miejsca próbowała wtopić zęby w plastikowe jabłuszko :)
Pozdrawiam
Prześlij komentarz