MOSCOW CITY, RUSSIA

poniedziałek, 17 października 2011

Another Brick in the Wall

dziś nienawidzę Rosji całym swoim jestestwem. za to, co... za całokształt. za moje chodzenie od Annasza do Kajfasza. za trzymanie petentów - nas - na ulicy na mrozie. za łapówki. za brak szacunku dla jednostki. za nierealne terminy i przerośnięta biurokrację. za odległości, pogodę, za przeludnienie. za chroniczny brak słońca. za wszystko.
tak, tak. już widzę reakcje wszystkich 'miłośników' RF. takich, co to przyjechali na dwa tygodnie w lecie, popatrzyli na Kreml, połazili po Twerskiej, przejechali się metrem, kupili obowiązkową wódkę i matrioszkę i wrócili do domu.
nie chcę nikogo obrażać, ale mieszkanie na stałe w Moskwie to nie jest wycieczka. to, co zachwyca turystów, mieszkańcom utrudnia życie: to trochę tak, jak z każdym większym miastem, choćby z naszym Krakowem. no jest piękny. ale czy żyjąc na stałe w KRK codziennie zwiedzasz i imprezujesz? nie. omijasz wycieczkowiczów szerokim łukiem, bo proza życia toczy się gdzie indziej.
najbardziej w Moskwie dokucza jednak coś zupełnie innego. samotność. samotność w 15 milionowym mieście, gdzie każdy się spieszy do swoich zajęć i nie ma czasu na kontakt z drugim człowiekiem. a w weekend rodzina i ciągłe pretensje, że za mało, za szybko, za daleko, nie dziś, następnym razem, jak będzie cieplej itd, itp.
od jutra będę sama przez 3 dni - Misha jedzie w delegację. no i kolejny powód do nienawiści gotowy - CZEMU JA?!!!!???

Brak komentarzy: