dziś nienawidzę Rosji całym swoim jestestwem. za to, co... za całokształt. za moje chodzenie od Annasza do Kajfasza. za trzymanie petentów - nas - na ulicy na mrozie. za łapówki. za brak szacunku dla jednostki. za nierealne terminy i przerośnięta biurokrację. za odległości, pogodę, za przeludnienie. za chroniczny brak słońca. za wszystko.
tak, tak. już widzę reakcje wszystkich 'miłośników' RF. takich, co to przyjechali na dwa tygodnie w lecie, popatrzyli na Kreml, połazili po Twerskiej, przejechali się metrem, kupili obowiązkową wódkę i matrioszkę i wrócili do domu.
nie chcę nikogo obrażać, ale mieszkanie na stałe w Moskwie to nie jest wycieczka. to, co zachwyca turystów, mieszkańcom utrudnia życie: to trochę tak, jak z każdym większym miastem, choćby z naszym Krakowem. no jest piękny. ale czy żyjąc na stałe w KRK codziennie zwiedzasz i imprezujesz? nie. omijasz wycieczkowiczów szerokim łukiem, bo proza życia toczy się gdzie indziej.
najbardziej w Moskwie dokucza jednak coś zupełnie innego. samotność. samotność w 15 milionowym mieście, gdzie każdy się spieszy do swoich zajęć i nie ma czasu na kontakt z drugim człowiekiem. a w weekend rodzina i ciągłe pretensje, że za mało, za szybko, za daleko, nie dziś, następnym razem, jak będzie cieplej itd, itp.
od jutra będę sama przez 3 dni - Misha jedzie w delegację. no i kolejny powód do nienawiści gotowy - CZEMU JA?!!!!???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz