dziś znów mam nowy powód, żeby 'kochać' Moskwę, jak co roku, na początku lata, odłączyli nam na 10 dni ciepłą wodę. całkiem. na sucho. dzięki Bogu właściciele zamontowali w łazience bojler i przynajmniej kąpać się można bez obawy, że przeziębimy korzonki. nieco gorzej sprawa ma się w kuchni.
na samą myśl o myciu naczynia robi mi się niedobrze. podobnie z piecem. a tu, jak na złość, zawsze coś się wyleje, przypali lub wysypie. sama radość. nic, tylko gotować!!!! i to dwudaniowe obiady. plus kompot. i nie zapominajmy o deserze.
dobrze, że Wiewiór żyje w swoim świecie i kuchnię odwiedza tylko w porach posiłków. najchętniej wpada po ser żółty. na sam dźwięk tego słowa uśmiecha się od ucha do ucha i gładzi po brzuszku. plasterek sera jest dla niej wszystkim i nie daj boshe wypowiedzieć TO słowo na głos, lub pokazać przypadkiem po zakupach. dopóki nie dostanie - nie odpuści.
MOSCOW CITY, RUSSIA
poniedziałek, 30 maja 2011
niedziela, 29 maja 2011
You'd call me Cinderella
uffff!!! nagle zrobiło się tak gorąco, że nawet zatwardziali zwolennicy kombinezonów spacerują w szortach. ulice parują, a oddychać da się tylko w cieniu. nie chce się jeść, tylko pić, pić, pić... woda jak narkotyk. a do tego niemiłosiernie boli mnie głowa - chyba będzie burza.
wczoraj udało nam się znów odwiedzić Sad Ermitazh. tym razem jednak nici z odpoczynku na trawie - Cosmopolitan właśnie tam zorganizował imprezę 'Uciekające panny młode'. ekstra - jeszcze nigdy nie widziałam tyle kiecek ślubnych w jednym miejscu (sklepy się nie liczą). idea jest taka: wskakujesz w swoją sukienkę (jak się oczywiście mieścisz - jak nie - improwizujesz z igłą i nitką) i stawiasz się w naznaczonym miejscu. tam za darmo sesje zdjęciowe, jedzenie, bukiety itd,itp. plus oczywiście dobra zabawa w rytmie tutejszego disco - polo. zobaczyć warto.
Wiewiór polował przez cały czas na balony, które ostatnio uwielbia nie mniej niż huśtawkę. gustuje jednak tylko i wyłącznie w formach klasycznych. serduszka, pieski i inne farfocle go nie interesują. patrzy na mnie wzrokiem typu: co mi tu wciskasz - nie próbuj mnie oszukać!!
wczoraj udało nam się znów odwiedzić Sad Ermitazh. tym razem jednak nici z odpoczynku na trawie - Cosmopolitan właśnie tam zorganizował imprezę 'Uciekające panny młode'. ekstra - jeszcze nigdy nie widziałam tyle kiecek ślubnych w jednym miejscu (sklepy się nie liczą). idea jest taka: wskakujesz w swoją sukienkę (jak się oczywiście mieścisz - jak nie - improwizujesz z igłą i nitką) i stawiasz się w naznaczonym miejscu. tam za darmo sesje zdjęciowe, jedzenie, bukiety itd,itp. plus oczywiście dobra zabawa w rytmie tutejszego disco - polo. zobaczyć warto.
Wiewiór polował przez cały czas na balony, które ostatnio uwielbia nie mniej niż huśtawkę. gustuje jednak tylko i wyłącznie w formach klasycznych. serduszka, pieski i inne farfocle go nie interesują. patrzy na mnie wzrokiem typu: co mi tu wciskasz - nie próbuj mnie oszukać!!
środa, 25 maja 2011
I'm not guilty of what you're saying and I do


gdyby Wiewiór mówił: 'MAMO, RÓB CO CHCESZ, I TAK NIE ODEJDĘ OD TEJ HUSTAWKI!!!' bo 40 minut, to za mało ....... PLUS Wredny w akcji :)
update: post miał wyglądać tak, ale znów nie mogę - tym razem chyba na stałe - dogadać się z bloggerem. trochę by mi było żal całkiem się z nim rozstać, choć niepomiernie mnie ostatnio denerwuje.
W ramach zmian postanowiłam założyć na facebook'u oddzielne konto dla bloga - w końcu na nim nie kończy się swiat, prawda? Masha in Russia na feacebook'u :) KLIK
BĘDZIE MI NIEZWYKLE MIŁO, JESLI TO poLUBICIE :)
niedziela, 22 maja 2011
"Tell me are you a Christian child?"
uważny Czytelnik już sie pewnie domyślił, że jestem katolikiem praktykujacym z całym dobrodziejstwem inwentarza, że tak to ujmę. nie oznacza to jednak, że wszystko mi się w tej instytuji podoba i wszystko pochwalam. zawsze jedank staram sie zrozumieć. są jednak sprawy, które wyprowadzają mnie z równowagi (eufemizm!!!!).
wczoraj na Mszy o 13'tej byłam mimowolnym świadkiem Komunii Świętej. pominę juz drobny fakt, że pędziłam do Przybytku jak poparzona, żeby się nie spóźnić, a okazało się, że jest 15 minutowy poślizg. ok. 'komunistów' było ośmioro - dziewczynki w dziecięcych wresjach sukien ślubnych, chłopcy od sasa do lasa - były i garnitury i marynarskie przyodzewki. też ok - jak kto lubi (ja nie lubię). na każdego delikwenta/kę przypadało 3 fotografujących z aparatami a'la paparazzi i 2 kamerzystów, którzy tańczyli przed ołtarzem szukając dobrego ujęcia. mamusie w szpileczkach, wydekoltowane jak na dyskotekę, tatusiowie różnie, ale także przy paradzie. oni również uzbrojeni w sprzęt fotograficzny grubego kalibru. wszystko to jednak nic w prównaniu do wrażenia, jakie zrobił na mnie ksiądz.
jak ja nie lubie takich pajaców. zamiast 'dzieci' witał serdecznie 'dzieciaki'. zamiast do 'serc' Pan Jezus miał przyjść do 'serduch' (tak się to pisze?). kulminacją były zbierane na tace 'pieniążki'. ja wiem, że do kościoła idzie się na spotkanie z Bogiem, ale jego słudzy czasem skutecznie wszelki kontakt obrzydzają.
ledwie udało mi się wysiedzieć do blogosławieństwa. czy tylko ja mam wrażenie, że nie sakrament jest ważny, a oprawa?
wczoraj na Mszy o 13'tej byłam mimowolnym świadkiem Komunii Świętej. pominę juz drobny fakt, że pędziłam do Przybytku jak poparzona, żeby się nie spóźnić, a okazało się, że jest 15 minutowy poślizg. ok. 'komunistów' było ośmioro - dziewczynki w dziecięcych wresjach sukien ślubnych, chłopcy od sasa do lasa - były i garnitury i marynarskie przyodzewki. też ok - jak kto lubi (ja nie lubię). na każdego delikwenta/kę przypadało 3 fotografujących z aparatami a'la paparazzi i 2 kamerzystów, którzy tańczyli przed ołtarzem szukając dobrego ujęcia. mamusie w szpileczkach, wydekoltowane jak na dyskotekę, tatusiowie różnie, ale także przy paradzie. oni również uzbrojeni w sprzęt fotograficzny grubego kalibru. wszystko to jednak nic w prównaniu do wrażenia, jakie zrobił na mnie ksiądz.
jak ja nie lubie takich pajaców. zamiast 'dzieci' witał serdecznie 'dzieciaki'. zamiast do 'serc' Pan Jezus miał przyjść do 'serduch' (tak się to pisze?). kulminacją były zbierane na tace 'pieniążki'. ja wiem, że do kościoła idzie się na spotkanie z Bogiem, ale jego słudzy czasem skutecznie wszelki kontakt obrzydzają.
ledwie udało mi się wysiedzieć do blogosławieństwa. czy tylko ja mam wrażenie, że nie sakrament jest ważny, a oprawa?
sobota, 21 maja 2011
Captain Crash and the beauty queen from mars
dziś przerabialiśmy już wszystko, jeśli chodzi o pogodę: od słońca po burzę sporych rozmiarów. czasem dobrze jest mieszkać na 13'tym pietrze - widok nadciągającej ulewy to niezapomniane widowisko. szarość zamiast horyzontu - niebo i ziemia jak jedna płaszczyzna.
taki stan rzeczy to nie najlepsze warunki dla mojej grzywki. wilgoć rodem z amazońskiego buszu zamieniła ją w pożałowania godną wiechę trudną do okiełznania. z przykrością postanowiłam zakończyć jej żywot i nie podcinać do pierwszych chłodów, kiedy znów poskromię ją czapką. tak właściwie, to mogłabym sobie spokojnie założyć worek na głowę, bo i cała reszta włosów nie prezentuje się najlepiej. czy to ja chciałam lata? naprawdę?
taki stan rzeczy to nie najlepsze warunki dla mojej grzywki. wilgoć rodem z amazońskiego buszu zamieniła ją w pożałowania godną wiechę trudną do okiełznania. z przykrością postanowiłam zakończyć jej żywot i nie podcinać do pierwszych chłodów, kiedy znów poskromię ją czapką. tak właściwie, to mogłabym sobie spokojnie założyć worek na głowę, bo i cała reszta włosów nie prezentuje się najlepiej. czy to ja chciałam lata? naprawdę?
Subskrybuj:
Posty (Atom)