MOSCOW CITY, RUSSIA

poniedziałek, 16 czerwca 2014

The story of my life

M. wypomniała mi, że dawno nic nie napisałam na blogu. hmmm... trudno się z nią nie zgodzić.
cztery miesiące temu czas jakoś dziwnie dostał przyśpieszenia, a i tak nie zawsze jestem w stanie ze wszystkim zdążyć.
chwila dla siebie? no mam. gdzieś od 4 do 5 rano, jeśli naturalnie Suslika nie męczy kolka i nie trzeba jej uspokajać. wtedy mogę spokojnie zrobić swoje ćwiczenia i pójść SAMA do ubikacji. taki drobiazg, a cieszy.
no więc jak jest? jest dobrze. przeważnie (nie byłabym sobą, gdybym trochę nie ponarzekała).
Sajgonki dzięki Bogu zdrowe, rosną i przybierają na wadze. ja zresztą też, no ale przecież nie o tym miało być. oczywiście zdarzają się koncerty na dwa głosy, bo tej coś trzeba, tamtą coś boli, a ponieważ ja sama jestem nerwowa, to i swoje trzy grosze też do tego chóru dorzucam.
ostatnio Wredny przeszedł sam siebie w ataku histerii po 'stracie' (patrz: posiała łajza sama pieron wie gdzie) pieluchy tetrowej, z którą sypia. widowisko było, że się tak wyrażę, bardzo ekspresyjne i nie wiedziałam, czy mam wzywać do niej psychologa, czy już egzorcystę... a sama udać się do psychiatry, bo na rękach miałam rozwrzeszczanego Susła, a w oczach chęć mordu.
taaaak.
kiedy mi źle, powtarzam sobie, że jeszcze tylko trochę. troszeczkę.
wytrzymam, bo muszę. innego wyjścia nie ma.
bo jak nie my, to kto?

niedziela, 13 kwietnia 2014

and please don't tell me perhaps perhaps perhaps

wiedziałam, że nie będzie lekko.
gdzieś w podświadomości tkwiły wspomnienia, które usilnie starałam się te 4, 5 roku wymazać. zmęczenie, niepewność, bezsilność i koszmarna huśtawka nastrojów.
nie, nie jest tragicznie. czasem zwyczajnie brakuje mi sił i cierpliwości. raz do Olgi, raz do Aleksandry. najmłodsza baba w naszym składzie jest generalnie dzieckiem spokojnym - taki Suslik (ros. suseł). jak nic jej nie dolega, to jest wręcz aniołkiem. tym boleśniejsze są więc dla mnie chwile, kiedy coś jej jest, a ja zachodzę w głowę o co biega. i liczę - wręcz histerycznie - każdy kolejny dzień, który dodajemy do jej metryki. jest ich - tylko lub aż - 55.
a Wiewiór... eh... no różnie to bywa. są momenty, kiedy mam ochotę ją wystrzelić w kosmos, albo chociaż wyprawić Koleją Transsyberyjską... w jedną stronę. wiem, że jej teraz bardzo ciężko, bo nie jesteśmy już tylko dla siebie, do czego przywykła. złe samopoczucie Suslika najczęściej odbija się na Wrednym, bo zamiast jej np. czytać, muszę uspokajać małego wyjca.
tak, chciałam tego dziecka jak niczego na świcie. tak, wariowałam, kiedy test znów pokazywał jedną linię. tak, bardzo źle zniosłam te 37 tygodni, bo trzydniowe migreny z wymiotami przez bite 6 miesięcy, bo przedwczesne skurcze, bo Wiewiór nie chciał zrozumieć, że ja nie mogę robić tego, co normalnie nie jest dla mnie problemem. tak, liczyłam na to, że tym razem to będę opanowana i spokojna i dam sobie sama ze wszystkim radę.
a guzik z pętelką.
póki co przechodzimy na butlę, bo za bardzo chciałam karmić piersią. terror laktacyjny chyba odebrał mi mózg, bo byłam gotowa rzucić wszystko i przystawiać Susła do piersi co chwilę. 'przebudzenie' przyszło, dzięki Bogu, szybko, w postaci Wiewióra, który ze łzami w oczach powiedział:
- Mamo, jest już 11'ta, a Ty nie dałaś mi śniadania.
normalnie Matka Roku.

sobota, 15 marca 2014

The girl is mine

Przyjemności trzeba sobie dawkować.
Póki co Sajgonki najlepiej smakują serwowane oddzielnie, tak więc jestem Mamie bardzo wdzięczna za codzienne dłuuuuugie spacery z Wiewiórem. Wyjście z dwójką wymaga żelaznych nerwów, dużej dawki cierpliwości i niemal wojskowej precyzji. w terenie Wredny biega i wrzeszczy z taką energią, jakby dopiero co wstał po długim spaniu. dzielnie staram się dotrzymać jej kroku, ale czasem nie wyrabiam na zakrętach. i tak trudno nam obu pogodzić się z tym, że mamy dla siebie mniej czasu, że jest inaczej...
życie z niemowlakiem trochę przypomina sinusoidę - są dni lepsze, są grosze. kiedy Olga je i śpi, widzę wszystko w pozytywnym świetle i optymizm mnie rozpiera. kiedy jednak coś ją boli i nie schodzi z rąk, mam czarne wizje i chce mi się ryczeć razem z nią. i chociaż wiem, że tak nie będzie wiecznie, że trzeba to przeżyć, bo bez tego się nie da, to jednak mój wrodzony pesymizm skłania mnie do myślenia fatalistycznego.
a mówią, że przy drugim dziecku człowiek mniej się denerwuje. dobre sobie!
jestem pesymistką.
i histeryczką.


piątek, 7 marca 2014

In My Secret Life

krótki moement szczęścia, kiedy obie Sajgonki śpią, a ja jeszcze się trzymam na nogach i choć przez chwilę mogę posłuchać ... ciszy. robi wrażenie. szczególnie po całym dniu nieustannej kakofonii wszelakich dźwięków, wrzasków i płaczu.
narzekać byłoby grzechem, bo Olga jest póki co egzemplarzem znośnym w obejściu, ale tak się wieczorami zastanawiam po kiego czorta się na to jeszcze raz zdecydowałam. pieluchy, zarwane noce, dieta dla karmiących i jako wisienka na torcie zazdrosny Wiewiór.
nie wiem. czasem lepiej nie wiedzieć. zaufać instynktowi i się nie poddawać. no i nawet w mojej szczytowej formie egoizmu nie zgotowałabym Aleksandrze losu jedynaczki. a - o ironio - sama zainteresowana zachwycona póki co nie jest. dramatu nie ma, ale jest nieco nerwowo.
chociaż może ja znów przesadzam? przecież nie dalej jak wczoraj,  Wiewiór wypalił:
- Mamo, a jak będzie jeszcze jedna siostra, to nazwiemy ją Peppa?
- !?!?!?! jaka trzecia siostra?!?!?! chomika wam kupię!!!!

niedziela, 2 marca 2014

I'm still standing [yeah yeah yeah]

same baby :)
no to mamy Sajgon w Domu 1. a raczej dwie Sajgonki.
jedną już znacie - ma 4 lata i niezły z niej urwis.
druga jest z nami prawie 2 tygodnie, waży ze 3 kilo z hakiem i tak właściwie, to rządzi tym całym naszym cyrkiem.

wiem, że wyjdzie, że znów narzekam, ale hmmm... oby do września ;)) może wtedy uda mi się ogarnąć rzeczywistość i nie zwariować.

a póki co - wracam na łono internetów!
(przynajmniej taki jest plan)