MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 6 lipca 2012

Every day I need another dose

nastały trudne czasy dla gryzoni z rodziny Wiewiórów. upał to zdecydowanie nie jest to, co Wredny lubi najbardziej.
z tej okazji pobudkę mamy koło 6.30, kiedy moje jestestwo domaga się przewrócenia się na drugi bok, a nie zajmowania rozdrażnionym prawie 3'latkiem. plusem całej sytuacji jest to, że koło 8 jesteśmy w miarę zwarte i gotowe do podboju piaskownicy. entuzjazm rozpiera co prawda tylko połowę naszej 2-osobowej ekipy, ale co tam niuanse.
mimo tak wczesnej pory po 20 minutach mam ochotę desantować się z powrotem do domu i wskoczyć prosto spod prysznica do lodówki. nie pozostaje mi jednak nic innego, jak szwendać się za wszystkochcącym Wiewiórem. po 2 godzinach w piekarniku wracamy szczęśliwie w tereny zacienione, nieodmiennie przy akompaniamencie wrzasków zmęczonego i lekko przypieczonego Wiewióra. i koło 13'tek Hitler kaput.
2 godziny błogiej ciszy... nie samym nocnikiem żyje człowiek.
i pomyśleć, że to jeszcze nie koniec tej kanikuły. Afryka dzika.

środa, 4 lipca 2012

It messed me up, need a second to breathe

nie, w tym roku nie będę narzekać na upały. moskiewska wiosna, bardziej przypominająca środek października, skutecznie wyleczyła mnie ze sceptycyzmu słonecznego. nie twierdzę jednak, że słupek rtęci na 22 stopniach mnie nie cieszy. miła odmiana всего лишь.
w ramach przygotowań wakacyjnych postanowiłam się zaopatrzyć w kostiumy kąpielowe. zadanie niby proste - sklepy pełne, ruszyły wyprzedaże - nie takie rzeczy się już robiło. taaaaaa. jasne.
po pierwsze: rozmiary. z gaciami jeszcze można pokombinować. gorzej z górą. projektanci/producenci strojów widzą kobiety biegunowo: albo pierś rubensowska, albo jej brak, ocierający się niebezpiecznie o zanik. nie narzekam na swój biust - daleko mi do Pameli, ale dobry puch-up'y nie jest zły. da się.
odstałam swoje do przymierzalni, szczęśliwa zabieram się za mierzenie. przy 3 modelu mój entuzjazm opada. tu mi wypływa, tu sterczy, a tam spłaszcza. do tego na plecach czuję popędzający oddech rosnącej kolejki. miodzio. ze sklepu wychodzę bogatsza o majtasy, ale bez góry. spokojnie - topless'u nie planuję. aż tak odważna to ja nie jestem. nie chciałabym mieć na sumieniu cudzej ślepoty. co to, to nie.
wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że skończę w swoim starym kostiumie z czasów przedwiewiórczych. będę brylować na plaży w starociu udając, że to taki oldscoolowy vintage. i że hehe - się wie co w modzie piszczy.

środa, 27 czerwca 2012

Picture perfect memories scattered all around the floor

krk
tym razem nie mogę uwierzyć, że już jestem w Domu 1. lato wreszcie odzyskało swój jedyny właściwy zapach: truskawek i świeżych ogórków kiszonych. za oknem zieleń po horyzont i powietrze, którym da się oddychać bez ryzyka, że zaczniesz świecić od ilości zanieczyszczeń.
powoli odzyskuję siły i ochotę do życia. długa podróż pod znakiem klimatyzacji nieco opóźniła moją gardłowo - krtaniową rekonwalescencję. nasz kochany LOT jak zwykle dał ciała i Misha był zmuszony zostawić mnie samą na pożarcie zmęczonego i znudzonego Wiewióra. w takich chwilach naprawdę trudno być patriotą. o jakości jedzenia na pokładzie nie wspomnę, bo nie chcę się powtarzać. lakonicznie rzecz ujmując: na zachodzie bez zmian.
nie mogę się już doczekać wyjazdu do Suchej. może to i nie morze, ale chwilowy brak 'dobrodziejstw' cywilizacji (patrz: internetu i TV) dobrze mi zrobi. mojemu portfelowi też. przez to cholerne Allegro niedługo zbankrutuję. ot i co.

piątek, 22 czerwca 2012

I gotta get back to simplicity

niepostrzeżenie minęło prawie 90 dni i znów czas na pakowanie walizek.
ostatniego miesiąca nijak nie mogę zaliczyć do udanych, ale i tak nasza mała stabilizacja zdaje egzamin. nie chcę i nie będę myśleć o tym, co po wakacjach. czas na życie chwilą.
na tym właśnie mam zamiar się skupić w najbliższym czasie. muszę wreszcie zająć się swoim zdrowiem na poważnie i np na dobry początek zacząć jeść śniadania. koniec z kawą na pusty żołądek i chipsami zamiast obiadu. aż mnie ciarki przechodzą, jak wspominam swoje menu. brrrr!!! gdyby głupota miała skrzydła, to niechybnie okrążałabym obecnie księżyc.
jeszcze tylko jeden antybiotyk i powinno być dobrze. MUSI BYĆ DOBRZE!!!

niedziela, 17 czerwca 2012

I wanna hold 'em like they do in Texas plays









chciałabym, żeby wszystkie dni, były takie, jak dzisiejszy, kiedy ma się ochotę powtarzać, jak zaklęcie: 'chwilo trwaj wiecznie!!!'.
znów Park Kultury. tym razem z Dzidkiem i na rowerze wodnym. Wiewiór, jak przystało na wytrawnego wilka morskiego, wcale się nie przejmował kołysaniem i niewzruszenie pochłaniał swoje ukochane paluszki. nawet nie bardzo go interesowały kaczuszki i łabędzie. drób nie jest konkurencją dla jedzenia - co to, to nie.
taki miły dzień. no dlaczego obrona Holandii daje d..y?!?!?!?! no dlaczego?!?!?!