MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 27 czerwca 2015

We never go out of style

od kilkunastu minut staram się pokonać chęć do zamknięcia Makbuki. 
jakoś tak nie bardzo mogę się zebrać i zabrać do pisania. zawsze mam jakąś wymówkę. standardowy brak czasu, zmęczenie, brak weny, no szkoda gadać. bida z nędzą. 
no dobra, spróbujmy. co mi zawsze dobrze wychodzi...? hmmm...
a, narzekanie!
no więc kupiłam sobie nowe tenisówki. śliczne, wymarzone, na grubej podeszwie, modne. jakiż piękny obrazek! do głowy mi nie przyszło, że trampki mogą obcierać. MOGĄ. i to jak. w połowie drogi zrozumiałam, że mój zachwyt był pochopny i prawie płakałam, nie ze szczęścia bynajmniej. jak na złość nigdzie nie było plastrów, te z torebki wykorzystał na swoje 'rany bojowe' Wiewiór, a kupno klapek nie wchodziło w grę - z lenistwa nie pomalowałam paznokci. teraz już mniej więcej wiem, jak czuła się Arielka, kiedy stawiała swoje pierwsze kroki na lądzie. jestę księżniczko. ha!
obolała jak diabli wracam do domu i co widzę? szczęśliwy i radosny Suslik leży na kuchennym stole i dosłownie pływa w sojowym sosie. Misha stracił ją z oczu na chwilę, bo przecież 'była cicho'. sporo czasu zajęło mi sprzątanie 'Olgi po Rosyjsku w sosie sojowym', a i tak jeszcze z pół dnia pachniała jak sushi bar. Tatuś Roku oczywiście stwierdził, że przesadzam i jestem przewrażliwiona. 
no jest takie prawdopodobieństwo.
ja święta/idealna/nieomylna nie jestem.
i to też jest, cholera, niesprawiedliwe. on obuwie kupuje, ubiera i idzie. 
a ja przy nowych butach płaczę minimum dwa razy: kiedy płacę i kiedy w nich chodzę. 


wtorek, 19 maja 2015

I'm thinking out loud

Dom 2.
Wiewiór w przedszkolu, Misha prawie w kolejnej delegacji, znaczy się zostałam na placu boju sama. czuję się nieomal jak rzucona Susłowi na pożarcie. brrr!!!
a najgorsze, że skończyła się kawa!!!!
HELP!!!
S O S!!!
a tak na poważnie(j). powiało chłodem. chwilowo więc znów odgrzebałam kurtki i czapki, ale nie tracę nadziei. podobno już we czwartek ma być upał koło 30 stopni, czyli o jakieś 20 więcej niż teraz.  
Rosja.
w niedzielę druga tura wyborów. ja się politycznie nie udzielam, nie zamierzam nikogo agitować, ale też nie dam siebie zagitować. tak sobie myślę, że wybór to mamy... żaden. i to źle i to niedobrze. obaj Panowie jacyś tacy nijacy, ugrzecznieni, przezroczyści. zero charyzmy, czegoś od siebie, autorskiego.  no nic, kompletnie nic. tu bul i gafa za gafą, tam pancerna brzoza z Antonim w pakiecie.
ciemność widzę, ciemność.
ale żeby nie było: głosować będę.
ale ale. byłabym zapomniała. byłam w Teatrze Bolshoi!!!!
brzmi trochę jak bajka o Kopciuszku, nie? wyrwałam się z tej mojej 'bytowej' rzeczywistości, do całkiem innego świata: złoto, czerwone dywany, plusz i OPERA. ach, ach, ach!!! brak słów.
No i standardowo, nie miałam się w co ubrać. mój styl na bezdomnego to absolutnie nie TO i w mojej szafie próżno szukać czegoś eleganckiego. stanęło na szarej sukience (jedynej, ha!), szpilek oczywiście brak. w domu to jakoś jeszcze się ten mój look bronił, ale w zderzeniu z realiami takiego miejsca, jak Bolshoi, poniósł sromotną klęskę. na zdjęciach (no fotka musi być, no!) jeszcze gorzej: wyglądam jak sprzątaczka z lat 60'tych (nikogo nie obrażając!!!) - brakuje mi tylko chustki na głowie i mopa.
czas wyciągnąć lekcję i ją wreszcie zapamiętać: nie samym dzieckiem żyje człowiek.






środa, 6 maja 2015

'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream

winda zepsuta, jestem uziemiona w domu.
tak to jest, kiedy wyrósł ci wózek, a nie masz ochoty targać na sobie jego, dziecka ('tylko' 13 kg, TYLKO) i całej masy toreb i torbelek z i na 4 piętro.
o, leje.
jak miło.
Suslik nie wydaje się być tym wszystkim szczególnie zasmucony. właśnie przyniósł sobie taboret z kuchni, wlazł na niego i zagląda mi przez ramię, jakby umiał czytać. nie, nie, takich cudów to jeszcze nie ma, ale jak widzę jej tempo, to być może zacznie przed Aleksandrą.
Wiewiór litery zna, obu alfabetów. pisze wybrane słowa, coś tam nawet pododaje, ale do czytania podchodzi ze wstrętem. jedna pomyłka i histeria na półgodziny. nie chce wierzyć, że nie można zgadywać w tym temacie. a winien jest podręcznik do nauki czytania, gdzie są rysunki pod napisami. jak coś jest oczywiste, to pół biedy (mama, tata, kura). gorzej, kiedy obrazek jakiś taki nie bardzo i mamy kwiatki typu:
- literuje х о м я к (ros. Chomik), a składa 'бобренок' (ros. boberek)
- 'mamo, ale to nie jest 'babcia', bo ta pani na obrazku jest za młoda!!'
- standardy z wymyślaniem zakończeń (np . nie 'potwór', a 'potwórstwo')
ja się nie nadaję na nauczycielkę. nie mam nerwów... przecież to wszystko jest oczywiste!!! no jak to, nie!!! to jest tak, bo tak ma być i już!!
taaaa.
jak to dobrze, że nie zostałam nauczycielką!!! biedni byli by ci moi uczniowie, biedni.
w niedzielę lecimy do Domu 2. mało tego, musimy zdążyć na wybory.
oj. Wiewiór wrócił ze spaceru z moją Mamą. sądząc po strumyczkach wody z nich spływających, nie lało, a było oberwanie chmury. co najmniej!!!



piątek, 1 maja 2015

Now I'm FourFiveSeconds from wildin'

pędzę w kieracie domowych masthevów, żeby zdążyć wszystko (ha ha ha) zrobić, kiedy Suslik śpi. potykam się o klocki, ubrania, rondle i wbijam w stopę temperówkę porzuconą pod komodą. echo mogłoby powtarzać 'mać mać mać'. 
tak. była tu. 
Suseł jest jak tornado. rozrzuca, wybebesza, wysypuje, otwiera. chwyta w łapkę i szybko ucieka, żeby wsadzić do paszczy. 
jej marzeniem jest wydostanie się na balkon - tam jej jeszcze nie widzieli - a nóż jakieś skarby tam leżą nieodkryte? zawsze usłyszy dźwięk otwierania klamką i pędzi z kąta, w którym aktualnie chuligani, przez całe mieszkanie, jak Usein Bolt bijący rekord świata. na koniec rzuca się szczupakiem i efektownie ląduje na brzuchu tuż za progiem. prawie się udało!!! 
chwila błogiej ciszy zawsze oznacza coś złego. a to dorwie się do pisaków i ssie końcówkę, wyglądając jak Joker z Batmana. a to wyrzuca zawartość szuflad z ciuchami i naciąga majtki na głowę.  ostatnio spuściła pilotem oparcie łóżka, na którym siedziała moja Babcia (takie szpitalne, specjalistyczne). jak? nie wiem. nikt jej przecież nie pokazywał, ale pewnie fajnie się wciskało. mina Babci - bezcenna. siedziała, a tu nagle - bach! - leży. 
jak ten czas leci. dostaliśmy wezwanie do szkoły dla Wiewióra. 
nie, nie pójdzie. nawet moja bujna wyobraźnia nie jest w stanie ogarnąć tego obrazka: Aleksandra w ławce. nie. teraz jest dzieciństwo, system jeszcze ją obejmie. jak to dobrze, że w Mordorze idzie się do szkoły w wieku 7 lat. 
my tu gadu gadu, a Wiewiórowi pierwszy mleczny ząb właśnie wypadł. 
no. to teraz mi ząbkują.
obie. 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Got an angel on my shoulder, and Mestopholes

znów jestem w Domu 1.
dobrze mi tu.
nie, to nie to, że tak o, wróciłam sobie, bo chciałam. nie.
musiałam, bo na wschodzie bez zmian i nie ma miłosierdzia dla roztrzepańców takich, jak ja. my. w efekcie znów żyję sobie na wizach i dzięki temu zbieram mile w LOT'cie.
był Post, miałam schudnąć. wytrzymałam bez słodyczy dwa tygodnie, a potem moja silna wola poniosła porażkę w starciu ze słoikiem Nutelli, która okazała się leżeć w spiżarni. no dlaczego pyszne rzeczy są takie kaloryczne?!?!? lubię rukolę, ale nie aż tak, żeby się nią opychać w przypływie paniki/frustracji/tęsknoty za Ojczyzną/inne. nie, co to to nie.
potem była podróż do KRK, która rozpoczęła się od epickiego rzygu Suslika w taksówce na lotnisko.  super wróżba na 9 godzin poza domem, z czego jakieś 4,5 w samolotach. dzieci wiedzą, kiedy się rozchorować: albo w piątek wieczorem, albo przed długim weekendem, albo przed świętami. zawsze.
tym razem padło na super mix trzydniówki i kolejnego zapalenia spojówek. idące nadal zęby gratis, w pakiecie. lakonicznie rzecz ujmując: super było. super.
jakby tego było mało, AEROFLOT nie puszcza bagażu do Krakowa tranzytem. oznacza to, że musimy pędzić po walizki, a potem jeszcze raz je w Wawie nadawać, piętro wyżej. obrazek jest boski: dwie wielkie walizy, wózek, Wiewiór, torby podręczne i my z rozwianym włosem, bo trzeba się zmieścić w 30 minut, żeby zdążyć. po takiej akcji pot płynie po plecach ciurkiem, a a to nie koniec historii. przed nami jeszcze kontrola graniczna, czyli wybebeszanie bagażu podręcznego, trzepanie wózka i ściąganie butów. z tego wszystkiego zgubiłam tam mój ukochany iPad, co dotarło do mnie dopiero w Krakowie.
zatroskanych uspokajam od razu. sprzęt się odnalazł cały i zdrowy.
dobra, kończę. kobieta musi być choć trochę tajemnicza, a nie tak kawa na ławę od razu.
reszta w następnym poście.